Dnia 14 sierpnia 1947 r. w Gdańsku sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Gdańsku A. Zachariasiewicz, jako przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Gdańsku, na podstawie art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, który uprzedzony o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Franciszek Schwinke |
Imiona rodziców | Jan, Augustyna |
Wiek | 46 lat |
Miejsce zamieszkania | Gdańsk-Oliwa, [...] |
Zajęcie | ekspedient Urzędu Pocztowego Gdańsk 3 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
Stosunek do stron | obcy |
1 września 1939 r. w godzinach wieczornych zostałem aresztowany we Wrzeszczu, w mieszkaniu mojej siostry. Od razu pobito mnie dotkliwie i skopano, tak że od kopnięcia w okolicy krzyża miałem dolegliwości trwające aż do Wielkanocy 1940 r. Po aresztowaniu przywieziony zostałem łącznie z innymi aresztowanymi do Victoria Schule. Tam przeszliśmy przez szpaler SS-manów zadających nam razy pałkami, pięściami i kolbami karabinów, wśród wyzwisk [padających pod naszym adresem]. Następnie spisano nasze personalia i odebrano zawartości kieszeni, jak również [zabrano nam] pierścienie z palców, i umieszczono nas na dziedzińcu pod murem, gdzie stały już setki Polaków różnych zawodów. Następnego dnia dostałem się szczęśliwie na salę gimnastyczną, gdzie było nieco słomy pełnej wszy i pcheł. Tłok był taki, że nie można było [nawet] marzyć o tym, aby się położyć. Inni na przykład dostali się do piwnic – [tam znajdował się] skład koksu, gdzie było wody do kolan. Aresztowanych każdego dnia zabierano do różnych grup pracy, na które oddelegowywano z Victoria Schule, a w czternastym dniu mojego pobytu tam budynek opróżniono i przeniesiono nas pozostałych w liczbie ok. dwóch tysięcy do Nowego Portu i na Westerplatte. Gdy tak szliśmy dawną ul. Langgarten, widziałem, jak jakaś Niemka sypnęła [pieprzu] z torebki papierowej idącemu za mną Polakowi w oczy. Ten chwycił się rękoma za oczy i począł wołać: „Mam pełno pieprzu w oczach”. Szliśmy wśród wyzwisk, a te szczególnie nasiliły się na Trojanie. 9 października 1939 r. zostałem zabrany samochodem w liczbie łącznej 12 [mężczyzn] z łopatami i zawieziony do Wrzeszcza na plac pomiędzy Zaspami [Zaspą] a lotniskiem. Tam przewodzący nam SS-mann wskazał tuż za strzelnicą miejsce i polecił wykopać dół rozmiarów 12 x 3 x 2,20 m. Dół ten kopaliśmy lejowato, tak by piach się nie zasypywał. Przynaglano nas do pracy. Ponieważ była to już pora poobiednia, a byliśmy bez obiadu, dał nam ten SS-mann po kawałku chleba i jednym papierosie. Wieczorem odwieziono nas do Nowego Portu. W czasie tej pracy widziałem, że przy dowodzącym nami SS-manie zatrzymały się dwie Niemki, z których jedna była z dzieckiem. Jedna z nich zapytała go: Was ist hier los?, na co on jej odpowiedział: Hier kommen Morgen die polnische Heckenschütze von der Polnischen Post herein und von unseren Schweinen kommen auch vier herein. W związku z zasłyszaną tą rozmową byłem podniecony, zwłaszcza że po przyjeździe do Nowego Portu oświadczono nam, iż na drugi dzień rano pojedziemy zasypywać dół. Następnego dnia po pobudce usłyszałem, że o [godz.] 4.00 wyjechała już inna grupa z łopatami. Po ich powrocie dowiedziałem się od Wróblewskiego (obecnie strażnik obozu Potulice), że [więźniowie] zasypywali leżące już w dole zwłoki. Z opisu zrozumiałem, że chodzi o ten sam dół. Wróblewski wspominał mi, że podobno jakaś inna grupa ułożyła zwłoki w dole, a grupa, w której on pracował, zasypywała [grób] i musiała udeptywać co jakiś czas warstwę wsypywanego piachu. Gdy dół był zasypany, wyrównano jego powierzchnię i przykryto tą samą darnią, którą kopiąc [dół], musieliśmy odłożyć starannie na bok. Poza tym dodał, że rozpoznał na zwłokach mundury pocztowców polskich i jeden mundur marynarza polskiego. Wspomniał, że jeden z jego współtowarzyszy znalazł przy dole płaszcz gimnazjalisty polskiego z modrymi wypustkami. Między sobą obliczaliśmy na podstawie obserwacji [osób] zakopujących, że zwłok ofiar było ok. 40. Poza Wróblewskim innych nazwisk [więźniów] nie znam. Wiem, że do dyrekcji Poczty [Polskiej] w Gdańsku zgłosili się w swoim czasie Aleksander Rosiński, zamieszkały [w] Bąsaku, i Stanisław Garczewski,
To wszystko, [co mam do powiedzenia]. Odczytano [protokół].