KRYSTYNA WILKOWSKA

Warszawa, 7 lutego 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Krystyna Wanda Wilkowska
Imiona rodziców Romuald i Eugenia z d. Trusow
Data i miejsce urodzenia 27 września 1920 r., Radomsko
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Białostocka 2E m. 33
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Poznańskiego
Zawód radca w Ministerstwie Kultury i Sztuki

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w kościele Karmelitów przy ul. Krakowskie Przedmieście 52 w Warszawie. 1 sierpnia 1944 roku w najbliższej okolicy kościoła Niemcy zajmowali wtedy: Prezydium Rady Ministrów, Hotel Bristol, Hotel Europejski, blok wojskowy (między ul. Królewską, placem Saskim a Krakowskim Przedmieściem), pałac Brühla, dom Schichta, Zamek Królewski, Pałac pod Blachą i pałacyk na rogu ul. Dobrej i Bednarskiej, komisariat policji granatowej przy ul. Krakowskie Przedmieście 1.

Klerycy z seminarium mieli kontakt z powstańcami, którzy wtedy, w pierwszym tygodniu sierpnia, zajmowali rejon ul. Bednarskiej, Sowiej i Mariensztat oraz dół ul. Karowej z domem numer 5. Niemcy wysyłali wtedy czołgi z placu Saskiego na Krakowskie Przedmieście po ul.

Trębacką, ostrzeliwując całe Krakowskie Przedmieście, tak, że nie było połączenia między stroną parzystą a nieparzystą.

W pierwszych dniach powstania słyszałam, jak Niemcy nadawali przez megafon na Krakowskim Przedmieściu komunikat o ustanowieniu stanu oblężenia i o zakazie wychodzenia na ulicę pod sankcją zastrzelenia. 3 sierpnia wieczorem słyszałam ostatni komunikat z megafonów, w którym Niemcy zapowiedzieli, iż wobec tego, że z domów przy Krakowskim Przedmieściu padają strzały do żołnierzy niemieckich, każdy dom, z którego padają strzały, zostanie spalony.

3 czy 4 sierpnia (daty dokładnie nie pamiętam) przybył do seminarium transport chłopców z Zakładu Poprawczego Księży Michalitów ze Strugi, ewakuowany przez Pragę i most Kierbedzia, a kierowany przez trzech czy czterech księży. Transport liczył około 30 osób.

W nocy z 4 na 5 sierpnia obserwowałam palenie domów po nieparzystej stronie Krakowskiego Przedmieścia od Trębackiej do apteki Wendy. 8 sierpnia żołnierze niemieccy przyprowadzili grupę ludności cywilnej (około 5,6 tys. osób) z rejonu parzystej strony Krakowskiego Przedmieścia i obu stron ulicy Bednarskiej aż do Sowiej. Prawie wszystkie domy zostały natychmiast spalone. Liczba ludności została ustalona dzięki temu, iż ksiądz Jakubiec czy ksiądz Wesołowski musieli na rozkaz Niemców zrobić dokładny spis ilościowy. W grupie tej przybyła moja przyjaciółka Danuta Karczewska (pracuje obecnie w Łodzi w Szpitalu im. Szterlinga), zawodowa pielęgniarka, z którą od razu zorganizowałyśmy w aptece seminarium punkt sanitarny.

Z ludności przyprowadzonej żołnierze niemieccy wybrali młodszych mężczyzn, grupkami kierując ich na Krakowskie Przedmieście jako osłony czołgów atakujących Stare Miasto, rejon placu Zamkowego, Bielańskiej i Śródmieście – rejon ul. Królewskiej – oraz do rozbierania barykad. Akcja ta trwała mniej więcej do 16 sierpnia. Tego samego dnia, 8 sierpnia, żołnierze niemieccy nakazali uformowanie transportu ludności cywilnej, mówiąc, że zostanie ona przeprowadzona przez Ogród Saski i wyprowadzona poza Warszawę. Wyszła wtedy część ludności, wyprowadzona małymi grupkami w stronę Ogrodu Saskiego. Jako pierwsi wyszli księża michalici ze swymi wychowankami i jedną szarytką (siostrą Marią ze Szpitala Ujazdowskiego). Już po powstaniu słyszałam, że grupa ta została rozstrzelana w Ogrodzie Saskim.

Po odesłaniu pierwszych transportów ludności cywilnej z seminarium wybieranie do transportów stało się rzadsze (przeważnie w środy). Brano także kobiety. Pozostająca w seminarium ludność przeżywała bardzo wiele ciężkich chwil. Począwszy od 9 sierpnia z okolicznych domów wpadały grupki żołnierzy niemieckich pod pretekstem poszukiwania powstańców. Z terenu seminarium zabierali siłą młode kobiety, które nie zawsze wracały. Te które wracały, przychodziły zgwałcone i chore. Słyszałam od swojej przyjaciółki Danuty Karczewskiej, że jedną z zabranych kobiet znaleziono zamordowaną w wannie w jednym z mieszkań przy ulicy Focha. Zwłoki miały rany cięte. Na terenie seminarium została zgwałcona pewna kobieta (nazwiska jej nie znam) kilka dni po porodzie; wypadki na kobietach zdarzały się bardzo często. Penetrujący nasz teren żołnierze niemieccy grozili księżom rozstrzelaniem w wypadkach, gdy ci usiłowali interweniować. Wobec tego, że „kałmucy”, którzy stacjonowali przy ul. Bednarskiej 23, ostrzeliwując nasz teren, postrzelili jakiegoś żołnierza niemieckiego na korytarzu seminarium, nastąpiła interwencja niemiecka, dzięki której trzej „kałmucy” zostali rozstrzelani. Odtąd do nas nie strzelali. Natomiast żołnierze niemieccy nadal dokonywali szeregu ekscesów.

18 sierpnia udało mi się od podoficera niemieckiego, który urzędował w budynku przy furcie seminarium, uzyskać przepustkę, upoważniającą mnie i Danutę Karczewską do przejścia na teren Szpitala św. Rocha przez Krakowskie Przedmieście, celem przeniesienia do szpitala pewnego ciężko rannego młodzieńca. Przepustki tej używałyśmy parokrotnie w celu przenoszenia rannych do szpitala i przynoszenia ze szpitala środków opatrunkowych i lekarstw. W czasie jednej z takich wypraw zetknęłam się z niemieckim dowódcą odcinka uniwersytetu, majorem (rangi nie jestem pewna) Uhlichem.

23 sierpnia pojawiło się na terenie seminarium dwóch SS-manów, którzy zażądali Die zwei blonde schwestern für Herr General (dwóch sióstr blondynek dla generała) – chodziło o mnie i o Karczewską. W obawie o swój los ukryłyśmy się w ogrodzie seminarium i po bezskutecznych poszukiwaniach obaj SS-mani odeszli. Jednakże wieczorem o godzinie 11.00 znów po nas przyszli, dokonali rewizji, ale nas nie znaleźli. Nazajutrz, 24 sierpnia rano ci sami SS-mani ponownie przybyli i zażądali naszego zgłoszenia się pod sankcją rozstrzelania stu kobiet, po czym zeszli na dół i oczekiwali na nas. Wobec tego w strojach sanitariuszek i flagą Czerwonego Krzyża udałyśmy się z Danutą Karczewską do budynku okalającego Grób Nieznanego Żołnierza, tj. do Pałacu Saskiego, do skrzydła od strony pałacu Brühla; udało nam się dostać do generała Stahela. Przyjął nas adiutant generała, v. Hosenfeld (zdaje się, że kapitan). Okazało się, że Stahel nas nie wzywał, natomiast opowiedziałam Hosenfeldowi o ekscesach Wehrmachtu i SS na terenie seminarium. Po sprawdzeniu osobistym przez Stahela, który dokonał inspekcji, że mówiłam prawdę, ustawiono przed seminarium wartę. Natomiast Stahel nie zgodził się na przebywanie w pobliżu komendantury tak dużej ilości Polaków (w seminarium było wtedy około czterech tysięcy ludzi) i nakazał ewakuację. Odtąd częściej formowano transporty ewakuacyjne i do momentu upadku Starego Miasta mniejsza część ludności została z seminarium ewakuowana.

25 sierpnia przyjechał na inspekcję lekarz sztabowy w randze majora, który twierdził, że został przysłany z Sochaczewa, gdzie ze sztabem przebywa gen. Stahel.

30 sierpnia przybyły na teren seminarium dr. Szatkowska, kierowniczka szpitala położniczego przy ul. Karowej, razem z przygodnie tam przebywającą Krystyną Mrotek i prosiły o pomoc w spowodowaniu transportu ewakuacyjnego szpitala. Udałam się w tej sprawie do generała Stahela, który skierował mnie przez Hosenfelda do majora Nothe (słyszałam wtedy charakterystyczny głos Stahela), gdyż z wyjazdem Stahela on objął dowództwo tego odcinka. Hosenfeld mówił mi wtedy, że sztab i generał Stahel przenoszą się do Sochaczewa. Stahel wyjechał z Warszawy 30 sierpnia 1944, dokąd – nie wiem.

W sprawie uzyskania środków transportowych dla szpitala położniczego z ul. Karowej udałyśmy się z Krystyną Mrotek do majora Nothe. Uzyskałam wtedy do swojej dyspozycji samochód i przewiozłam z Pragi swoją matkę do seminarium. Autem kierował adiutant Nothego Oberleutnant Rosemeier. Krystyna Mrotek, która podawała się za volksdeutschkę, została zaangażowana przez majora Nothe jako tłumaczka i odtąd przebywała w Pałacu Saskim.

Mnie Mrotek papierów żadnych nie pokazywała.

Major Nothe dał na przeniesienie szpitala dwa samochody ciężarowe, które do wieczora przewiozły do seminarium chore, żywność, sale operacyjne i środki opatrunkowe – w ogóle całe urządzenie szpitala.

2 września w domu przy ul. Bednarskiej 23 stanął kwaterą oddział Ukraińców. Żołnierze z tego oddziału zgwałcili i zamordowali trzy kobiety z seminarium, które wyszły po wodę do piwnicy przy Bednarskiej. Danuta Karczewska znalazła 3 września rano zmasakrowane zwłoki tych kobiet przy kranie w piwnicy domu Bednarska 23 czy też 21 (dokładnie nie wiem). Sama zwłok nie widziałam.

3 września przechodził Krakowskim Przedmieściem koło seminarium transport do stu osób ludności cywilnej ze Starego Miasta pod konwojem żołnierzy niemieckich. Eskorta nie pozwalała zbliżyć się do prowadzonych, jednakże udało mi się dowiedzieć od jednego z nich, że transport ten idzie z ul. Długiej. W transporcie był między innymi ojciec Rott, jezuita z ul. Świętojańskiej, który powiedział mi, że przy ul. Długiej są ranni, którym należy przyjść z pomocą, gdyż Niemcy rozstrzeliwują wszystkich rannych na Starym Mieście. Powtórzyłam te wiadomości Krystynie Mrotek, która tego dnia wszczęła starania u majora Nothe o przepustkę dla sanitariuszek na Stare Miasto w celu ewakuowania stamtąd rannych.

4 września rano wyjechał z seminarium do Milanówka szpital położniczy z ul. Karowej. Tego samego dnia przed godz. 14.00 Krystyna Mrotek zawiadomiła mnie i Karczewską, że za chwilę będą koło seminarium pędzić transport sześciu tysięcy ludzi ze Starego Miasta. Około godziny 14.00 rzeczywiście zaczął przechodzić koło seminarium transport ludności. Razem z Karczewską i innymi dziewczętami zaczęłyśmy ludziom z transportu podawać środki przeciwbiegunkowe, a także zatrzymałyśmy około 40 ciężej rannych. Krystyna Mrotek wyjednała u Rosemeiera, przyglądającego się pochodowi, zezwolenie na zatrzymanie rannych z transportu. W tym samym dniu ulokowała w seminarium grupę około 20 osób narodowości żydowskiej – mężczyzn i kobiet z dziećmi. Grupę tę wysłała między 7 a 14 września (daty dokładnie nie pamiętam) autobusem do Łowicza. Niedługo potem, przed 20 września, Krystyna Mrotek wyjechała też do Łowicza razem ze swymi dziećmi.

Od 4 września po południu Krystyna Mrotek uzyskała przepustkę na Stare Miasto dla transportu sanitarnego na 22 pary noszy (po dwie osoby na nosze). Wieczorem tego dnia około godziny 18.00 wyruszyliśmy na Stare Miasto. Miałam przy sobie chorągiew Czerwonego Krzyża, wszyscy mieli opaski Czerwonego Krzyża. W transporcie tym poza mną znajdowali się Krystyna Mrotek, Danuta Karczewska, kilka młodych dziewcząt, ks. prof. Szlenk, ks. prof. Kulesza, dwaj klerycy, bracia Zbigniew i Zygmunt Miszta, kuzyn Krystyny Mrotek – razem około 50 osób. Ulicą Podwale przedostaliśmy się do dawnego gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości przy Długiej 7. Gmach był już wypalony, stropy od strony Długiej pozarywane, paliła się podłoga na parterze. W bramie od ulicy zobaczyłam kilkanaście ciał w dwóch warstwach, zwłoki były nadpalone. Przebiegłam cały teren, wołając w poszukiwaniu rannych. Będąc zajęta poszukiwaniem rannych, nie przyglądałam się uważnie otoczeniu szpitala, które bardziej szczegółowo pamięta Karczewska. Odbiliśmy kratę zamykającą okno piwnicy od strony Długiej i wydostaliśmy stamtąd rannych, którzy leżeli w piwnicach między trupami. Część ekipy zabrała rannych z innych części gmachu, tak że w sumie odtransportowaliśmy wtedy do seminarium około 40 mężczyzn i kobiet.

W nocy z 4 na 5 września w godzinach 2.00 – 4.00 wyszła znów nasza ekipa sanitarna pod kierownictwem Danuty Karczewskiej na teren Starego Miasta do szpitala przy ul. Długiej 7. Szczegółów tej wyprawy nie znam, nie brałam w niej udziału, może ich udzielić Karczewska.

5 września przed południem nasza ekipa sanitarna poszła na Stare Miasto w rejon ulic: Długa, Freta, Mostowa, Stara. Rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Z jedną grupą pozostałam na rogu Długiej i Freta i zbierałam rannych z najbliższego rejonu z bram i piwnic. Zebrałam tutaj osiem cięższych wypadków i kilka osób lżej rannych. Druga grupa z D. Karczewską poszła na ul. Starą. Po zawiadomieniu przez D. Karczewską, że na Starej ma się właśnie odbyć egzekucja rannych, porozumiałam się z komendantem odcinka oficerem Alzatczykiem i razem pobiegliśmy ul. Mostową do Starej. Na rogu ul. Mostowej i Starej zobaczyłam grupę około 80 mężczyzn pookrywanych szczątkami prześcieradeł, bardzo wycieńczonych, opartych na zaimprowizowanych szczudłach ze szczotek, którzy stali pod murem. Naprzeciw nich stali żołnierze niemieccy z bronią gotową do strzału. Oficer wstrzymał egzekucję i pozwolił nam tych rannych zabrać. Zajęliśmy wtedy wszystkie nosze (22 pary), reszta rannych szła pieszo. Stąd, to jest z ulicy Starej, zabraliśmy około 80 rannych. Dołączyliśmy do nich rannych zabranych przeze mnie na rogu ulic Freta i Długiej i całą grupę – to jest około stu osób, odtransportowaliśmy do seminarium. Po południu tego samego dnia, 5 września, pokierowałyśmy z D. Karczewską nową ekspedycję na ulicę Starą. Tym razem weszłyśmy na teren przez bramę od strony ul. Freta i przez podwórza, obok kościoła św. Jacka (to jest przez posesję Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności) do ulicy Starej. Najpierw z jednym z kleryków udałam się do piwnic pierwszego budynku na prawo od wejścia. W piwnicy, leżącej zaraz na prawo od wejścia, znalazłam środki opatrunkowe, po lewej stronie w dwóch piwnicach znalazłam zwłoki. W pierwszej piwnicy leżały porozrywane i nadpalone ludzkie ciała. W drugiej piwnicy widziałam cztery opalone trupy, jakby skręcone. W piwnicach widać było ślady pożaru. Dalsze piwnice były zawalone. Wyszłam na zewnątrz do swej grupy i razem udaliśmy się w kierunku ul. Starej. Szliśmy przez boisko pomiędzy drewnianym parkanem, częściowo spalonym. Idąc, zostawiliśmy po lewej stronie figurę Matki Boskiej, w pobliżu której, ale już za płotkiem, widzieliśmy palenisko. Po prawej stronie figury, pod murem, leżało kilka zakrwawionych i nadpalonych par noszy. Wyszliśmy przez bramę na ul. Starą. Po obu stronach bramy, na przestrzeni kilkunastu metrów leżały materace koce itp., na których leżało około 30 ciężko rannych, przeważnie kobiet. Ekipa nasza miała wtedy osiem par noszy. Wszystkie były zajęte. Pewna liczba rannych zdolnych do pieszej drogi, szła. Zabraliśmy wtedy sanitariuszkę tej grupy, która była ranna. Po drodze przyłączyliśmy do transportu kilkanaście osób cywilnych z pobliskich bram i domów. Po tej większej wyprawie na Stare Miasto (z dniem 5 września 1944 r.), major Nothe odmówił wydania nowej przepustki na Stare Miasto, motywując to tym, że tamtędy przejdzie piąta linia obronna, w związku z czym domy na Starym Mieście zostaną zburzone.

6 września po południu udałyśmy się z D. Karczewską i paroma osobami bez przepustki na Stare Miasto. Przez ul. Piwną dotarliśmy do Rynku Starego Miasta, skąd zabraliśmy kilka kobiet z ludności cywilnej. Rannych nie znaleźliśmy.

Daty nie pamiętam, było to przed 11 września, razem z Krystyną Mrotek dostaliśmy się na ul. Smulikowskiego od strony Tamki, gdzie przy barykadzie widziałam zwłoki 14 mężczyzn ze śladami postrzałów. Jak opowiedziały kobiety z sąsiednich domów, byli to mężczyźni, którzy zostali przez Niemców rozstrzelani. Po pewnym czasie uzyskaliśmy za pośrednictwem Krystyny Mrotek przepustkę na ulicę Drewnianą dla ekipy sanitarnej.

11 września wyruszyliśmy z 28 parami noszy na Powiśle. Szliśmy ul. Bednarską, Furmańską, Browarną do Drewnianej. Po drodze z ulic poprzecznych do Browarnej zbieraliśmy resztki ludności cywilnej, wśród której było kilku rannych. W szkole na Drewnianej znaleźliśmy szpital powstańczy z 28 rannymi. Pracował tam Dr. Staszewski. Odmówił wyjścia z rannymi, ranni prosili tylko o przysłanie księdza.

Po oswobodzeniu przeczytałam w kwietniu 1945 roku w prasie, iż w szkole przy Drewnianej znaleziono 28 nadpalonych zwłok. Doktor Staszewski podobno żyje.

Dat nie pamiętam, ale szereg razy jeszcze, około połowy września, razem z D. Karczewską i innymi chodziliśmy w rejon Drewnianej, gdzie rannych już jednakże nie znaleźliśmy.

Po 5 września major Nothe przeniósł się z Pałacu Saskiego do Prezydium Rady Ministrów, po 10 września wyjechał z Warszawy. Mniej więcej w tym samym czasie wyjechała Krystyna Mrotek. Tego samego dnia, jak mi mówiła Mrotek, na miejsce Nothego przyjechał płk Schmidt, zamieniono u nas posterunek wartowniczy, mam wrażenie, że w ogóle zmieniły się oddziały, zajmujące pobliskie tereny (widziałam odmaszerowujące jednostki niemieckie, na których miejsce przychodziły nowe).

Daty dokładnie nie pamiętam, (było to mniej więcej między 18 a 20 września) duża ekipa sanitarna wyruszyła z seminarium na Czerniaków. Z terenu Gazowni Miejskiej zabraliśmy około 200 rannych, z których większość byli to ranni [ze szpitala] ZUS, a reszta z pobliskich ulic. Było w tej grupie kilka sanitariuszek i pielęgniarek, nazwisk ich nie znam.

Schmidt nakazał ewakuację seminarium. Od 19 do 23 września samochodami i wozami przewieziono rannych do Szpitala Wolskiego, do Podkowy Leśnej i do Włoch. Księży i ludność cywilną kierowano do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Wyjechałam z Warszawy 23 września 1944 roku przez Szpital Wolski do Opaczy, omijając obóz przejściowy w Pruszkowie.

Danuta Karczewska wyjechała już po mnie, zdaje się, że 28 września.

Na tym protokół zakończono i odczytano.