ZBIGNIEW TOMASZEWSKI

Warszawa, 18 marca 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, p.o. sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Świadek został uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o obowiązku mówienia prawdy, po czym zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Zbigniew Marian Tomaszewski, b. więzień obozu koncentracyjnego Gross-Rosen nr 12 574
Imiona rodziców Władysław i Stanisława z domu Wyszkowska
Data urodzenia 21 lutego 1916 r.
Wykształcenie średnie, trzy lata uniwersytetu
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Styki 10 m. 2
Zawód buchalter

Do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen zostałem przewieziony 4 sierpnia 1944 roku, ostatnim transportem ewakuacyjnym z Pawiaka w liczbie około tysiąca mężczyzn.

Po dwutygodniowej kwarantannie i kilkunastodniowej kuracji na 3 rewirze (bloku szpitalnym) otrzymałem funkcję Flegera (sanitariusza) na 6 rewirze chirurgicznym, gdzie przetrwałem aż do ewakuacji obozu. Praca moja polegała na asystowaniu przy operacjach oraz prowadzeniu apteki rewirowej. Na marginesie zaznaczyć muszę, iż funkcja moja należała do najbardziej pożądanych i zawdzięczam ją kolegom z czasów trzyletniego pobytu na Pawiaku.

Przyjmowanie transportów w obozie Gross-Rosen odbywało się w sposób mniej więcej szablonowy. Po przekroczeniu [przez nowo przybyłych] bram obozu sprawdzano dokładnie stan przy pomocy listy przywiezionej z transportem, następnie po krótkiej, suchej przemowie jednego z SS-manów o regulaminie obozowym, jak również o represjach za najdrobniejsze przewinienia, padał rozkaz rozbierania się do naga oraz oddania wszystkich rzeczy. Następowało spisanie danych personalnych więźnia, wręczenie numeru. Więźnia pędzono do łaźni, gdzie poddawany był dokładnemu goleniu i mniej dokładnemu myciu, zwykle pod zimnym prysznicem. Dawano stare ubrania lub pasiaki obozowe i drewniane buty i pędzono na blok 17, na tzw. kwarantannę.

Już ceremonia przyjmowania więźnia mogła załamać psychicznie, trwała dobre kilka, a nawet kilkanaście godzin i odbywała się bez względu na porę roku przeważnie na dworze, przy nieludzkich krzykach, wyzwiskach i biciu [przez] funkcyjnych więźniów, przeważnie kryminalistów niemieckich, którzy starali się okazać gorliwość wobec władz obozowych. I tak medalik czy też fotografia kochanej osoby zatrzymana przez nowicjusza były zawsze powodem bicia i pokaleczenia. Widziałem, jak przy przyjmowaniu nowego transportu więzień funkcyjny Niemiec (nazwiska nie pamiętam) wyrwał inwalidzie protezę nogi i porąbał, sprawdzając, czy nie ma w środku ukrytych kosztowności. Widziałem starca, który bity przez więźnia apelował u Scharführera KS, na co ten powalił go, uderzając pięścią w twarz. Takich faktów pamiętam setki.

Kwarantanna trwała od jednego do kilku tygodni. Chcąc „wciągnąć” zugangów w normalny tryb życia obozowego, od razu przydzielano ich do najcięższych robót, jak w kamieniołomach lub przy budowie baraków. Przed stałym przydziałem na blok i do stałej pracy następował zwykle dokładny przegląd zębów, wynotowanie tych, którzy mają złote korony. Dane szły do kancelarii obozowej.

Regulaminu obozowego w ścisłym znaczeniu nie było. Istniejące przepisy zostały stworzone przez więźniów funkcyjnych. Każdy kapo czy blokowy mógł stwarzać przepisy porządkowe dowolnie. Jedynie SS-mani przestrzegali apeli i godziny wymarszu komand na roboty. Apele odbywały się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczorem. Wieczorem, o ile stan liczebny więźniów nie zgadzał się, apel przeciągał się do czasu odnalezienia brakującego lub – w razie nieodnalezienia – tak długo, jak chciały władze obozowe.

Pozornie dbano o czystość i porządek na blokach, jednak było to raczej jeszcze jednym czynnikiem, obok ciężkiej pracy, by złamać więźnia, zmechanizować, nie dać odpoczynku.

Każdy więzień należał do jakiegoś komanda. Z ważniejszych wymienię: Baukommando (budowa baraków), Kanalbaukommando (budowa kanałów) Eisenbahn (robotnicy kolejowi), Elektriken (elektrycy), Gärtnerei (ogrodnicy), Weberei (tkacze), Steinbruch (kamieniołomy), Bachdecker (blacharze), Siemens. Praca odbywała się bez względu na pogodę. W kamieniołomach pracowali również starcy. Ochronę obozu stanowił oddział SD pomieszczony w odstępach 40-metrowych na wieżyczkach poza drutami. SS-mani do wewnątrz obozu rzadko zaglądali. Zjawiali się dla wymierzenia kary i przeprowadzania apeli. Bezpośrednio więźniami rządzili więźniowie funkcyjni. Na straży ładu i rygoru w obozie stał Lageraltester, jemu podlegali kapowie, mający pieczę nad kilkoma blokami. Blokami zarządzali blokowi i ich zastępcy, podlegali im sztubowi. Komanda roboczego pilnował kapo, mając kilku zastępców Vorarbeiterów. W ten sposób blokowy (czy w pracy – kapo) był panem życia i śmierci więźnia. Dla uzyskania porcji żywności więźnia mogli ich zabijać pałkami. SS-mani pozornie nie zwracali uwagi na ich postępowanie. Jednakże, gdy komando, wracając z pracy, niosło więcej trupów, było to pilnie notowane przez Rapportführera, a kapo tego komanda otrzymywał lepsze stanowisko lub żywność grabioną z paczek nadsyłanych przez rodziny więźniów.

W tym systemie szykanowano i bito więźnia na każdym kroku za lada przewinienie i bez powodu, i na bloku, i w pracy. Najłagodniejszym wymiarem kary było 25 batów. Stosowano także zbiorowe kary: „żabki” – hupfen, to znaczy skakanie przez kilka nieraz godzin w kucki z wyciągniętymi do przodu rękami, rollen – tarzanie się jakiś czas po ziemi, nieraz w błocie.

Najcięższą karą było skierowanie do SK, Strafkompanii. Tu przydzielano za kradzież, próbę ucieczki, dyskusje polityczne, arystokratyczne pochodzenie. Przeciętnie w SK więzień żył dwa, trzy miesiące ze względu na specjalnie złe obchodzenie się i pracę po 16 godzin na dobę w kamieniołomach. Blokowy SK Kurt Vogel zamordował setki ludzi, wielu doprowadził do śmierci. Przeżyli pobyt w SK Krzysztof Radziwiłł, Włodzimierz Bołądź, Jan Lech. Zginął tam między innymi hrabia Jan Rostworowski, który był posłany do pracy w kamieniołomach przy silnej gorączce, szczególnie szykanowany na bloku przez Vogla, a w czasie pracy przez kapo SK Pawła Dombka. Ostatecznie spadł w czasie pracy do kamieniołomu, dowlókł się o własnych siłach na plac apelowy, tu zemdlał, po czym odniesiony na blok zmarł.

W ślad za więźniami politycznymi szły akta do Politische Abteilung (oddziału politycznego) obozu. Zdarzały się w związku z tym przesłuchania więźnia w obozie, gdy wznowiono śledztwo. Przychodziły z agend gestapo z kraju czy z Berlina wyroki śmierci. Egzekucji dokonywano przez rozstrzelanie lub za pomocą zastrzyków fenolu. Kilkakrotnie powiadamiał mnie kolega, zatrudniony jako pisarz w kancelarii obozowej Jerzy Stiasny lub inni koledzy o mającej się nazajutrz odbyć egzekucji. Dla skazanych nie było ratunku. Wieczorem wyciągano ich z bloków, nazajutrz rano słyszałem koło krematorium salwy z karabinów maszynowych.

Z wyroku zostali rozstrzelani następujący znani mi więźniowie: zastępca komendanta straży pożarnej w Warszawie ppłk Lgodzki, doktor rosyjski, pseudonim Wasyl (nazwiska nie pamiętam). Obaj zostali rozstrzelani w listopadzie 1944 roku, w grupie przeszło stu osób. Kilkakrotnie zdarzały się tajemnicze egzekucje osób przywiezionych spoza obozu, nie znanych nam. W styczniu 1945 rozstrzelano około 40 kobiet i mężczyzn. Od listopada do lutego 1945 przybyło kilka takich pojedynczych transportów, w których były kobiety i mężczyźni w mundurach oficerów. Czemu ci oficerowie nie zostali przydzieleni do obozu jeńców, skąd pochodzili, jak się nazywali – nikt w obozie nie wiedział.

Egzekucje za pomocą zastrzyków fenolu przeprowadzał w obozie Oberscharführer Dehnel, który nawet przychodząc na wizyty do rewiru, trzymał w rękach strzykawkę.

Za cięższe przewinienie w obozie stosowano karę przez powieszenie. Zawsze wieszano za próbę ucieczki z obozu, przy czym celem zastraszenia innych więźniów, odbywało się to publicznie, przy asyście więźniów, całej straży obozowej i SS-manów. Takie widoki – sądząc z zainteresowania – stanowiły rozrywkę SS-manów, zwłaszcza Rapportführera Helmunta Eschnera. W czasie mego pobytu nie powiodła się żadna próba ucieczki. W październiku 1944 roku uciekło trzech Rosjan, ukrywszy się poza obozem w czasie pracy. Po kilku dniach wszystkich złapano. W grudniu 1944 więźniowie polscy uknuli spisek mający na celu ucieczkę z obozu. Eschner sprawę wykrył, kilku podejrzanych przeniesiono do SK, zarządzono ogólną „bloksperę” (zakaz opuszczania bloków). Wydany przez prowokatora nasłanego przez Eschnera jeden z organizatorów spisku Dmochowski, oficer WP, poniósł bohaterską śmierć, ginąc pod razami, skatowany w oddziale politycznym, lecz kolegów wspólników nie wydał. 1 stycznia 1945 na 20 bloku w związku z tą sprawą SS-mani pobili więźniów, na skutek czego kilka osób ciężko poranionych przybyło na rewir.

Warunki życia w obozie, bardzo ciężkie w pierwszych latach, potem poprawione wybudowaniem kanalizacji w 1943 roku, po moim przybyciu pogorszyły się ponownie wobec masowego napływu nowych transportów. Do września 1944 zagęszczanie odbywało się planowo i systematycznie, w miarę odsyłania komand do obozu. Pod koniec 1944 i na początku 1945 roku na skutek przybliżenia się frontu staje się ciasno, w związku z tym powiększono nawet obóz o jedno pole. Pamiętam, że w czasie mego pobytu przybywały następujące transporty:

W początkach grudnia 1944 przybył transport Francuzów znad granicy belgijskiej, z więzienia, około 1,5 tys. osób. Ludzie ci, nieprzyzwyczajeni do warunków obozowych, wymierali masowo, dziesiątkowani przez epidemię tyfusu.

W połowie stycznia 1945 przypędzono pieszo grupę kilku tysięcy Żydów z obozu pod Wrocławiem. Z 10 tys. Żydów z tego obozu do Gross-Rosen przybyło około 3 tys., z czego zaledwie kilku mogących utrzymać się o własnych siłach. 50 proc. tego transportu nie miało butów, ciała wszystkich były pokryte ranami, toczonymi przez robactwo. Transport był trzymany na mrozie kilka dni bez opieki lekarskiej.

We wrześniu 1944 przybyła grupa ludności cywilnej z Warszawy, rzekomo w charakterze internowanych. Już następnego dnia po przybyciu odebrano im żywność i kosztowności, a porozdzielano po różnych blokach jako normalnych więźniów.

Od października 1944 zaczęły napływać transporty z Oświęcimia, Zamojszczyzny i Śląska, wobec zbliżania się linii frontu.

W listopadzie 1944 przywieziono kilku wyższych oficerów francuskich i belgijskich, którzy rzekomo byli na prawach internowanych. W tym wypadku różnica polegała jedynie na tym, iż nie zmuszano ich do pracy. My, więźniowie, nie orientowaliśmy się, kto był na jakich prawach. Wszyscy byli źle traktowani, jakkolwiek słyszało się, iż ten czy inny został zabrany jako zakładnik czy też internowany.

Przywożono grupy ludzi (o których zeznałem powyżej) które uśmiercano zastrzykami fenolu lub rozstrzeliwano.

W styczniu 1945 przybył do obozu transport około tysiąca Żydówek greckich, prawie wszystkie w stanie kompletnego wyczerpania i chore. Skąd transport został przywieziony, nie wiem.

W obozie czystości i porządku przestrzegano, jeśli chodzi o pierwsze wrażenie i wygląd zewnętrzny. Oprócz cienkiego porwanego koca więzień nie otrzymywał nic do przykrycia. Brak należytej pościeli, dezynfekcji i zmiany słomy na pryczach, potęgowały rozszerzanie się chorób zakaźnych i skórnych. Cienkie porwane łachmany nie zabezpieczały ciała przed zimnem i deszczem. Jednostajność jedzenia, niedostateczna ilość kalorii (obiad: buraki lub kapusta, kolacja: kawałek chleba z dodatkiem mąki kasztanowej z małym kawałkiem margaryny lub końskiej kiełbasy) wpływały na rozszerzanie się awitaminozy i szkorbutu. Mimo iż około 20 proc. więźniów leżało na rewirach, na blokach chorzy umierali przy pracy. Na rewirze brak leków i warunków higienicznych (a zaopatrzenie rewiru zależało od kapo), sprawiały, że śmiertelność była ogromna, mimo iż personel lekarski i sanitarny złożony z więźniów wykazywał ogromne poświęcenie. Na pryczy 2 x 1,2 m kładziono czterech chorych z ranami. Od października 1944, wobec napływu transportów, warunki jeszcze się pogorszyły. Umierało przeciętnie 30 – 40 ludzi dziennie, z pracy komanda także przynosiły zmarłych.

Ogólnej statystyki zmarłych w obozie nie mogę podać. Jeśli chodzi o liczbę więźniów w obozie, to do września 1944 było około 10 tys. Od września 1944 do stycznia 1945 roku liczba ta doszła do 36 tys., nie licząc komand. Licząc więźniów, którzy przeszli przez obóz, i orientując się według ich numeracji, należy przyjąć liczbę ponad 140 tys., która będzie także nieścisła, ze względu na to, iż część numerów po zmarłych przydzielono więźniom nowo przybyłym.

Nasilenia epidemii zdarzały się w miarę napływania nowych transportów, zwykle w okresie kwarantanny.

Spośród władz obozowych zapamiętałem następujące osoby, które wyróżniały się okrucieństwem wobec więźniów:

1) Zastępca komendanta Ernstberger, odpowiedzialny za śmierć wielu tysięcy więźniów. Konkretnych czynów Ernstbergera nie mogę podać.

2) Z SS-manów Scharführer Gallasch, morderca wielu więźniów podczas prowadzenia

transportu ewakuacyjnego z Gross-Rosen do Litomierzyc.

3) Były policjant warszawski Unterscharführer Drozdowski, który znęcał się nad więźniami,

bijąc pejczem po twarzy i kopiąc. Mówiono w obozie, iż zamordował osobiście wielu więźniów.

4) Rapportführer Helmut Eschner, organizator egzekucji i kar zbiorowych ćwiczeń,

przeważnie podczas apelu, który również szpiclował więźniów.

5) Oberscharführer Dehnel, wykonawca wyroków gestapo przez wstrzykiwanie fenolu.

Z funkcyjnych więźniów: Kurt Vogel, blokowy SK; Paweł Morgała, były oficer WP, blokowy 7 bloku.

Lageraltesterzy: Ebner Karol i Gottlieb Kaiser, Georg Prill znęcający się nad więźniami nawet wtedy, gdy go władze obozowe zamknęły w SK. Blokowy 6 rewiru Kurt (nazwiska nie pamiętam) w specjalnie sadystyczny sposób oblewał zimną wodą chorych więźniów rozebranych do naga zimową porą. W czasie ewakuacji wyjechał do Litomierzyc. Z wymienionych, jak słyszałem, Vogel i Kurt z 6 rewiru nie żyją, zabici przez więźniów po oswobodzeniu.

Ewakuacja obozu rozpoczęła się 6 lutego 1945 roku. Część transportów pędzono pieszo, jedynie chorzy i personel lekarski z rewiru wyjechali węglarkami. Ja znalazłem się w ostatnim transporcie, który odszedł 9 lutego do Litomierzyc. Po drodze na dworzec SS-mani strzelali do słabych, niemogących nadążyć w marszu. Widziałem też trupy na drodze, jak sądzę z dawniejszych transportów. Transport nasz liczył do 2 tys. osób. W drodze z wagonów SS-mani wyciągali słabych i rozstrzeliwali ich na oczach wszystkich. W Plauen urządzono masakrę w ciągu przeszło godziny. Najwięcej zabijał Gallasch. Tak w drodze zginęło około trzystu więźniów. W obozie w Gross-Rosen po odjeździe naszego transportu pozostało około ośmiuset ciężko chorych. Wbrew naszym przypuszczeniom, iż zostaną zgładzeni, dowiedziałem się od Arkadiusza Lubicza (zam. w Warszawie, ul. Ząbkowska 39 m. 23), który wtedy pozostał w obozie, iż przewieziono ich z baraków na dworzec, a następnie pociągiem towarowym odesłano do Belsen. W czasie drogi z zimna i wycieńczenia miało umrzeć 80 osób, inni doczekali się oswobodzenia.

8 maja 1945 roku obóz w Litomierzycach uwolniły wojska rosyjskie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.