KAZIMIERZ WÓJCIKIEWICZ


Kpr. Kazimierz Wójcikiewicz, rocznik 1901, policjant, żonaty, dwoje dzieci – 6 i 11 lat, ostatnio zamieszkały w Krzemieńcu, woj. wołyńskim. Byłem więźniem skazanym na osiem lat przymusowych prac.


Aresztowany byłem w nocy z 22 na 23 marca 1940 r. za to, że byłem policjantem i zwalczałem komunizm w Polsce oraz zarzucano mi, że znęcałem się nad ludnością biedną i pracującą, a ochraniałem kapitalistów. Nadmieniam, że w czasie aresztowania mnie żona moja leżała w szpitalu, przechodząc ciężką operację, zaś dwoje moich dzieci leżało w domu chorych na grypę, mając temperaturę do 40 stopni – po zaaresztowaniu mnie pozostały pod opieką mojej matki mającej 83 lata.

Z 13 na 14 kwietnia 1940 r. wywieziono moje chore dzieci wraz z [moją] matką, nie pozwalając im zabrać niczego z rzeczy i żywności, zaś żona pozostała nadal chora w szpitalu. W maju 1940 r. żona wyszła ze szpitala i zaraz została aresztowana przez władze NKWD i wywieziona do Rosji, lecz nie do dzieci, a do całkiem innej obłasti i dopiero w grudniu 1940 r. dostała się do dzieci.

Od 23 marca do 2 sierpnia 1940 r. siedziałem w więzieniu w Krzemieńcu, a 2 sierpnia wywieziono mnie do więzienia w Kirowgradzie, gdzie sadzano nas do celi pojedynczej po 15 i 17 osób. Siedzieli również ze mną starosta powiatowy z Krzemieńca Zaufal, kurator liceum krzemienieckiego pan Czarnocki, komendant Powiatowej Komendy Uzupełnień w Krzemieńcu pan mjr Krajewski i wielu urzędników i policjantów z Krzemieńca.

16 września 1940 r. z Kirowgradu wywieziono mnie do więzienia w Starobielsku, gdzie siedziałem do 2 lutego 1941 r. Tego dnia wywieziono mnie do obozu pracy przymusowej na Uralu, miejscowość Szypiczno iwdielskiego rejonu, swierdłowskiej obłasti. W wymienionym obozie pracowałem przy pracach leśnych. Warunki były straszne, tak pod względem higienicznym, jak i życia, albowiem spaliśmy na gołych deskach bez posłania i okrycia, zaś wszy i pluskwy, których były niezliczone ilości, dręczyły [nas] po całych nocach. Latem w pracy w niemożliwy sposób dokuczały komary i muszki, od ukąszeń których puchliśmy do tego stopnia, że na oczy się nie widziało, a jeden drugiego nie mógł rozpoznać wskutek zapuchnięcia. Karmiono nas do tego stopnia [źle], że nie było siły chodzić. Na śniadanie dawano pół litra rzadkiej zupy, na obiad wydawali nam po pięć dekagramów czarnej mąki, z której w pracy gotowaliśmy tzw. bałandę, a żeby było więcej, dodawaliśmy różne zielska, jak szczaw koński i in. Na kolację dawano znów pół litra rzadkiej zupy i dwie łyżki stołowe kaszy jaglanej lub owsianej, a było to wszystko gotowane bez tłuszczu. Chleb wydawano stosownie do wyrobionej normy, przeważnie wyrabiało się na 400 g chleba.

W obozie tym było ok. 600 Polaków, z których dużo chorowało z powodu wycieńczenia i mrozów, jakie tam były, a i przy 45 stopniach mrozu musieliśmy pracować. Duży procent był takich, którzy poodmrażali przeważnie ręce i nogi, jednak tego lekarze nie uwzględniali i wypędzali do pracy.

Warunki pracy były straszne, albowiem wymagali wyrobienia dużej normy, która była niemożliwa do wykonania, a czas pracy wynosił 12 godzin dziennie.

Ustosunkowanie władz NKWD do Polaków [było] okropne, a w szczególności, jeżeli wiedzieli, że [ktoś] był policjantem, oficerem lub urzędnikiem państwowym. Metody badania w czasie śledztwa [prowadzonego] przez NKWD – straszne. Byłem badany na śledztwie w Krzemieńcu, gdzie bito mnie w okropny sposób, sadzano na rogu taboretu kością ogonową i tak kazano siedzieć, dopóki nie zemdlałem, a kiedy docucono mnie przez wylanie wiadra wody, sadzano z powrotem na róg taboretu, przystawiano rewolwer do głowy lub bito pałkami gumowymi (policyjnymi). Żądano, by wydać konfidentów i informatorów, względnie zmyślali, co im się podobało i zarzucali np., że w 1935 r. aresztowałem komunistę i w czasie badania pobiłem go do tego stopnia, że na drugi dzień zmarł. I różne inne zarzuty czynili, ażeby mieć podstawę do znęcania się.

Każde badanie odbywało się w porze nocnej, między godziną 23.00 a 4.00 rano, nigdy zaś w dzień. Na badanie brali po kilka razy, przynajmniej dwa razy w tygodniu, a trwało to całymi miesiącami.

Z religii wyśmiewano się, bluźnili w obecności Polaków przeciwko Bogu, a modlić się w więzieniu nie pozwalali pod żadnym warunkiem.

Pomoc lekarska była niemożliwa. Jeżeli chory zgłosił się do lekarza z temperaturą 40 stopni gorączki, to lekarz wyzywał takiego chorego ostatnimi słowami i wypędzał go do pracy lub kazał zamknąć do karceru, odgrażając się, że jeżeli jeszcze raz się to powtórzy, to odda takiego chorego pod sąd za sabotaż.

Śmiertelność [wśród] Polaków była duża. W obozie tym zmarli: emerytowany podinspektor policji Ludwikowski, który ostatnio zamieszkiwał w Suchedniowie, pow. kielecki; starszy posterunkowy Aleksander Sarań z komisariatu Policji Państwowej w Krzemieńcu, woj. wołyńskie; Marian Pawlikowski nauczyciel z Łodzi i ok. 50 osób, których nazwisk nie pamiętam.

Łączności z rodziną przez cały czas pobytu w więzieniu i w obozie nie miałem żadnej.

Zwolniony z obozu pracy zostałem 1 września 1941 r., po czym udałem się do północnego Kazachstanu, gdzie po ciężkich trudach odnalazłem swoją rodzinę w posiołku Balszoi Izium [Bolszoj Izium], krasnoarmiejskiego rejonu, siewierokazachstańskiej obłasti, którą zastałem w skrajnej nędzy, o czym nie mam sił pisać.

W lutym 1942 r. zgłosiłem się do armii polskiej we Wrewskoj [Wrewskij], a rodzina moja do obecnego czasu pozostała pod wyżej wskazanym adresem.

Miejsce postoju, 14 marca 1943 r.