ALEKSANDER KOWRECKI

Warszawa, 19 stycznia 1950 r. Aplikantka sądowa Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Aleksander Kowrecki
Data i miejsce urodzenia 24 marca 1897 r., Mińsk Litewski
Imiona rodziców Szymon i Weronika z d. Niewierek
Zawód ojca kowal
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie 4 klasy gimnazjum
Zawód stolarz
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Żelazna 41 m. 36
Karalność niekarany

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Żelaznej 41. Tego dnia wieczorem, około godz. szóstej, wjechały w Żelazną czołgi niemieckie od strony Grzybowskiej. Chciały przedrzeć się do Alej Jerozolimskich. Dojechały jednak tylko do barykady przy rogu ul. Twardej i musiały zawrócić. Powstańców jeszcze na naszym terenie nie było.

Do 6 sierpnia 1944 powstańcy zajmowali teren od Al. Jerozolimskich (Dom Kolejowy), aż do Grzybowskiej i dalej do Chłodnej, gdzie w pierwszych dniach powstania Polacy zajęli komendę żandarmerii. Jednak w krótkim czasie, dokładnie kiedy, określić nie mogę, Niemcy zaczęli posuwać się w kierunku ul. Grzybowskiej, ostrzeliwując Żelazną z zajętych terenów. Słyszałem od ludności uciekającej z zajętych przez Niemców terenów, że mordują mieszkańców i podpalają domy. Bezwzględnie mordowali przede wszystkim w pierwszych dniach powstania na ulicach Wolskiej, Chłodnej.

Ludność z naszego terenu zajętego przez powstańców, zamkniętego mniej więcej ulicami: Grzybowską, Towarową, prawie po same Al. Jerozolimskie, Marszałkowską, a nawet dalej do Nowego Światu, wychodziła częściowo [na wezwania zawarte w] ulotkach niemieckich rzucanych parokrotnie. Widzieliśmy, że Niemcy wychodzących rozdzielają na kobiety i mężczyzn i prowadzą albo w stronę Woli, albo na „Zieleniak” przy Grójeckiej.

Co się działo dalej z tymi ludźmi, nie wiem. Podobno wszyscy byli wywożeni do obozu przejściowego w Pruszkowie, a stamtąd do Niemiec.

1 i 2 października trwała kapitulacja całego Śródmieścia. Powstańcy po zdaniu broni opuszczali Warszawę. Oddział powstańców – nieduży – na rozkaz Niemców został jeszcze na naszym terenie dla przypilnowania ludności przy rozbieraniu barykad stojących w przelotach ulic. 6 października 1944 roku wyszło rozporządzenie, że cała ludność będąca jeszcze w Warszawie ma opuścić swoje mieszkania do godz. dziesiątej rano dnia następnego. Kierowano nas na Dworzec Zachodni, skąd przewożono do obozu przejściowego w Pruszkowie i do Ursusa. Ja zostałem wywieziony wraz z rodziną do Ursusa. Tu następnego dnia nastąpiła segregacja – starsze kobiety, matki z dziećmi, starszych mężczyzn, oddzielono od młodszych kobiet i mężczyzn. Młodsi zostali wywiezieni do Niemiec na roboty, a my, starsi zostaliśmy załadowani na wagony bydlęce i wywiezieni do Mszany Dolnej za Kraków.

6 października 1944 roku, gdy Niemcy wydali rozkaz opuszczenia miasta, kazali także wszystkie kaleki i starców odesłać na punkt sanitarny PCK, gdzieś na Towarową. Czerwony Krzyż miał zająć się wywiezieniem tych ludzi z Warszawy. Lokatorka naszego domu przy Żelaznej 41, Henryka Juszczyk, oddała na ten punkt swoją matkę staruszkę 70-letnią, Siwińską. Ślad jednak po niej całkowicie zaginął. Chodziły pogłoski, o tyle sprawdzone, że żadna z oddanych na punkt osób nie znalazła się do dzisiaj, że Niemcy wymordowali wszystkich starców i kaleki.

Na tym protokół zakończono i odczytano.