JAN SĘDZIELEWSKI

Dnia 19 marca 1949 r. Sąd Grodzki w Żarkach w osobie sędziego T. Humy, z udziałem protokolanta W. Mikołajczyka, na wniosek Głównej Komisji [Badania] Zbrodni Niemieckich w Polsce, stosownie do art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) oraz na zasadzie art. 254 kpk, przesłuchał w charakterze świadka w trybie art. 107, 109, 113, 115 tegoż kodeksu osobę niżej wymienioną, która po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie, o znaczeniu przysięgi i po zaprzysiężeniu w formie przewidzianej w art. 111 kpk zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Sędzielewski
Data i miejsce urodzenia 15 listopada 1891 r. w Żarkach, pow. zawierciański
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód rolnik na 4 ha i 25 a
Miejsce zamieszkania Żarki, ul. Kościuszki 28, pow. zawierciański
Karalność niekarany

W Żarkach 4 września 1939 r. w poniedziałek, kiedy było dużo wojska niemieckiego (z jakich oddziałów, względnie formacji – nie wiem), w godzinach popołudniowych rozpoczęła się strzelanina, a ponieważ byliśmy przerażeni bombardowaniem miasteczka, jakie przeżyliśmy w sobotę 2 września 1939 r., wyszedłem z żoną i dziećmi na ulicę, aby uciekać w pola. Na ulicy chwycił mnie żołnierz niemiecki z karabinem i kazał iść przed sobą, doprowadził mnie pod mur koło folwarku, gdzie już było 30 osób, Polaków i Żydów, przeważnie mężczyzn, i postawił mnie w szeregu pod murem. Staliśmy z rękami do góry. Po upływie przypuszczalnie ok. godziny, kiedy nagromadzili już z 50, a może więcej osób, kazano nam iść parami, z rękami podniesionymi w górę, do kościoła. Przed kościołem byli ustawieni szpalerem żołnierze niemieccy i niektórych z nas, przechodzących, bili kolbami. W kościele ustawiono nas twarzami do muru, z rękami do góry. Jeśli kto ręce opuścił, to dostał kolbą lub został kopnięty. Po upływie ok. dwóch godzin kazano nam wyjść na plac kościelny, gdzie przemawiał do nas po niemiecku jakiś starszy rangą oficer. Kto to był, nie wiem. Drugi mężczyzna, ubrany po cywilnemu, tłumaczył na język polski, że jest wojna, aby nie wychodzić na ulicę, bo jeśli kto wyjdzie, zostanie zastrzelony. Pod wieczór rozpuszczono nas do domów.

[Na] moich oczach nikogo nie zastrzelono i ja [nikogo] zabitego nie widziałem. Kiedy wyszedłem z domu, aby uciekać, to spostrzegłem, jak uciekał także ze swego domu mój brat Józef Sędzielewski i jak do niego żołnierze niemieccy strzelali, nawet wówczas, kiedy się położył, aby go nie trafiono. Przestali strzelać dopiero wtedy, jak wyjął z kieszeni chusteczkę i podniósł do góry. Potem podeszli do niego i zabrali go. Co było powodem takiego postępowania Niemców z Polakami, nie wiem.

Odczytano.