HENRYK RUDNICKI

Warszawa, 17 czerwca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o obowiązku mówienia prawdy świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Henryk Michał Rudnicki
Imiona rodziców Stanisław i Agata z domu Sawczyk
Data urodzenia 25 czerwca 1899 r. w Grodnie
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie średnie
Zawód przemysłowiec
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Wiatraczna 4

Warunki panujące w getcie warszawskim znane mi są od chwili jego utworzenia. Przebywałem w getcie od jego początku do marca 1943 roku. W dniu 22 lipca 1942 około godziny szesnastej ukazały się na murach getta obwieszczenia podpisane przez Radę Starszych gminy żydowskiej (Judenrat), donoszące, iż z rozkazu władz niemieckich o godzinie jedenastej rozpoczęło się przesiedlenie (Umsiedlung) Żydów na wschód. Wówczas przepisałem tekst, obecnie posiadam tylko jego skrót.

Obwieszczenie było zredagowane mętnie i kazuistycznie, z treści jego wynikało, iż nie podlegają wysiedleniu Żydzi, którzy: 1) wykażą się pracą w warsztatach i placówkach władz, 2) zatrudnieni będą w firmach niemieckich 3) są zatrudnieni w Żydowskiej Służbie Porządkowej z ich najbliższą rodziną (żona, dzieci), 4) część pracowników gminy żydowskiej i niektórych innych instytucji użyteczności publicznej.

Obwieszczenie zostało podpisane przez Radę Starszych w następujących okolicznościach: na kilka dni przed 22 lipca 1942 przybyło do getta dowództwo oddziału niemieckiego znanego później pod nazwą Vernichtungskommando – oddziału likwidacyjnego, który był przysłany dla przeprowadzenia wysiedlenia. Dowódcy oddziału zabrali ze sobą i odstawili na Pawiak 16 zakładników spośród Rady Starszych i przedstawicieli społeczeństwa żydowskiego. Zakładników zwolniono dopiero wtedy, gdy Rada podpisała obwieszczenie. Byłem w kontakcie z nią. Z rozmów z członkami Rady, a głównie z prezesem Czerniakowem, dowiedziałem się o powyższych faktach.

Wszyscy przypuszczaliśmy, iż wysiedlenie prowadzi do likwidacji getta. W nocy z 22 na 23 lipca 1942 prezes Rady Żydowskiej Czerniaków popełnił samobójstwo. Od 22 lipca komisarz dzielnicy żydowskiej Auerswald, urzędujący dotąd z ramienia niemieckich władz cywilnych, zaprzestał urzędowania, a rządy i władzę w getcie objął wyżej wspomniany oddział niemiecki, złożony z oddziałów SS i pomocniczych oddziałów Łotyszów, Litwinów i Ukraińców. Oddziały pomocnicze kwaterowały w Warszawie, sztaby niemieckie zajęły posesje przy ul. Niskiej 14 i Żelaznej 103. Jak się zorientowałem, przy Niskiej 14 mieścił się sztab dysponujący wysyłaniem transportów Żydów wyłapanych w getcie z Umschlagplatzu; przy Żelaznej 103 mieścił się sztab kierujący akcją wysiedleńczą, tzw. Befehlstelle.

W pierwszych kilku dniach po 22 lipca akcję przesiedlenia Żydów przeprowadzała na rozkaz Niemców Żydowska Służba Porządkowa, której zadaniem było dostarczyć codziennie na plac przesiedleńczy – Umschlagplatz – pięć do siedmiu tysięcy Żydów. Kontyngenty dzienne Żydów wyznaczano w zależności od składu pociągów podstawionych dla transportów. Później kontyngenty te doszły do ponad 10 tys. Żydów dziennie. Po kilku dniach akcję przeprowadzało już SS przy pomocy oddziałów pomocniczych i Żydowskiej Służby Porządkowej. Przystąpiono wtedy do blokad domów na większą skalę.

Na początku wywieziono Żydów z tak zwanych punktów – przytułków, internatów, domów starców, sierocińców, szpitali, podopiecznych i nędzarzy. Następnie łapano na ulicach i wyciągano z domów handlarzy, a także mieszkańców najbiedniejszych dzielnic getta. Z rozmów z członkami Żydowskiej Służby Porządkowej wiem, że oni kierowali się poglądem, iż należy najprzód zabrać z getta osoby, którym w dzielnicy najprędzej groziła śmierć, dowierzając Niemcom, iż na tym się akcja zakończy.

Przez pierwsze dziewięć dni złapano i wysłano Żydów najbiedniejszych, 70 do 80 tys., liczbę podał mi Marek Przeworski, zastępca komendanta Żydowskiej Służby Porządkowej.

Niezależnie od blokad i łapanek Żydowska Służba Porządkowa drogą rozwieszonych plakatów, jak widziałem, kilka razy wzywała Żydów do zgłaszania się ochotniczo na plac przesiedleńczy. Ochotnikom obiecywano, że pojadą rodzinami oraz że na podróż każdy dostanie po trzy kilogramy chleba i kilogram miodu lub marmolady. Plakaty były podpisane przez komendanta Żydowskiej Służby Porządkowej. Jednakże ona nie posiadała produktów, które mogli dostarczyć tylko Niemcy. Komendant Żydowskiej Służby Porządkowej musiał zatem działać na ich rozkaz.

Nadeszło do getta kilka listów od wysiedlonych. Rozmawiałem ze znajomymi, którzy otrzymali taki list – był pisany obcym charakterem pisma. W rzeczywistości osoba, która rzekomo list nadesłała, później nie odnalazła się. List był sfałszowany.

Przed 22 lipca 1942 w getcie było mało warsztatów pracujących dla firm niemieckich. Pracowała tam garstka najbiedniejszych, razem 700 – 800 osób. O liczbie zatrudnionych dowiedziałem się z rozmów z członkami Rady Starszych gminy żydowskiej. Ponieważ zatrudnienie rzekomo miało chronić od wysiedlenia, 22 lipca zgłosiło się do warsztatów, ubiegając się o zapis, jak widziałem w listach poszczególnych warsztatów około 70 tys. osób. W największych warsztatach krawieckich i przeróbki bielizny firmy W.C. Toebbens z czterema oddziałami, gdzie było zatrudnionych dotychczas około trzysta osób, zapisało się 20 tys. osób. W zakładach futrzanych, obuwniczych i trykotarskich firmy Schulz i S-ka z trzema oddziałami, gdzie było zatrudnionych dotychczas około trzysta osób, zgłosiło się 17 tys. osób. W warsztatach tak zwanych szczotkarzy (Wehrmacht) zgłosiło się 12 tys. osób. Wiele osób zgłosiło się do warsztatów gminy żydowskiej oraz kilku innych warsztatów stolarskich i galanteryjnych, zatrudniających po kilkanaście osób.

W ramach samoobrony należało powiększyć liczbę warsztatów. Rada Starszych urządzała konferencje, na których byłem nieraz obecny. Po zebraniu informacji, do których przedsiębiorców niemieckich można się zwrócić w sprawie utworzenia warsztatów, Rada wysyłała mnie i innych celem nawiązania kontaktu z przedsiębiorcami i tworzenia warsztatów. Następnie przedsiębiorcy starali się o zezwolenie na utworzenie warsztatów w referacie żydowskim SD. Prowadziłem pertraktacje z przedsiębiorcami niemieckimi, jak Zimmermanem, Millerem, Sigmentem, Schulzem. Po uzyskaniu zgody Karola Hansa Millera zorganizowałem warsztat dla około tysiąca Żydów, licząc z rodzinami, przy ul. Mylnej 9. Przyjęci do warsztatów otrzymywali zaświadczenia z miejsca pracy.

Niezależnie od tego, zgodnie z rozporządzeniem komisarza niemieckiego z 1941 roku, każdy Żyd był obowiązany do posiadania Meldekarty zaopatrzonej adnotacją zatrudniającego przedsiębiorstwa, ostemplowanej przez Arbeitsamt urzędujący w getcie. W czternaście dni po rozpoczęciu akcji przesiedleńczej sztab niemiecki oddziału likwidacyjnego zarządził, by Meldekarty były stemplowane jeszcze przez policję SD, gestapo lub SS. Od przesiedlenia więc chroniły z początku same zaświadczenia pracy, następnie zaświadczenia łącznie z Meldekartą, potem zaświadczenie pracy łącznie z Meldekartą przestemplowaną przez niemiecką policję. Kierownik za pośrednictwem niemieckich właścicieli warsztatu uzyskiwał pieczątkę policyjną w ciągu dwóch dni. W tym czasie ludzi pozbawionych Meldekarty Żydowska Służba Porządkowa wyciągała z warsztatów pracy, goniąc na plac przesiedleńczy Umszlag. Umszlag od Umsiedlungslager.

Plac przesiedleńczy mieścił się w trójkącie ulic Dzikiej, Niskiej i Stawek. Należał do getta przed przesiedleniem, posiadał bocznicę kolejową, prowadzącą na Dworzec Gdański. Tędy bezpośrednio do getta dostarczano kontyngenty artykułów spożywczych. Plac był otoczony murem. Tu zgromadzono transporty przesiedleńcze, stąd przylegającą do placu ścieżką gnano Żydów do podstawionych pociągów, które odjeżdżały, jak później stało się powszechnie wiadome, do obozu śmierci w Treblince i do obozu w Majdanku.

Na Umschlagplatzu byłem trzy razy. Po raz pierwszy w początkach sierpnia 1942 (daty dokładnie nie pamiętam), kiedy w czasie selekcji doprowadzonych Żydów honorowano jeszcze Meldekarty. Pojechałem wtedy z przedsiębiorcą Millerem, u którego byłem kierownikiem warsztatów, by zwolnić czterech pracowników zabranych z warsztatów przez Żydowską Służbę Porządkową. Niektórzy przemysłowcy niemieccy co wieczór przychodzili na Umschlagplatz, by w czasie pędzenia Żydów do wagonów wyreklamować swych lepszych pracowników. Wtedy odnaleźliśmy i zwolniliśmy tylko dwóch. Widziałem wtedy, jak w głębi placu, przy wejściu do przyległego budynku dawnego szpitala zakaźnego przy ulicy Stawki, Żydowska Służba Porządkowa rozdzieliła ochotnikom chleb i miód. Doszedłem tylko do zapór. Widziałem, iż panował tłok, słyszałem krzyki zrozpaczonego tłumu żydowskiego. Ładowania ludzi do wagonów nie widziałem.

Po raz drugi znalazłem się na Umszlagu 16 sierpnia 1942. Dnia tego akcja wysiedleńcza była szczególnie natężona, oddziały niemieckie z Żydowską Służbą Porządkową przeprowadzały blokady na terenie prawie całego getta. Do warsztatów przy Mylnej 9, gdzie także mieszkałem z żoną, wpadła 10-osobowa grupa Żydowskiej Służby Porządkowej z porucznikiem.

Nazwisk ich nie znam. Większość pracowników z rodzinami ukryła się. Ze mną i żoną zostało 25 osób. Przybyli nie chcieli honorować zaświadczeń, mówiąc iż legitymować będą nas na placu. Zabrali wszystkich z wyjątkiem mnie. Podążyłem jednak za grupą i razem z nimi wszedłem za mur okalający plac przesiedleńczy. Pozostałem na placu cały dzień, ponawiając rozpaczliwe próby zwolnienia bliskich. Na placu jeszcze w godzinach przedpołudniowych było bardzo ciasno, a wciąż doprowadzano nowe grupy. Z rozmów z członkami Żydowskiej Służby Porządkowej dowiedziałem się, iż tego dnia doprowadzono ponad 10 tys. osób. Plac, jak wyżej zaznaczyłem, ma długości 80 metrów, szerokości 30. Na dziedziniec szpitala ludzi wtedy nie wpuszczano. Czasem wpuszczano tam ludzi na noc, gdy nie było pociągów. Brama, którą prowadzono do pociągów, była zamknięta. W budynku dawnego szpitala na pierwszym i drugim piętrze tłoczyli się ludzie. Najbardziej tłoczno było przy barierze odgradzającej wejście na plac od getta, od strony ul. Niskiej i Zamenhofa. Pozostałem przy barierze z myślą, że uda mi się wyprowadzić przynajmniej żonę. Widziałem, jak Ukraińcy – chcąc ścieśnić zgromadzony przy barierze tłum – pędzili ludzi do tyłu, strzelając z automatów. Widziałem kilkanaście osób zabitych i rannych. Na placu było tak ciasno, że kto upadł, był stratowany. Dzieci dusiły się. Prawie wszyscy ogarnięci przerażeniem krzyczeli, wielu płakało, kilka osób dostało obłędu czy szoku nerwowego: rzucali się i krzyczeli wniebogłosy i do nich żołnierze strzelali. Trwało tak do wieczora. Około godziny osiemnastej ze sztabu przy ul. Niskiej przybyli oficerowie, rozpoczęła się selekcja. Oficerowie stanęli co 15 – 20 metrów po jednej stronie ścieżki prowadzącej z placu do wagonów, po drugiej stronie jeden obok drugiego stanęli Ukraińcy z nahajami. Obok oficerów stali także niektórzy przedsiębiorcy niemieccy. Rozpoznałem Toebbensa. Ścieżką zaczęto pędzić Żydów do wagonów pociągu podstawionego na bocznicę. Ukraińcy popędzali nahajami idących Żydów, oficerowie i przedsiębiorcy od czasu do czasu kiwnięciem palca wywoływali Żydów, kierując ich na lewą stronę (za sobą). Tak odbywała się selekcja. Idąc z żoną, zatrzymałem się przed pierwszym z brzegu oficerem SS. Mając w ręku dokumenty przemówiłem do niego, powiedziałem, iż jestem kierownikiem warsztatów Millera, że sam przybyłem na plac, by odnaleźć żonę, mam ją przy sobie i proszę o zwolnienie jej. Nie sprawdzał dokumentów, tylko roześmiał się i powiedział: – Ty tu wiele innych żon mieć będziesz, po czym mnie zatrzymał. Stanąłem przy nim. Widziałem, jak niemieccy żołnierze i podoficerowie oraz Ukraińcy bili i popychali Żydów na ścieżce i przy ładowaniu do wagonów. Ochotników ładowali do osobnych wagonów. Byłem zbyt przejęty, by uważać. Nie zauważyłem, czy kogoś zamordowano lub katowano przy ładowaniu. Zauważyłem, iż pociąg miał ponad 50 wagonów. O godzinie 19.05 (sprawdziłem godzinę) pociąg odjechał, uwożąc żonę w grupie około 10 tys. innych.

Trzeci raz znalazłem się na Umszlagu 14 września. Zabrał mnie w czasie blokady pijany oficer niemiecki, rzekomo za to, że kierownik grupy robotniczej mego bloku ukrył się. Tego dnia nie podstawiono pociągu. O godzinie drugiej w nocy, po przekupieniu wartownika niemieckiego za pośrednictwem Służby Porządkowej, ja oraz dwóch mężczyzn w przebraniu w czapki i pasy wypożyczone przez Żydowską Służbę Porządkową, uciekliśmy z placu do domu numer 33 przy ul. Niskiej. Tu przesiedziałem do rana, po czym przyłączyłem się do przechodzącej obok partii pracowników i przedostałem się do warsztatów przy Mylnej 9.

W nocy z 5 na 6 września porozlepiano plakaty wzywające wszystkich Żydów do stawienia się (pod sankcją rozstrzelania) na ulicach leżących za ul. Gęsią w celu rzekomej rejestracji Żydów w getcie. Termin był określony na godzinę dziesiątą. 6 września zarządzenie unieważniało przepustki i dokumenty.

Kto podpisał zarządzenie, nie pamiętam.

Niezależnie od plakatów, członkowie Żydowskiej Służby Porządkowej chodzili do domach, ogłaszając zarządzenie. Tej nocy godzina policyjna nie obowiązywała. Orientowałem się na podstawie danych z biur aprowizacyjnych poszczególnych warsztatów, iż około 150 tys. osób musiało przenieść się na inne ulice. Nieznaczna część ukryła się, większość zastosowała się do zarządzenia. 6 września 1942 o godzinie 9.30 przybyły do getta oddziały żandarmerii niemieckiej oraz pomocnicze oddziały Łotyszów, Litwinów i Ukraińców i obstawiły ulice. O dziesiątej część oddziałów rozpoczęła rewizję opuszczonych domów. Jak się później dowiedziałem, zabito wtedy około 18 ukrywających się Żydów. Wracając do warsztatów po selekcji, widziałem częściowo te zwłoki oraz zwłoki osób, które chciały przejść na stronę aryjską, przeskakując mur getta.

W nowo utworzonym getcie wtłoczono przybyłych i tam zamieszkałych na plac i ulice położone po lewej stronie ulicy Zamenhofa. W ten sposób ściśnięto 200 tys. do 230 tys. ludzi. Cyfrę ustalam, zestawiając liczbę mieszkańców tych terenów ustaloną przez biuro aprowizacyjne miejscowych warsztatów na około 80 tys. z liczbą przybyłych około 150 tys. osób. Przy zbiegu ulicy Miłej i Zamenhofa urządzono coś na kształt bramy, przy której stanęli oficerowie SS, SD i gestapo z pomocnikami oraz niektórzy przedsiębiorcy niemieccy. Przystąpiono do selekcji. Przed oficerami defilowali grupami warsztatowymi Żydzi. Dokumentów oficerowie prawie nie sprawdzali, kierując część spośród idących na prawo, gdzie grupowano pozostających w getcie, lub na lewo, ulicą Zamenhofa na Umszlag. Zauważyłem, iż mniej więcej kierowano jednego na prawo, trzech na lewo. Wśród „trójek” byli najczęściej ci, co szli z dziećmi. Niektórzy Żydzi, którzy zawijali dzieci w worki i nieśli bagaż na plecach, pozostali w getcie. Segregacja trwała w dniach 6, 7 i 8 września. Odstawionych na prawo zwolniono. Mogli wrócić tam, skąd ich zabrano na selekcję. Byłem na placu 6 września, jednakże nie poddałem się selekcji, ukrywając się w jednym z domów przy ulicy Miłej, po czym przedostałem się do warsztatów.

Po selekcji w ciągu dwóch dni wysłano w transportach około 170 tys. Żydów. Liczbę ustalam na podstawie informacji członków Żydowskiej Służby Porządkowej oraz Żydów, którzy uciekli z placu przesiedleńczego. W tym wywieziono około 1,5 tys. członków Żydowskiej Służby Porządkowej do Majdanka. Z początku nadchodziły od nich wiadomości. Członków Żydowskiej Służby Porządkowej pozostawiono w getcie trzystu. Około dwustu członków Żydowskiej Służby Porządkowej nie stawiło się do komendy na selekcję i ukrywało się w getcie. Oprócz oficjalnie zatrudnionych 40 tys. Żydów, chroniło się w getcie około 10 tys., razem więc przebywało w getcie około 50 tys. osób. Po wywiezieniu Niemcy uruchomili zaledwie kilka większych warsztatów. Grupy pracownicze odseparowali na trzech „wyspach”, rozdzielonych od siebie ulicami, po których nie wolno było przechodzić bez przepustek ani mieszkać. SS-mani urządzali częste łapanki na niezatrudnionych Żydów.

W listopadzie 1942 roku opuściłem getto, przenosząc się nielegalnie na stronę aryjską. Do getta przychodziłem kilka razy na miesiąc w grudniu 1942, w styczniu, lutym i marcu 1943. W grudniu 1943 r. Sturmführer SS Körber (poprzednik Konrada) postanowił uruchomić warsztaty. Zniszczyłem wtedy warsztaty przy ulicy Mylnej. Odtąd musiałem strzec się. W grudniu 1942 roku miała miejsce akcja przedsiębiorców niemieckich, by wywieźć robotników Żydów do Trawnik i Poniatowej, a wkrótce tak zwana druga akcja wysiedleńcza z 13 stycznia 1943 roku. Wywieziono wtedy około 8 tys. ludzi, przy czym Żydzi przy ulicy Miłej, Muranowskiej, Franciszkańskiej i Nalewki stawili zbrojny opór. Opowiadali mi o tym ludzie z warsztatów oraz członkowie Żydowskiej Służby Porządkowej w styczniu 1943.

W nocy z 18 na 19 kwietnia 1943 Niemcy obstawili getto, przystępując do nowej akcji wysiedleńczej i wtedy wybuchło powstanie żydowskie.

W sprawie Żydów posiadających obywatelstwo państw obcych i Hotelu Polskiego, wiadomo mi, co następuje. Około 15 lipca 1942 (daty dokładnie nie pamiętam) zostały rozklejone w getcie warszawskim afisze z zarządzeniem zawierającym wezwanie, by w określonym dniu i godzinie Żydzi obywatele państw obcych zebrali się przed bramą Pawiaka.

Widziałem to zarządzenie. Czyj podpis figurował na zarządzeniu i z jaką datą, nie pamiętam.

Około 15 lipca widziałem przed bramą Pawiaka grupę około czterdziestu Żydów, którzy stawili się na wezwanie.

Czy i jakie transporty wtedy wysłano z Pawiaka, dokładnie nie wiem.

Niektórych Żydów z tej grupy z Pawiaka Niemcy po likwidacji getta internowali w Hotelu Royal przy ul. Chmielnej. Słyszałem, iż w czerwcu 1943 grupa ta, z wyjątkiem kilkunastu osób, wyjechała do Vittel. Czytałem listy nadesłane przez wysłanych. Pisali, iż są internowani w luksusowym hotelu i że rząd niemiecki ma ich wymieniać z rządami państw obcych na obywateli niemieckich. Wiadomości nadchodziły do lipca 1943.

Po wysłaniu tej grupy do Vittel Niemcy przenieśli nieliczną grupę pozostałych Żydów obywateli państw obcych do Hotelu Polskiego przy ulicy Długiej, gdzie ściągano z obozów pracy Żydów obywateli państw obcych według list imiennych. O powyższych faktach dowiedziałem się z opowiadań w Hotelu Polskim, gdzie sam bywałem często.

Zaszły nowe okoliczności. Na skutek starań niektórych Żydów mieszkających w krajach neutralnych nadeszły do Generalnego Gubernatorstwa przez konsulaty niemieckie promesy wystawione w pierwszych latach okupacji przez państwa neutralne zezwalające Żydom obcokrajowcom na wjazd do ich krajów. Konsulaty niemieckie przekazały promesy do gestapo w Warszawie. Były one w dyspozycji Sturmführera Brandta, komisarza do spraw żydowskich w gestapo. Po 22 lipca [1942], 18 stycznia 1943 i powstaniu w getcie prawie wszyscy, dla których przeznaczone były promesy, nie żyli. Żydzi pracujący na rzecz gestapo, między innymi Lolek Skokowski – Żyd i Adam (nazwiska nie znam) aryjczyk i inni w porozumieniu z Brandtem, który dysponował promesami, sprzedawali Żydom obywatelom polskim promesy wystawione na nazwiska nieżyjących Żydów obywateli państw obcych. Początkowo informowano Żydów, że pojadą do Vittel, potem, że do Hanoweru i tam będą czekać na wymianę. Za promesy pobierano od 20 do 30 tys. zł. Widziałem, [jak] w Hotelu Polskim Skokowski i Adam lub ich pomocnicy tyle pobierali. Do hotelu przybyło wielu Żydów ukrywających się po stronie aryjskiej. Powstał tam komitet składający się z przybyłych Żydów. Współpracowali oni w dobrej wierze z gestapowcami przy organizowaniu wypadów. Był tam między innymi były dyrektor Jointu Guzik, który jednak sam nie wyjechał.

W połowie czerwca 1943 roku z Hotelu Polskiego odeszła pierwsza partia około 600 Żydów obywateli zagranicznych do Vittel. W lipcu 1943 czytałem listy nadesłane z Vittel. W końcu czerwca wyjechała druga grupa Żydów obywateli polskich w liczbie około 1,1 tys. osób. Wyjechali na podstawie promes, paszportów zagranicznych nie wystawiono im już. Każdy z wyjeżdżających posiadał legitymację z fotografią lub zaświadczenie stwierdzające ostatnie miejsce zatrudnienia wystawione na nazwisko figurujące w promesie. Porządek wyjazdowy był następujący: w dniu wyjazdu około siódmej rano żandarmeria obstawiała hotel wraz z podwórzami i ulicą przed hotelem, nie wypuszczając nikogo. O dziewiątej zajechały na podwórze wojskowe samochody ciężarowe, do których kolejno wsiadali wyjeżdżający wraz z bagażem. Wszystko odbywało się w spokoju, bez pośpiechu. Przy wsiadaniu oficerowie niemieccy sprawdzali dokumenty upoważniające do wyjazdu. Tych, którzy wyjeżdżali na podstawie promes razem z rodziną, po sprawdzeniu liczby osób wymienionych w promesie, ładowano do samochodów, a przy wsiadaniu wręczano głowie rodziny promesę. Samochody odwoziły pasażerów na Dworzec Gdański i wracały po następną partię. Pociąg składał się z wagonów pasażerskich.

Po wyjeździe drugiej partii z Hotelu Polskiego grupowano następną. Termin był oznaczony w gestapo na 15 lipca 1943 roku. Około 8 – 10 lipca partia była skompletowana. Grupa Skokowskiego zajęła się wraz z komitetem przygotowaniem legitymacji i ustaleniem liczby wyjeżdżających. Zachodziły wypadki, że niektórzy Żydzi chcieli wyjechać w następnym transporcie, oczekując przyjazdu członków rodziny lub dla spraw materialnych. Adam mówił, iż po tym transporcie nastąpił jeszcze jeden, ostatni. Około 12 lipca przybyło wielu Żydów, którzy pretendowali do ostatniego transportu. 12 lipca 1943 któryś z Żydów współpracujących z gestapo oznajmił w Hotelu Polskim, iż wyjazd jest przyspieszony i nastąpi 13 lipca. Tego dnia o ósmej rano żandarmeria, jak zwykle przy wyjeździe transportu, obstawiła hotel. W godzinę później wyjechały samochody ciężarowe.

Byłem obecny przy wyjeździe tego trzeciego transportu z Hotelu Polskiego. Samochody ciężarowe odwoziły na dworzec pasażerów, wracając po następnych. Aż do trzynastej wyjechało ponad sześćset osób, dwiema grupami – palestyńską i południowoamerykańską. Jak poprzednio przy transportach, oficerowie niemieccy zjedli obiad w gabinecie restauracji. Pozostałym w hotelu Żydom w liczbie około czterystu osób także pozwolono zjeść obiad, po czym oficerowie niemieccy oznajmili, iż internat z pozostałymi Żydami zostaje przeniesiony na Pawiak. Gestapowiec Adam zaręczał słowem honoru, iż nikomu na Pawiaku nic złego się nie stanie. Mimo to podejrzewaliśmy pułapkę. W spokoju i bez pośpiechu ładowano wszystkich z bagażami na samochody. Zabrano ponad czterysta osób – mężczyzn, kobiet i dzieci oraz Polaków, którzy nie umieli wytłumaczyć przyczyny swego pobytu w Hotelu Polskim. O godzinie szesnastej, po gruntownej rewizji i trzykrotnym legitymowaniu, opuściłem hotel wraz z dyrektorem i kierownikiem mieszczącego się na podwórzu hotelu przedsiębiorstwa Steinlief Lieferung. Byli to Polacy, uratowali mnie bezinteresownie.

Słyszałem, iż z grupy zabranych na Pawiak osoby, które jeszcze nie były zapisane na wyjazd (a była ich większa część) zostały zamordowane. Zapisanych na wyjazd i posiadających wykupione promesy, wywieziono rzekomo do Hanoweru. Grupa ta znalazła się w Bergen- Belsen. Wiem o tym z opowiadań Gitlera-Barskiego i Zameczkowskiego – pracownika Jointu – oraz innych, którzy byli w tej grupie, a wrócili z Bergen-Belsen.

Na tym protokół zakończono i odczytano.

(Załącznik: szkic sytuacyjny Umschlagplatz Henryk Michał Rudnicki)