JÓZEF GITLER-BARSKI

Warszawa, 10 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o obowiązku mówienia prawdy świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Gitler-Barski
Imiona rodziców Mojżesz i Lea z d. Porter
Data urodzenia 3 marca 1898 r. w Warszawie
Wyznanie mojżeszowe
Wykształcenie wydział prawa i nauk politycznych
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Chocimska 18
Przynależność państwowa polska
Narodowość żydowska
Zawód sekretarz generalny Jointu

Przebywałem w getcie warszawskim od chwili jego utworzenia do lutego 1943 roku. W okresie jeszcze przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej byłem dyrektorem Centosu (Centrali Towarzystw Opieki nad Sierotami i Dziećmi Opuszczonymi), który formalnie był częścią składową Komitetu Żydowskiej Samopomocy Społecznej, zalegalizowanego w czasie okupacji niemieckiej na podobieństwo Rady Głównej Opiekuńczej. Drugim dyrektorem Centosu był dr Berman. Wobec władz niemieckich reprezentowała naszą organizację wspomniana Żydowska Samopomoc Społeczna.

Zadaniem naszym było udzielanie pomocy dzieciom, organizowanie internatów, półinternatów, kuchni, świetlic oraz tajnego nauczania. W lokalach dawnych szkół żydowskich organizowaliśmy kuchnie obsługiwane przez personel nauczycielski, który po wydaniu posiłków prowadził potajemne lekcje. W getcie w drugiej połowie 1941 roku, w okresie największego skupienia Żydów, na około 500 tys. ludności było około 100 tys. dzieci. Centos miał zarejestrowanych pod częściową lub całkowitą opieką 45 tys. dzieci. Natomiast wymagało opieki około 80 tys. dzieci. Te, które pozostawały bez opieki, można było widzieć na ulicach obdarte i spuchnięte z głodu. Wiele dzieci pełniło rolę żywicieli rodzin, przechodząc na stronę aryjską na żebraninę i przynosząc żywność.

W maju 1942 roku z okna biura Centosu przy ul. Leszno 2, naprzeciwko bramy wyjściowej z getta na stronę aryjską przy ulicach Tłomackie i Rymarskiej, widziałem, jak żandarm niemiecki pilnujący przejścia zastrzelił 11-letniego chłopca żydowskiego, który przekradał się ze strony aryjskiej przez bramę, niosąc woreczek z kartoflami. Takich wypadków było bardzo wiele. W lipcu 1942 roku wobec wiadomości o likwidacji Żydów na Lubelszczyźnie, udałem się wraz z dr Bermanem do prezesa Rady Żydowskiej, inż. Czerniakowa, na naradę co do losu dzieci. Było ich wtedy w sierocińcach 5 tys., w półinternatach, kuchniach, szkołach i półkoloniach 28 tys. W dniu 22 lipca 1942 rozpoczęło się tzw. wysiedlenie. Dzieci przy rodzicach podzieliły ich los. Odnośnie dzieci, które znajdowały się pod naszą opieką, prezes Czerniaków skomunikował nas z jednym z wyższych oficerów Policji Żydowskiej adw. Pinkiertem i wydał polecenie, by w czasie akcji wysiedlania nie ruszać dzieci z zakładów opiekuńczych, internatów i półinternatów.

W pierwszych dniach akcji wysiedlenia, w dniu 22 i 23 lipca co dzień rano razem z dr Bermanem zgłaszaliśmy się do komendy Żydowskiej Służby Porządkowej przy ul. Ogrodowej i przy pomocy adw. Pinkierta pilnowaliśmy, by grupom Żydowskiej Służby Porządkowej idącym do akcji powtórzono rozkaz niezabierania dzieci. Jednakże już pierwszego dnia akcji zostaliśmy zaalarmowani faktem, iż zabrano grupę 80 dzieci z internatu przy ul. Ogrodowej 29, mieszczącego się przy punkcie dla uchodźców. W komendzie Żydowskiej Służby Porządkowej tłumaczono nam, iż najprzód zabiera się uchodźców i razem z nimi zabrano dzieci.

Zgłosiliśmy się do żony prezesa Czerniakowa z prośbą, by powiadomiła męża o zabraniu dzieci. Odpowiedziała, iż mąż oświadczył jej, iż jeśli dojdzie do wysiedlania dzieci, wówczas on już nie będzie wśród żywych. Następnego dnia inż. Czerniaków popełnił samobójstwo. W tym czasie Niemcy bezpośrednio objęli kierownictwo akcji wysiedleńczej, która w pierwszych dniach leżała w rękach Żydowskiej Służby Porządkowej. Z tą chwilą ustało oszczędzanie zakładów dziecięcych. Niemcy nie tylko wyprowadzali dzieci z zakładów razem z personelem, lecz także przy pomocy oddziałów pomocniczych Ukraińców i Żydowskiej Służby Porządkowej przeszukiwali teren, wyłapując dzieci ukrywające się.

Nie znaliśmy dokładnie sytuacji, nie wiedzieliśmy, iż Niemcy zamierzają całkowicie zlikwidować getto. Usiłowaliśmy ratować dzieci, nawet jeszcze z Umschlagplatzu, drogą przekupywania straży. Na początku sierpnia wyprowadziłem z Umschlagplazu grupę 80 dzieci z bursy przy ul. Twardej 27. Dzieci wróciły do zakładu, lecz do kwietnia 1943 roku stopniowo zostały wyprowadzane na Umschlagplatz, z wyjątkiem niewielkiej grupy. Opowiadali mi ludzie, którzy byli na Umszlagu, iż Niemcy już na placu mordowali krzyczące dzieci.

W sierpniu 1942 przez okno domu przy ul. Niskiej róg Zamenhofa widziałem, jak żołnierze niemieccy i Ukraińcy na Umschlagplatzu wyrywali matkom małe dzieci rzucali je o bruk, a matki wpychali do wagonów.

Po zakończeniu pierwszej fazy wysiedlenia w okresie od 22 lipca do 6 września 1942 w getcie pozostało ze 100 tys. dzieci 4 – 5 tys. Na nowo zorganizowane przeze mnie biuro Centosu miało pod opieką zaledwie 1,8 tys. dzieci. W czasie selekcji w dniach 6, 7 i 8 września z reguły dzieci kierowano na plac przesiedleńczy. Wiele matek, mimo że jako zatrudnione podlegały zwolnieniu, poszło razem z dziećmi. Po selekcji, w okresie, gdy getto przybrało charakter masowego obozu pracy, staraliśmy się lokować bezdomne dzieci w małych internatach po 18 – 20 dzieci, traktując akcję jako półlegalną.

Pod koniec września 1942 roku zostałem wezwany przez przewodniczącego Rady Żydowskiej, inżyniera Lichtenbauma, który mi oświadczył, iż wobec zakończenia akcji wysiedleńczej na prośbę rady Niemcy zgodzili się na zwolnienie grupy dzieci zatrzymanych z rodzinami na Umschlagplatzu i należy umieścić ją w internacie. Przebywała wtedy na Umschlagplatzu grupa około 800 Żydów, w tym także były dzieci, których nie zabrano jeszcze do transportu. W ten sposób powstał po akcji wrześniowej pierwszy legalny internat dla 100 – 120 dzieci do lat osiemnastu. Inż. Lichtenbaum przydzielił mi na internat dom przy ul. Dzikiej 3. Grupa Centosu doprowadziła dom do porządku i umieściła tam dzieci. Internat funkcjonował dwa miesiące, po czym prezes Rady Żydowskiej Lichtenbaum powiadomił mnie, że komisarz do spraw żydowskich w gestapo Brandt pytał o dzieci zabrane z Umschlagplatzu, oraz że przybędzie odwiedzić internat. O wyznaczonej godzinie, daty dokładnie nie pamiętam, lecz w końcu listopada lub na początku grudnia 1942, przybyli do internatu komisarz Brandt oraz jego pomocnik Mende, także oficer SS, i inż. Lichtenbaum. Przeszli pokoje internatu, Brandt życzliwie rozmawiał z dziećmi, wypytywał o warunki w zakładzie, podziękował [nam] za troskliwą opiekę nad dziećmi, powiedział mi przy tym: – Dobrze robicie, że dbacie o swoje dzieci, dzieci to wasza przyszłość. Nazajutrz o godzinie szóstej rano na ulicę Dziką 3 podjechała kolumna samochodów SS i zabrała wszystkie dzieci z internatu do samochodów, wywożąc je na Umschlagplatz i do transportu. Z dziećmi poszedł personel. Moja żona, kierowniczka pedagogiczna zakładu, która przychodziła do pracy w internacie dopiero o godzinie siódmej, uszła wysiedleniu.

W czasie akcji styczniowej w 1943 roku Niemcy zabrali wszystkie dzieci z ukrytych i jawnych internatów i świetlic. 19 stycznia o godzinie szóstej rano, gdy jeszcze nie byłem przy pracy, z okna kryjówki na strychu domu przy ul. Muranowskiej 44 widziałem, jak Niemcy ustawiali na ulicy dzieci z internatu przy ul. Zamenhofa 56 oraz inne grupy. Małe dzieci kazali wziąć na ręce dorosłym ludziom złapanym na wysiedlenie. Widziałem, jak dzieci zawinięte w kołderki szły na Umschlagplatz do transportu. Pod koniec stycznia nie istniała już w getcie ani Żydowska Samopomoc Społeczna, ani Centos, ani inna forma opieki nad dziećmi. Dzieci już nie było. Wówczas zdecydowałem się uciec z getta. Ucieczkę i ulokowanie się po stronie aryjskiej zorganizował mi tzw. Komitet Żegota. W kontakcie z Komitetem byłem przez doktora Adolfa Bermana, który opuścił getto jeszcze we wrześniu 1942 roku i był sekretarzem Komitetu Żegoty. Komitet pomagał mnie i mej rodzinie utrzymywać się po stronie aryjskiej. Z okien czwartego piętra konspiracyjnego mieszkania na Pradze przy ul. Grajewskiej 2 oglądałem w ciągu kilku tygodni w kwietniu płonące getto.

W sprawie Żydów posiadających obywatelstwo państw obcych wiadomo mi, co następuje: 21 lipca 1942 roku pojawiły się w getcie afisze, iż Żydzi, obywatele państw obcych, mają się zgłosić celem rejestracji w komisariacie przy ul. Ogrodowej. Odprowadziłem wtedy na punkt zborny kolegę z pracy, jednego z dyrektorów Jointu Leona Neusztadta z żoną Klarą Segałowicz, znaną artystką dramatyczną. W grupie widziałem wtedy również paru wybitnych lekarzy żydowskich. Interesowałem się losem grupy i dowiedziałem się, iż umieszczono ją na Pawiaku, skąd po pewnym czasie część z nich wywieziono do obozu dla cudzoziemców w Vittel. Część Żydów, których dowody obcego obywatelstwa zostały zakwestionowane jako fałszywe, wywieziono do Oświęcimia. Krążyła i inna wersja, że stracono tę grupę na dziedzińcu Pawiaka.

Ile osób wywieziono w tym transporcie do Vittel i czy odeszły tam inne transporty, tego nie wiem.

Od doktora Adolfa Bermana, który odwiedził mnie w maju 1943 roku, dowiedziałem się, że dla wielu Żydów nadchodzą dokumenty z zagranicy, tzw. promesy na obywatelstwo, przeważnie państw południowoamerykańskich i że Niemcy pozwolili tym Żydom, ukrywającym się dotąd nielegalnie po stronie aryjskiej, zamieszkać w Hotelu Royal przy ul. Chmielnej, z tym, iż zapowiadają ich wysyłkę za granicę na wymianę z obywatelami niemieckimi. Później dowiedziałem się od dr Bermana i innych, a także mam zapisane w notatkach, które sporządziłem w Bergen-Belsen, iż z Hotelu Royal do Vittel zostały wysłane trzy grupy Żydów: w styczniu 1943 – 65 osób, w marcu – 120 osób i w maju – 130 osób. W czerwcu 1943 roku dr Berman powiadomił mnie, że Żydzi wspomnianej kategorii zbierają się w Hotelu Polskim na ul. Długiej, przy czym krąg zainteresowanych rozszerzał się. Bogaci Żydzi za pośrednictwem pracowników gestapo wykupują promesy wystawione na nazwiska nieżyjących i legalizują się w hotelu. Dowiedziałem się również, że dyrektor Jointu i członek komitetu konspiracyjnego Dawid Guzik, korzystając z papierów zagranicznych, urzęduje pół dnia w Hotelu Polskim i utrzymuje tam kontakty z członkami organizacji konspiracyjnej. W tym czasie umówiłem się z dr. Bermanem, który nie mógł mi podać swego adresu ze względów konspiracyjnych, że w razie, gdyby moje mieszkanie zostało zdemaskowane i jeśli będę miał możność ucieczki, mam się zgłosić do Hotelu Polskiego do Guzika po ewentualną pomoc i kontakt z dr. Bermanem.

12 lipca 1943 roku gospodyni moja zakomunikowała mi, że administratorka domu powiedziała jej, iż wpłynęła do niej denuncjacja z odpisem do gestapo w sprawie przechowywania przez nią Żydów. Musiałem natychmiast opuścić mieszkanie wraz z żoną i dzieckiem. Zgodnie z umową z dr. Bermanem i nie mając gdzie się ukryć, zaryzykowałem pójście do Hotelu Polskiego na ul. Długą, gdzie skomunikowałem się z dyr. Guzikiem. Dyr. Guzik oświadczył mi, iż należy czekać aż dr Berman da o sobie znać do hotelu, oraz że nie jest w stanie lokować mnie w innym mieszkaniu konspiracyjnym. Mówił, że wobec zagrożenia przez Niemców zbiorową odpowiedzialnością, Polacy pozbywają się masowo zamieszkałych u nich potajemnie Żydów. Wobec tego, nie mając innego wyjścia, zostałem w Hotelu Polskim z żoną i dzieckiem. Nazajutrz w hotelu rozeszła się pogłoska, że tego dnia lub następnego Niemcy wyślą z hotelu do obozu w Niemczech transport Żydów celem wymiany z państwami obcymi na obywateli niemieckich. Nie miałem dokumentów uprawniających mnie do pobytu w hotelu, byłem bez wyjścia i, mimo iż sam pisałem do znajomych, że jest tu w Hotelu Polskim pułapka dla wyłapania Żydów ukrywających się po stronie aryjskiej, zgodziłem się na propozycję Guzika, który polecił zapisać mnie w hotelu na listę Żydów mających bliskich krewnych w Palestynie, z którą Niemcy rzekomo mieli robić wymianę. Był to jedyny sposób zalegalizowania mego pobytu w hotelu.

Byli więc w Hotelu Polskim – poza grupą, która uwierzyła w przyrzeczenia Niemców – Żydzi, których mieszkania zostały zadenuncjowanie i którzy ze względu na wygląd semicki schronili się tu. Była również grupa, która wyszła z kanałów getta i zatrzymała się w Hotelu Polskim, szukając kontaktów i lokali.

Nazajutrz po moim przybyciu do hotelu, 13 lipca 1943, żołnierze niemieccy otoczyli Hotel Polski i wywoływali z listy uprzednio przygotowanej nazwiska Żydów, które figurowały na spisie promes oraz na liście wymiennej z Palestyną. Ogółem transport liczył około 600 osób. Znalazłem się w grupie palestyńskiej liczącej około 150 osób. Cały transport przewieziono na Dworzec Gdański, załadowano do wagonów osobowych wraz z rzeczami. Do wagonów przybyli współpracownicy gestapo „Adam”, Skosowski i inni, którzy organizowali transporty i zbierali podpisy na piśmie dziękczynnym dla nich za uratowanie tej grupy ludzi. Wraz z niektórymi innymi odmówiłem podpisu.

Transport odjechał 13 lipca po południu. Eskortowali nas Niemcy w mundurach (formacji nie rozpoznałem). W drodze traktowano nas dobrze. Mieliśmy ze sobą żywność. Pozwolono, a nawet zachęcano, by wysyłać z drogi pocztówki do znajomych w Warszawie. Później dowiedziałem się, iż pocztówki dochodziły do adresatów. Jadąc przez Berlin i Hanower, transport przybył do miejscowości Bergen koło Zelle. Obóz mieścił się z dala od bocznicy kolejowej w trójkącie Bergen-Belsen-Zelle. Do obozu przybyły następujące transporty przywiezione z Polski w tym samym trybie, co i my, pod pretekstem wymiany.

Transport z Warszawy dn. 7 lipca 1943 r. w liczbie 1226 osób
Transport ze Lwowa dn. 7 lipca 1943 r. w liczbie 175 osób
Transport z Krakowa dn. 7 lipca 1943 r. w liczbie 44 osób
Transport z Bochni dn. 10 lipca 1943 r. w liczbie 138 osób
Transport z Warszawy dn. 15 lipca 1943 r. w liczbie 598 osób
(II transport)
Transport z Radomia dn. 15 lipca 1943 r. w liczbie 27 osób
Transport z Warszawy dn. 28 lipca 1943 r. w liczbie 62 osób
(III transport)
Transport z Warszawy dn. 31 lipca 1943 r. w liczbie 64 osób
(IV transport)
Transport z Krakowa dn. 8 sierpnia 1943 r. w liczbie 110 osób
(II transport)
Transport z Warszawy dn. 23 września 1943 r. w liczbie 43 osób
(V transport)
Transport z Warszawy dn. 21 października 1943 r. w liczbie 46 osób
(VI transport)

Ogółem w 1943 roku przybyło z Polski do Bergen-Belsen 2533 Żydów polskich. Dane powyższe podaję na podstawie dzienniczka prowadzonego w obozie z dnia na dzień, który udało mi się przechować.

W obozie Bergen od początku mego pobytu panował system apeli i porządek obozowy. Mieszkaliśmy w barakach, sypialiśmy na pryczach, otrzymywaliśmy skąpe racje żywności. Z początku jednak traktowano nas jako internowanych. Po półrocznym pobycie kurs w stosunku do nas się zaostrzył, przerzucono nas do gorszych baraków. Od połowy 1944 do kwietnia 1945 roku system obozowy już niczym nie różnił się od systemu stosowanego przez Niemców w innych obozach koncentracyjnych. Obóz w tym czasie rozrósł się, stopniowo dowożono wiele tysięcy więźniów innych narodowości. Panował w tym okresie głód, brud z wszami, w rezultacie pojawiły się choroby zakaźne. Traktowano wszystkich źle, stosując bicie i kary. Pierwszy okres zabawy w cudzoziemców i wymianę trwał od lipca do października 1943 roku.

Nazajutrz po przybyciu ostatniej grupy Żydów z Polski w dniu 24 października 1943 przybyła do obozu pierwsza delegacja SS z Berlina na czele z dr. Messem, wyższym oficerem SS. Komenda obozu powiadomiła nas, iż delegacja zakwalifikuje pierwszą grupę do wyjazdu za granicę na wymianę. Wywieszono listę 1850 osób, ułożoną rodzinami, w tym 1200 osób posiadających promesy obywatelstwa paragwajskiego i 600 osób posiadających promesy obywatelstwa różnych innych krajów południowoamerykańskich. Wydano zarządzenie zgromadzenia się nazajutrz z bagażami na placu, skąd miał nastąpić wyjazd. Nazajutrz zabrano grupę samochodami, odwożąc ją do pociągu. W grupie znajdowało się wielu działaczy społecznych, lekarzy i literatów. Była tam też artystka Manówna, która w Warszawie była na usługach gestapo. Po pewnym czasie nadeszła do obozu karta od jednego z wywiezionych, ze stemplem jakiejś miejscowości z Zagłębia Dąbrowskiego. Jak można było wywnioskować z karty, autor jej uciekł po zorientowaniu się co do kierunku transportu, który wieziono nie za granicę, lecz do Polski. Już po powrocie do Warszawy dowiedziałem się, iż Żydowska Komisja Historyczna w Polsce, badając byłych więźniów obozu w Oświęcimiu, ustaliła iż w październiku 1943 roku do obozu w Oświęcimiu przybył transport ludzi dobrze ubranych, którzy wołali, iż przybyli z Bergen-Belsen. Przy prowadzeniu do komór gazowych grupa stawiła opór, a artystka Manówna rzekomo spoliczkowała Niemca i strzeliła do siebie z jego rewolweru. Manównę widziałem wyjeżdżającą w transporcie z Bergen-Belsen w dniu 21 października 1943. Zestawiając powyższe wiadomości, nabrałem pewności, iż grupa, która wyjechała z Bergen-Belsen 21 października 1943, została stracona w piecach gazowych w Oświęcimiu.

Począwszy od 22 października 1943 roku w odstępach trzy-, czteromiesięcznych dr Mess na czele grupy oficerów SS przyjeżdżał do obozu po nowe partie cudzoziemców Żydów na wymianę. Zabierano grupy liczące po 600 – 700 osób.

O ile mi wiadomo, zabrani zaginęli bez śladu.

Oprócz masowego zabierania Żydów z Bergen było pięć wypadków wywiezienia rodzin indywidualnie. Grupa Messa zabierała te rodziny osobno. Jak się dowiedziałem, zostały one przesłane do Vittel i wymienione z państwami zagranicznymi.

Nazwisk osób wymienionych nie znam, niektóre mógłbym ustalić.

Również grupa około 1,2 tys. Żydów węgierskich, która tak jak i my przybyła do Bergen na „wymianę” została rzeczywiście wywieziona do Vittel i wymieniona. Żydzi z tej grupy zabrali listę pozostałych w naszym obozie i nadsyłali nam paczki.

Słyszałem od dr. Silberscheina (obecnie zamieszkałego w Genewie), byłego posła do sejmu polskiego, w czasie wojny prezesa Komitetu Pomocy Żydom w Szwajcarii, iż czynniki neutralne prowadziły z Niemcami pertraktacje w sprawie wymiany Żydów, posiadających obywatelstwo państw obcych, zatrzymanych w Niemczech w obozach. Pertraktacje skutku nie odniosły.

Szczegółów w sprawie wymiany Żydów w wypadkach, gdy ta miała miejsce, nie znam.

W pierwszej połowie kwietnia 1945 roku, w okresie zbliżania się armii alianckiej do okręgu hanowerskiego, Niemcy zaczęli ewakuować obóz, rozpoczynając od Żydów. Było głośne w owym okresie, iż Himmler wydał zarządzenie, by z obozów zagrożonych armią nieprzyjacielską ewakuować najprzód Żydów, wysyłając ich na tzw. marsze śmierci. Po drodze strzelano do niemogących nadążyć w marszu, urządzano egzekucje zbiorowe nad rzekami itd. Wyprowadzono Żydów grupami według przynależności państwowej.

Znalazłem się w ostatniej partii liczącej kilka tysięcy Żydów. Było tam około 200 Żydów z Polski, w tym około 130 Żydów z grupy palestyńskiej, poza tym Żydzi węgierscy, holenderscy i inni. 7 kwietnia 1945 roku popędzono nas pieszo do stacji w Bergen odległej około 10 km od obozu, załadowano do wagonów towarowych i ewakuowano w kierunku Magdeburga. W nocy z 12 na 13 kwietnia 1945, po ostrzelaniu nas przez lotnictwo alianckie, pozostawiono nas w pociągu bez lokomotywy w pobliżu Magdeburga. Z pobliskiego miasta przybyli SS-mani na motocyklach i porozumiewali się z komendantem naszej eskorty. Będąc członkiem tajnego komitetu organizacji podziemnej więźniów, podsłuchałem rozmowę, stojąc na czatach przy wagonie. Wysłannicy SS mieli pretensje do komendanta eskorty, że dotąd naszej grupy nie zlikwidował, polecili by nazajutrz rano grupę doprowadzić do pobliskiej Elby i tam zlikwidować. Nazajutrz, 13 kwietnia 1945, eskorta nasza, licząca około dziesięciu Niemców, zarządziła zbiórkę i kazała się szykować do marszu. Nasza organizacja bojowa zgrupowała piątki i zarządziła czujność. W czasie apelu nadjechało na rowerach kilku żandarmów z pobliskiej wsi, przyprowadzając ze sobą wolne rowery. Po rozmowie z nimi, eskortujący nas Niemcy kazali nam czekać na miejscu, podczas, gdy oni pojadą na wieś na godzinę. Eskorta odjechała i więcej nie wróciła. Po pięciu godzinach przybyli pierwsi żołnierze amerykańscy.

Na tym protokół zakończono i oczytano.

Wykaz transportów Żydów, przybyłych do obozu w Bergen-Belsen na skutek akcji tzw. „hotelowej” (internowanie Żydów cudzoziemskich dla rzekomej wymiany z zagranicą)

Skąd przybyli Data przybycia Liczba osób
Transport z Warszawy z dnia 7 lipca 1943 r. 1226
Transport ze Lwowa z dnia 7 lipca 1943 r. 175
Transport z Krakowa z dnia 7 lipca 1943 r. 44
Transport z Bochni z dn. 10 lipca 1943 r. 138
Transport z Warszawy z dn. 15 lipca 1943 r. 598
(II transport)
Transport z Radomia z dn. 15 lipca 1943 r. 27
Transport z Warszawy z dn. 28 lipca 1943 r. 62
(III transport)
Transport z Warszawy z dn. 31 lipca 1943 r. 64
(IV transport)
Transport z Krakowa z dn. 5 sierpnia 1943 r. 110
(II transport)
Transport z Warszawy z dn. 23 września 1943 r. 43
(V transport)
Transport z Warszawy z dn. 21 października 1943 r. 46
(VI transport)

Ogółem przybyło obywateli polskich w 1943 r.2533

W dniu przybycia ostatniej grupy z Warszawy, 22 października 1943 r., wysłano z Bergen-Belsen w powyższej liczbie ludzi (do Oświęcimia) 1850 osób, w tym 1,2 tys. osób posiadających promesy obywatelstwa paragwajskiego i 650 osób, posiadających promesy obywatelstwa różnych innych krajów południowoamerykańskich.

Powyższe dane odnoszą się do osób, które przeszły przez Hotel Polski w Warszawie. Jeśli chodzi o Hotel Royal, to w notatkach swoich znajduję dane, odnoszące się do trzech grup obywateli Żydów cudzoziemskich, którzy wysłani zostali z Hotelu Royal do Vittel, a mianowicie w styczniu 1943 – 65 osób, w marcu – 120 osób, w maju – 130 osób.

Wszelkie przytoczone wyżej dane cyfrowe znajdują się w moim ocalałym z obozu dzienniczku, w którym notowałem z dnia na dzień dane z życia obozowego.

Józef Gitler-Barski
Warszawa, 12 lipca 1948 r.