FRANCISZEK SOSENKA

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

Szer. Franciszek Sosenka, 19 lat, uczeń, kawaler.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie ziemie Polski towarzyszyły masowe aresztowania [pracowników] polskich organów wykonawczych. Pierwszą ofiarą padła policja i jej współpracownicy. Później systematycznie i dokładnie unieszkodliwiali podoficerów zawodowych Wojska Polskiego i oficerów rezerwy, a szczególnie byłych legionistów, bez różnicy stopnia. Rodziny członków Policji Państwowej, odszukanych pracowników drugiego wydziału Służby Bezpieczeństwa i gajowych, którzy strzegli prywatnych własności, wywożono masowo w głąb Rosji. Przebiegu wywożenia świadkiem nie byłem.

Zostałem aresztowany 16 września [1940 r.?] w sali byłego Domu Żołnierza przez organa NKWD w Iwieńcu. Byłem oskarżony: o współpracę z partyzantką istniejącą wówczas w Puszczy Nalibockiej; o nielegalne przechowywanie broni i o puszczanie i szerzenie fałszywych wiadomości demoralizujących społeczeństwo.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

Po długim i uciążliwym badaniu w miejscowym NKWD zostałem odesłany do śledczego więzienia w Stołp[c]ach, gdzie byłem badany przez sędziego śledczego. Po przeprowadzeniu śledztwa i odczytaniu wyroku zaocznego sądu, tzw. oso (osiem lat przymusowych ciężkich poprawczych robót) 25 lutego 1941 r. zostałem przewieziony do punktu zbornego w Archangielsku, skąd później na miejsce przeznaczenia, do Workutstroja, do pracy przy budowie linii kolejowej Kotłas– Workuta. Zamieszkaliśmy w przez nas samych wybudowanej tzw. kolonnie nr 199.

4. Opis obozu, więzienia:

Warunki mieszkaniowe we wszystkich wyżej wspomnianych miejscach mego pobytu były wprost nieznośne. W przepełnionych salach więzienia więźniowie dniami wiedli spór o miejsce do spania. Na jednego więźnia wypadało – w najlepszym razie – miejsce na podłodze 50 cm szerokie. W dzień urządzano zawody hippiczne, w których zamiast koni brały udział wszy. W zimie w celi był zaduch i brak świeżego powietrza, a mury – ogrzewane raz w tygodniu – pokryte były kroplami wilgoci. Otworzenie okna groziło zmarznięciem, bo każdy ubierał się w dzień, a w nocy spał w tym, w czym go aresztowano. Władze więzienne nie dawały żadnych ubrań ani pościeli, z wyjątkiem ciężko chorych. Obmyć się ciepłą wodą można było tylko trzy razy w miesiącu i jednocześnie oddać garderobę do mało skutecznej dezynfekcji. Codziennie więźniom należał się 15-minutowy spacer, którego pozbawienie było dla nich najsroższą karą. Władze stosowały ją chętnie i często, za lada przewinienie. Wyżywienie wyglądało następująco: rano 600 g chleba, gliniastego i nie wypieczonego, pół litra gorącej wody (czasem zabarwionej cykorią) i dziesięć gramów cukru, nieregularnie wydawanego. Obiad i kolację stanowiło po pół litra zupy, przeważnie z owsa lub żyta. Kto miał pieniądze, mógł sobie kupić miesięcznie kilogram słoniny, osiem kilogramów chleba i cztery paczki machorki – po cenach rynkowych. Rodzina mogła przysłać dwie paczki żywnościowe miesięcznie, łącznie nie więcej niż 16 kg, i wpłacić na konto więźnia nie więcej niż 30 rubli.

Więźniowie, którzy [przez] pewną liczbę lat mieli się uczyć kochać Sowietskij Sojuz, byli odsyłani do łagpunktów, przeważnie na daleką Północ.

Ja wraz z siedmioma rodakami 17 maja 1942 r. przybyłem na miejsce, gdzie miał być nasz łagier. Znajdowaliśmy się u stóp Uralu, 30 km od Oceanu Lodowatego. Zatrzymaliśmy się na wzgórku otoczonym rozległym torfowiskiem, porosłym z rzadka karłowatą sośniną. Pięć dni koczowaliśmy przy ognisku na śniegu, nim zbudowaliśmy sobie coś w rodzaju baraków, których dach i ściany to było płótno namiotu nieprzepuszczające wody, lecz przepuszczające niestety zimno. Podłogą było rozdeptane błoto. Wszystko musieliśmy budować własnymi rękoma. Byliśmy bez chleba, dopókiśmy sobie nie zbudowali piekarni. Żywiliśmy się plackami, upieczonymi z mąki i wody nad ogniskiem. O żadnych warunkach higienicznych nie mogło być mowy. Nie zdejmowaliśmy ubrań, raczej łachów z ubrania, po kilka tygodni. Dopiero po dwóch miesiącach stanęła prowizoryczna łaźnia, która miała obsługiwać dwie kołonny. Noc po pracy nie dawała najmniejszego odpoczynku. Na dwupiętrowych narach zbudowanych z okrąglaków po przespaniu jednej nocy boki nieznośnie bolały.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

W więzieniu śledczym znajdowali się ze mną Polacy, a przeważnie Białorusini. Polacy najczęściej oskarżeni o to co i ja lub o nielegalne przekroczenie granicy sowiecko-niemieckiej.

Większość Białorusinów natomiast to byli ci, którzy pracowali przed wojną w jaczejkach komunistycznych w Polsce i oskarżeni bądź to o odstępstwo, bądź o zdradliwą działalność, bądź o wydanie tajemnicy partyjnej przed władzami polskimi. Również dużo było takich, którzy nie pracowali w wymienionej organizacji, lecz chcąc zdobyć łaskawe oko u najeźdźców, podali się jako członkowie, tym samym skazując się na więzienie, aczkolwiek władze sowieckie w ogóle krzywo patrzyły na, według ich zdania, burżuazyjnych komunistów. Byli i tacy, którzy nie wyobrażali sobie życia poza swoją zagrodą. Jaka mu różnica czy krzyknąć: „Niech żyje Polska” czy Da zdrawstwujet Stalin. Z Polakami chwalił Polskę, z bolszewikami zachwycał się ZSRR, i za to pierwsze go aresztowano.

Życie koleżeńskie w celi było bardzo serdeczne. Czasem któryś z zajadlejszych krzykaczy przedwojennej doby opłaconych przez Komintern, plątał się niezdarnie w słabych antypolskich argumentach, lecz natychmiast był bojkotowany przez resztę.

Ludzi, z którymi obcowałem w Rosji Sowieckiej można podzielić na cztery zasadnicze kategorie. Pierwsza to inteligencja rosyjska. Między nimi a Polakami panowało pełne zrozumienie. Tknięci jednym nieszczęściem, ofiary barbarzyńskiego komunizmu, wspomagali się jak mogli. Znosili męczarnie łagierne jak prawdziwi starorosyjscy bohaterowie [nieczytelne], z pogardą śmierci. Nie kalali się nigdy poniżającymi uczynkami. Drugą kategorię stanowili ludzie zrezygnowani, których machina sowiecka przerobiła na konie robocze. W większości byli przesiąknięci antypolską propagandą Sowietów. Niejeden się chlubił przed nami, że riezał biełopolaków pod Budionnym w 1920 r.. Byli to ludzie wytrąceni całkowicie z równowagi życiowej, z zatratą poczucia człowieczeństwa. Dla nich nie istniała rodzina ani ojczyzna, wszystko przyćmiewał blask błogosławionego chleba, za którym całe życie byli w pogoni. W żadnym nie odezwała się iskierka buntu, gotowi byli jak pies lizać rękę, co bije. Trzecia kategoria to cudzoziemcy – Litwini, Estończycy, Finowie, Japończycy, Niemcy, no i my. Żyliśmy w przyjaźni. Niemcy odnosili się do nas po przyjacielsku. Czwartą kategorię stanowili tzw. żulicy, w których skład wchodziła bezprizorna, zdegenerowana młodzież sowiecka. Ich samych można podzielić jeszcze na dwie – jedni to prawdziwe urki, inteligentni zbrodniarze, których godność pozwalała tylko na grubsze rabunki, a druga to szkały, rozbestwiona i zrobaczywiała do szpiku kości młodzież (przeważnie 16–20 lat). Żulicy nie pracowali, choć na robotę czasem wychodzili, a żyli z rabunków i grabieży. W straszliwy sposób rozpowszechniały się między nimi zboczenia seksualne. Ci byli śmiertelnymi wrogami Polaków i władze naumyślnie nowo przybyłych zamykały do ich baraku, skąd wychodzili doszczętnie ograbieni. Same władze bały się ich jak ognia i dlatego grasowali bezkarnie.

6. Życie w obozie, więzieniu:

Życie w obozie zadrutowanym i robota to jednostajne dni. O 5.00 rano pobudka. Po śniadaniu złożonym z wodnistej zupy i kawałka gliniastego chleba o godzinie szóstej wymarsz na robotę. Ja pracowałem przeważnie przy kopaniu rowów odpływowych i wyjmowaniu torfu. Chcąc zrobić normę, to trzeba było wykopać trzy i pół metra sześciennego ziemi i odrzucić dwa metry od rowu lub – przy torfie – wybrać dwa i pół metra sześciennego i odnieść 50 m od tego miejsca. Owoce pracy natychmiast zalewała woda i musieliśmy pracować w wodzie powyżej kolan. Pracy niedokończonej (nie zdjęty do gruntu torf) nie przyjmowano. Grubość pokładu torfu: 50 cm do metra. Obiad przywozili na robotę w termosach lub beczkach. Nie był lepszy od śniadania, tylko z tą różnicą, że nie było chleba. Ci, którzy wypełniali normę, dostawali trochę kaszy. Zaraz po obiedzie, bez przerwy, musiałem pracować do 18.00 wieczorem. Po zmierzeniu roboty przez przełożonych następował powrót do kołonny i po marnej kolacji można było iść spać. Na robotę chodziło się nieraz do pięciu kilometrów. Osuszyć mokrego ubrania nie było gdzie. Wprawdzie w baraku znajdował się mały żelazny piecyk, lecz dookoła niego siedzieli żulicy. Ubrania ni bielizny do zmiany nie było, a pościeli nie było w ogóle. Spało się w mokrym ubraniu. Najgorzej było z obuwiem. Nosiliśmy łapcie z grubej i twardej opony samochodowej, uwierające w owinięte szmatami nogi. Zależnie od wyrobienia procentu danej normy dostawaliśmy wyżywienie i wynagrodzenie pieniężne. Ja przez cały czas nie zarobiłem ani kopiejki. Za 50 proc. normy 500 g chleba i pierwszy kocioł, tzn. zupa rano, w obiad i wieczór, naturalnie kiepska, za 60 proc. normy 600 g chleba i pierwszy kocioł i tak dalej aż do stu. Za te procenty pieniędzy się nie dostawało i nie miało prawa korzystać ze sklepiku łagiernego. Za sto procent – 900 g chleba i [nieczytelne] lepszą zupę i w obiad kaszę. Za 125 proc. dochodziły dodatki, takie jak placki itp. i pierwszeństwo do ubrania. Poza pracą, normą i dyscypliną władze w ogóle się nami nie interesowały. Żadnych rozrywek umysłowych nie było.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Wszędzie, gdziekolwiek spotykałem się z członkami NKWD, nie starali się oni ukrywać swego wrogiego nastawienia wobec Polaków. W przebiegu mego śledztwa poza rzeczami związanymi ze sprawą nie szczędzili plugawych i ubliżających słów pod adresem Polski i jej obywateli. Zasadniczo podczas przesłuchiwania nie torturowano w dosłownym znaczeniu, lecz 64 godziny [sic!] bez przerwy bez wody, bez pożywienia i papierosa, z NKWD-zistą na karku, które urozmaicały uderzenia w twarz i próbowanie odporności mej czaszki rękojeścią pistoletu, jest dostateczną torturą. Oprócz tego starali się zniszczyć psychicznie. Na przykład: „Jeżeli nie powiesz tego a tego, to dziś jeszcze aresztujemy twoją rodzinę i poślemy tam, gdzie i ciebie – w ziemię, a powiedz dokładnie wszystko, to pójdziesz zaraz do domu”. Zresztą ostatecznie, jeżeli nie chodziło o wydanie współpracowników, to im nie zależało na przyznaniu się i szerszym wyjaśnianiu, lecz na podpisaniu tego, co oni napisali i dowodzili, że to musi być prawdą. W dalszym stykaniu się z NKWD-zistami uświadomiłem sobie, że najokrutniejszymi wrogami Polaków są oni właśnie.

Polacy przeważnie unikali wszelkich odczytów prokomunistycznych, a informacji o Polsce nie mieliśmy żadnej.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Pomoc lekarska wszędzie zorganizowana była nieźle, lecz brak było lekarstw. Podczas epidemii dyzenterii w lipcu i sierpniu 1941 r., zostawiłem przy zwolnieniu kolegę Włodzimierza Ratiska z Nowej Wilejki, w ciężkim stanie.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami:

Łączność z krajem utrzymywałem podczas pobytu w Archangielsku, od 4 marca do 20 kwietnia 1941 r.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

14 września 1941. wystawiono mi wriemiennoje udostowierienije i równocześnie wypłacono 220 rubli. Linią kolejową przyjechałem bezpośrednio do Buzułuku. Wstąpiłem do polskiej armii 29 września 1941 r.

11 marca 1943 r.