JAN BEDNARCZYK

Szer. Jan Bednarczyk, 19 lat, bez zawodu, kawaler.

12 grudnia 1939 r. o godz. 20.00, obstawiwszy uprzednio dom żołnierzami, weszli do nas: jeden NKWD-zista, trzech żołnierzy sowieckich i jeden miejscowy obywatel, Żygiełło, aresztując mego ojca Stanisława Bednarczyka. Wymawiając się szukaniem broni, dokonali szczegółowej rewizji, przerzucając wszystkie książki i papiery.

Podczas rewizji przy ojcu stał żołnierz z karabinem w pogotowiu. Po dokonaniu rewizji, nie znalazłszy broni, zabrali ojca ze sobą. Na drugi dzień wywieźli go do powiatowego miasta Sokółka, a po kilku tygodniach do więzienia w Grodnie. Po jakimś czasie zaczęły krążyć pogłoski, że więźniów z Grodna wywieźli w głąb Rosji, po czym wszelki ślad po ojcu zaginął. Do tego czasu nie mam żadnej o nim wiadomości.

O godzinie 1.00 z 12 na 13 kwietnia 1940 r. przyszło do naszego mieszkania dwóch NKWD-zistów z dwoma żołnierzami sowieckimi i jednym Żydem nazwiskiem Teper. Po odczytaniu rozporządzenia Stalina o wysiedlaniu ludności cywilnej, dokonali rewizji, poszukując broni. W domu nie zastali całej rodziny. Była tylko moja matka Helena Bednarczyk, dziewięcioletni brat Zbigniew i ja. Po zakończonej rewizji kazali się pakować, dając dwie godziny. Można było brać sto kilogramów wagi na jedną osobę.

Rano załadowali nas na samochód i zawieźli do stacji kolejowej Różanystok. W wagonie towarowym jechało nas 22 osoby. Do granicy nie wypuszczali nikogo z wagonów. Po przejechaniu granicy rosyjskiej wypuszczali z wagonów raz na dobę, nie pozwalając oddalić się na kilka metrów. Wagon był otwarty przez 10-15 min i przez ten czas trzeba było załatwić wszystkie swoje potrzeby. Wodę dawali raz dziennie i to nieraz z rzek lub kałuż.

Do Pawłodaru, obłastnowo miasta w Kazachskiej SRR, przyjechaliśmy 29 kwietnia. Tu nas wyładowali na wielki plac, szczelnie ogrodzony deskami. W nocy załadowali nas na barkę i nad ranem popłynęliśmy w dół rzeki. 1 maja stanęliśmy na miejscu w posiołku Kujbyszew. Na drugi dzień zawieźli nas do domu kazachskiego, który składał się z jednej izby przedzielonej piecem i tam nas umieszczono, pozostawiając na pastwę losu, bez roboty i jedzenia.

Za mieszkanie płaciliśmy 90 rubli miesięcznie. Po tygodniu znaleźliśmy pracę w „Zawot Zierno”. Pracowałem tam z matką do jesieni, a pieniądze dostaliśmy dopiero wiosną, po wielkich kłótniach z dyrektorem i po kilkakrotnym chodzeniu ze skargami do NKWD. Rok ten był nieurodzajny, więc ceny produktów wzrastały z dnia na dzień. Jeden pud (16 kg) mąki kosztował 200 rubli, a kilogram mięsa 25 rubli. Opał latem i zimą trzeba było nosić na plecach z lasku oddalonego o dwa kilometry.

W tym czasie zostały aresztowane trzy Polki: pani Miszkowa, pani Korczewska i pani Klimowa, posądzone o narzekanie na Stalina i rząd sowiecki. Pani Miszkowa zostawiła dwie córki, dziewięcioletnią Gienię i piętnastoletnią Halinę. Sąd skazał panią Korczewską na dziesięć lat łagierów, panią Klimową na osiem lat, a pani Miszkowa nie była sądzona, bo w więzieniu zachorowała na chorobę nerwową i leżała w szpitalu aż do amnestii. Po amnestii wróciła, ale przez ten czas umarła jej młodsza córka. Przed miesiącem mojego wyjazdu do wojska wróciła pani Klimowa.

8 lutego 1942 r. stanąłem do komisji wojskowej, a 26 lutego wyjechałem, pozostawiając matkę i brata walczących o byt.