ELEONORA KUĆ

Warszawa, 21 marca 1946 r. Sędzia Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Świadek została uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrał od niej przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Eleonora Kuciowa I voto Majewska, z d. Kobuz
Imiona rodziców Stanisław i Rozalia z Kłosów
Data urodzenia 20 lutego 1905 r.
Zajęcie przy mężu
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Wrocławska 8
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W roku 1939 mieszkałam przy ul. Wrocławskiej 12 razem z pierwszym mężem moim Antonim Majewskim, urodzonym w roku 1899, oraz dwoma synami 14-letnim Bogdanem i 7-letnim Włodzimierzem. Mąż prowadził pracownię krawiecką. Tam zastał mnie wybuch wojny.

26 września 1939 roku Niemcy wkroczyli na naszą ulicę walcząc, przyszli do naszego domu i kazali nam opuścić go. Mąż i starszy syn wyszli z domu, a ja z młodszym synem zostałam, uzyskawszy na to zgodę Niemców. Pozostałam z matką i synem w piwnicy i nie wiedziałam, co się dzieje dookoła. Zresztą toczyły się jeszcze walki. Dopiero 28 września od sąsiadki z naszego domu, która powróciła do piwnicy naszej, a poprzednio opuściła nasz dom wraz z innymi lokatorami, w tej liczbie z moim mężem i starszym synem, dowiedziałam się, że zarówno mąż mój, jak również jej mąż Paweł Tałkowski (lat 53) i syn Mieczysław Tałkowski (lat 22), są zabici wraz z innymi lokatorami naszego domu: Stanisławem Bogaczem (lat 35) i Stanisławem Pawłowskim (lat 27) oraz z lokatorami innych domów w ogólnej liczbie 25.

Po kapitulacji Niemcy kazali nam zbierać kule, ale my uniknęłyśmy tego, spiesząc do naszych nieboszczyków. Wszyscy oni już byli zrzuceni do dołu zaporowego, stworzonego poprzednio w czasie walk na naszej ulicy. Po dziewięciu dniach pozwolono mnie i innym żonom zabrać zwłoki mężów i pochować. Niemcy zabitych obrabowali. Przy mężu nie znalazłam pugilaresu z pieniędzmi. Zdjęli też mu obrączkę z palca. Pochowałam męża na Cmentarzu Wolskim. Z opowiadań tylko wiem, że zabili Niemcy męża i innych nazajutrz po wkroczeniu na naszą ulicę, 27 września 1939 o godzinie piątej rano. Walki wtedy już się nie toczyły.

Opowiadał mi o tym mój starszy syn i wspomniana wyżej sąsiadka Katarzyna Tałkowska. Niemcy, gdy nasi wyszli z domu i skierowali się w stronę sąsiedniego, oddzielili mężczyzn od kobiet i dzieci. Przy czym do tej ostatniej grupy przyłączyli starca 60 lat i mojego syna. Innym mężczyznom kazano stanąć, a gdy Tałkowska i syn mój zaczęli odchodzić, usłyszeli z tyłu salwy. Gdy obejrzeli się, zobaczyli, jak mężczyźni pozostali upadali na ziemię. Od razu też przekonali się oni, że Niemcy zabili wszystkich pozostawionych mężczyzn.

To morderstwo, jak potem mówiono, zostało dokonane przez Niemców z tej przyczyny, że jakoby Niemcy podejrzewali męża mego i innych, których zabili, że będąc cywilami, czy też wojskowymi, przebranymi za cywilów, stawili opór wojskom niemieckim w domu numer 10, w którym Niemcy ich zastali, a w którym znaleźli karabin maszynowy.

W rzeczywistości karabin ten był porzucony przez naszych żołnierzy, którzy bronili Niemcom dostępu do Woli i przed ich przyjściem odeszli. Niemcy wystrzelili do męża z przodu. Na twarzy miał dwie rany od kul, a następnie widziałam, że kule wypadały z ran z tyłu. Rany więc były na przestrzał.

Odczytano.