JAN GAJEWSKI

Kpr. Jan Gajewski, ur. 1 maja 1899 r., ślusarz, żonaty.

Zabrano mnie do niewoli 12 września [1939 r.] w Równem i zamknięto mnie w jakiejś stajni. Trzymano tam trzy dni zamkniętego. Stamtąd zawieziono do Szep[i]etówki i byłem tam dwa tygodnie. Przez ten czas w Szep[i]etówce życie było bardzo złe. Od rana do godz. 24.00 lub 1.00 w nocy [sic!] stałem za śniadaniem – dostałem lub nie i tak głodny i w robactwie. Stamtąd nazad na polskie tereny i do kamieniołomów. Tam pracowałem te normy aż do wojny bolszewicko-niemieckiej, do 22 czerwca [1941 r.]. Dopiero teraz zaczynają się katusze.

Wyprowadzono nas ze Świntosława [Świętosława] wąwozami, górami aż do stacji Dolina. Przez tę drogę który zemdlał, zabijano go na drodze i już więcej nie powrócił. Jeden z kolegów chciał nabrać wody z rowu. [Bojec] strzelił do niego i ranił trzech przy nim. My, koledzy, nieśliśmy ich aż do stacji Dolina. Bolszewicy zabrali ich od nas i zabito ich tam, a nas wsadzono do wagonów 16-tonowych po 70 ludzi. W drodze Niemcy nas bombardowali trzy lub cztery razy dziennie, dachy wagonów były połamane od bombardowania. Tylko trzech naszych zabito. Tak było 21 dni. Ani jeść nam nie dano, ani wody przez ten czas aż do Starego Bielska [Starobielska]. Żeby jeszcze parę dni, to byśmy wszyscy z głodu wymarli. Po drodze prosiliśmy: „Panie naczelniku, daj nam chleba”. To wyjmował rewolwer i mówił: „Dla was tylko ziemia”. Tak było do Starego Bielska [Starobielska].

Gdy nas przywieziono do Starego Bielska [Starobielska] już nie ludzi, ale prawie trupy, co 20 m musiałem odpoczywać, bo mi się robiło [słabo] i mdlałem. W Starym Bielsku [Starobielsku] te męczarnie niedługo były, tylko trzy tygodnie i przyszło zbawienie. Skończyła się męczarnia.