JÓZEF WIELGOSZ

Kpr. Józef Wielgosz, 24 lata, bez zawodu, kawaler.

Zostałem wzięty do niewoli 22 września 1939 r. we wsi Werby pod Włodzimierzem Wołyńskim. Pierwsze dni niewoli byłem w Szepietówce, następnie zostałem przewieziony na tereny Polski do Dubna, gdzie byłem do 5 grudnia 1939 r. Z Dubna wraz z innymi zostałem wysłany do obozu Warkowicze koło Równego. Obóz mieścił się na cmentarzu rzymskokatolickim, zrobiony z namiotów. Warunki mieszkaniowe bardzo złe, gdyż w namiocie mieściło się przeszło 130 osób, a przewidywany był na 80 osób. Prócz tego brak opału tak dotkliwie dał się nam odczuć, że więcej jak 50 proc. jeńców nabawiło się choroby, na którą wpłynął też brak higieny. Ponieważ bielizny nam nie prano, a o kąpieli nie było mowy, pojawiło się moc wszy. Spędziłem tam sześć miesięcy. W 1940 r., w lutym kilku jeńców zbiegło. Między nimi był też Świderski Feliks, lat 33, z Siedlec, który został zabity w czasie ucieczki.

Większość jeńców w tym obozie była narodowości polskiej, mniejszości to Ukraińcy i Białorusini, którzy na ogół byli źle ustosunkowani do Polaków i bardzo często dochodziło do starć między nami a nimi. Jeżeli chodzi o życie koleżeńskie w tym obozie, to między Polakami było ono w stu procentach [życzliwe], stosunki nieprzyjazne były tylko między Polakami a Ukraińcami i Białorusinami, a nawet – najmniej licznymi – Żydami. Pracowałem fizycznie przy budowie szosy Lwów–Kijów. Praca była bardzo ciężka, a wynagrodzenie bardzo małe albo wcale nic.

Wyżywienie codzienne było uzależnione od wydajności pracy danego jeńca. Jeżeli nie wykonał normy przewidzianej w ich przepisach, to dostawał mniej chleba i gorszą strawę, a że większość tej normy nie mogła wykonać, gdyż było to niemożliwością fizyczną, to przeważnie dostawaliśmy ilość chleba ograniczoną do 400 g i zupkę „lurkę”. Stosunek władz sowieckich był nieznośny. Na każdym kroku był człowiek szykanowany i wyśmiewano, nawet nie tylko do nas, ale i naszą ojczyznę, gdyż NKWD pozwalało sobie na takie powiedzonka jak: „Polski więcej nie będzie, polskie pany nie umieli rządzić”, „przepiliście Polskę” i moc innych określeń.

Do pracy wychodziliśmy o godz. 5.00, a wracaliśmy o 15.00. Po pracy była zawsze tzw. biesieda. Na tej pogadance, którą prowadził politruk lub naczelnik obozu, były poruszane sprawy pracy – aby wykonać normy – poza tym wszczepiano w nas komunę, więc różne stwierdzenia, że nie ma Boga (posługując się Darwinem), że świat może istnieć, ale tylko komunistyczny, że Polska jako państwo burżuazyjne nie mogła istnieć i nie będzie istnieć i moc innych stwierdzeń.

Następnie byłem w obozach Młodowa, Turyczany koło Krzemieńca i Skole. Życie w tych obozach było podobne do wyżej opisanego, z wyjątkiem higieny, której bardziej przestrzegano. W obozie w Skolem zastała mnie wojna sowiecko-niemiecka. 27 czerwca 1941 r. zostałem ewakuowany na tereny ZSRR. W czasie ewakuacji obchodzono się z nami bezlitośnie. Kto tylko został i nie był w stanie maszerować, rozstrzeliwano. W taki sposób został zabity Franciszek Wilczek, lat 28, ze Śląska, wsi Godula i wielu innych, których nazwisk nie znam. Od rodziców miałem tylko jeden list, który jakimś cudem dotarł do mnie. Poza tym nie miałem żadnych wiadomości, chociaż pisałem dość dużo.

Do polskiej armii zostałem wcielony w Starobielsku, gdzie była koncentracja byłych jeńców, a potem organizacja polskiego wojska.

Miejsce postoju, 22 marca 1943 r.