STANISŁAW KRUPKA

Szósty dzień rozprawy

Posiedzenie popołudniowe

Przewodniczący: Wznawiam przewód sądowy. Trybunał postanowił zgodnie z wnioskiem stron uznać za odczytane zeznania świadka Janikowskiego, przesłuchanego w śledztwie, tom IV, z tym, że strony mogą się powoływać na te zeznania. Proszę o wprowadzenie świadka Krupki.

Świadek Stanisław Krupka zapytany o swoje personalia, podał: 46 lat, zamieszkały w Wawrze, nauczyciel szkoły powszechnej, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Proszę o zeznanie w sprawie mordu popełnionego przez władze okupacyjne w Wawrze. Świadek jako wójt był obecny wówczas, 26 grudnia. Proszę opowiedzieć krótko o przebiegu.

Świadek: W nocy z 26 na 27 grudnia pukanie do okna i walenie do drzwi wyrwało mnie ze snu. Po otwarciu drzwi do mieszkania weszło dwóch umundurowanych Niemców wraz z wehrmachtowcem Noczyńskim, w towarzystwie Rozwadowskiego, polskiego policjanta, z poleceniem natychmiastowego ubierania się. W międzyczasie Noczyński dyskretnie powiedział mi, żebym się pożegnał z rodziną. To był dolmetscher – tłumacz, łącznik między komendanturą w Aninie a gminą wawerską.

Przewodniczący: Czy świadka łączyła z nim specjalna znajomość?

Świadek: Był on łącznikiem między gminą a komendanturą wojskową.

Po ubraniu się i wyjściu z mieszkania spostrzegłem, że na schodach stali Niemcy w towarzystwie młodego człowieka, który się zwrócił do mnie: „Panie wójcie, niech pan mnie ratuje!”. Wzruszyłem ramionami, oświadczając, że nie wiem, o co chodzi. Po drodze od domu do komendantury Noczyński dyskretnie poinformował mnie, że dwóch feldfeblów z miejscowego garnizonu Wehrmachtu w Aninie zostało zastrzelonych. Przyjechała 1 i 3 kompania 6 Batalionu policji berlińskiej i że będzie bardzo źle. W tej chwili odbywa się obława, w której biorą udział te dwie kompanie wraz z miejscowym Wehrmachtem. Kiedy przyszliśmy na ulicę II Poprzeczną w Aninie, gdzie była siedziba komendantury wojskowej, na ulicy naprzeciwko tego domu stali w szeregach, w trójkach czy czwórkach, tego nie pamiętam, mężczyźni z rękoma do góry. Zatrzymani. Byli to ludzie w marynarkach, tu i ówdzie dobywały się jęki, widać było, że niektórzy byli pokrwawieni. Po chwilowym zatrzymaniu się wszystkich poprowadzono na ogrodzone podwórze komendantury. W trakcie chwilowego zatrzymania na podwórzu kolejno zaczęto wprowadzać do wewnątrz. Wprowadzeni za chwilę wyskakiwali, robiąc w powietrzu salto mortale, pobici, a szczególnie odbywało się to z dzikim wrzaskiem, jeżeli to się łączyło ze słowem Jude.

Przewodniczący: Czy wśród nich byli Żydzi?

Świadek: Tak. Również za chwilę w towarzystwie tego dolmetschera Noczyńskiego powoli w szeregu posuwałem się do wewnątrz, pilnie obserwując przebieg sytuacji. Zorientowałem się w sytuacji. Ponieważ pochodzę z pogranicza, spod Ostrołęki, znam mentalność pruską i uważałem, że sprawa jest przesądzona, że na mnie jako na wójta spada obowiązek bronienia, co będę w możności w moich warunkach i sprowokowania sytuacji takiej, aby mnie na miejscu zastrzelono, ponieważ nie miałem co do tego żadnych złudzeń, jaki to będzie koniec.

Posuwając się po schodach przy wejściu do wewnątrz do lokalu w drzwiach, już każdego pytano wchodzącego: Pole oder Deutsch? Jak pytany odpowiadał „Pole ” – zaczynała się momentalnie masakra. Przede mną wszedł Dawid Gering, trzy czy cztery osoby przede mną, którego kilkakrotnie pytano o to, prawdopodobnie ze względu na jego nazwisko. Z chwilą, kiedy oświadczył, że „Pole ”, to się dla niego katastrofalnie skończyło. Zostałem wprowadzony. W wejściu otwarte drzwi do pokoju komendantury, w dwóch rzędach były ustawione niższe szarże. Przechodziło się przez szpaler. Polegało to na tym, że u drzwi wejściowych podstawiano nogę, tak że kto wchodził, padał na twarz przed tak zwanym sądem, a wskutek tego później padał na kolana i tak na kolanach z rękami wzniesionymi do góry musiał się czołgać, gdzie Niemcy siedzieli albo brano od niego dowód osobisty, albo zapytywano o nazwisko i z powrotem bity przechodził przez ten szpaler do sieni. Wtedy chwytano za kołnierz i wyrzucano go. Ci wszyscy, którzy stali w szpalerze, mieli jakieś narzędzia do bicia. Mnie doprowadził Noczyński i zameldował, kogo sprowadził. Stało ich kilku, liczby nie pamiętam, reszta jeszcze wyżej z minami okrutnymi. Jeden z nich, w zielonkawym mundurze, w pozycji stojącej, zadał mi pytanie, czy zdaję sobie sprawę z tego, co tutaj zaszło. Oświadczyłem, że nic nie wiem, zostałem z łóżka z domu ściągnięty. W postawie na baczność Noczyński to potwierdził. Powiedziałem, że tak samo ci ludzie są wyciągnięci z łóżek i nic nie wiedzą. Na to zadający pytania oświadczył, że: – Dwóch feldfeblów z Wehrmachtu zostało zabitych i wy, wszyscy Polacy, jesteście temu winni i krwawo za to zapłacicie. Na to jemu oświadczyłem: Wy też powinniście pamiętać, że mieliście rok 1918, że u was też była dezorganizacja jak i u nas, że więzienia są rozpuszczone, że więzienie świętokrzyskie jest rozpuszczone i nie jest wykluczone, że w gminie wylotowej takiej jak Wawer mógł zaistnieć pospolity wypadek kryminalny. Zresztą mogę mu pokazać odpis meldunku do Kreishauptmanna, gdzie prosiliśmy o zorganizowanie posterunku policyjnego. Oświadczył mi, że w tej chwili jest za późno. Powiedziałem: Dobrze, wy obecnie uznajecie nas za stronę wojującą, ale w 1914 roku nie byliśmy stroną wojującą i niektórzy mężowie stanu w Polsce chcieli oprzeć politykę na tzw. państwach centralnych. Tymczasem fakt rozstrzelania w Kaliszu niewinnych ludzi zmienił tę całą koncepcję, bo propaganda aliancka to wykorzystała. Badający wtedy dostał nerwowych tików i jak gdyby chciał mnie uderzyć. Zrozumiał tę jego chęć jeden ze szpaleru i uderzył mnie w kark. Pochyliłem się do dolmetschera Noczyńskiego. Zapytał mnie o zawód. Powiedziałem: Nauczyciel. Zapytał, co chcę jeszcze powiedzieć. Oświadczyłem mu, że w 1917 roku, kiedy opinia amerykańska wahała się, czy wziąć udział w wojnie, czy być neutralną, fakt zatopienia „Lusitanii” z niewinnymi ludźmi spowodował, że propaganda wykorzystała to na korzyść przystąpienia do wojny. On powiedział coś w tym znaczeniu – Pfarrer, Philosophie, coś w tym rodzaju i zaczęło się zanosić na to, że będę na miejscu zastrzelony, a o to mi chodziło. Wtedy podniósł głos i huknął na mnie: Milczeć, pies! Czy coś w ten sposób. Ja również podniesionym głosem powiedziałem, że ci ludzie zatrzymani są niewinni, zresztą, sprawa może się wyjaśnić. Wtedy podbiegł jeden ze stojących i kopnął mnie. Pamiętałem o tym, żeby się nie przewrócić, bo największa tragedia była, kiedy się ktoś przewrócił, wtedy jego los był przesądzony. Był tak masakrowany, że zęby i oczy tracił. Wyprowadzony zostałem przez Noczyńskiego przez ten szpaler i w porównaniu do innych przeszło to stosunkowo gładko. Byłem sprowadzony po schodach na dół do gromady oczekujących po lewej stronie. Noczyński, rozstając się ze mną, powiedział: Rychtyk na mnie uważajcie. Zostałem w tym tłumie i rozpoczął się dalszy przebieg dochodzenia i wyrzucania ludzi w sposób, o którym już nie będę powtarzał. Nie wiem, po jakim czasie, bo byłem w nerwowym napięciu i każdy muskuł w człowieku drgał, wyszedł jakiś wysoki drab w mundurze i przeczytał nam, że wszyscy na tym placu zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Nawet nazwiska nie

Wziąłem dwóch urzędników, Kosiarza i Chodzickiego, w sąsiedztwie był Arbeitsamt, kilku spotkanych ludzi się wzięło, ludność z Wawra uciekła. Ze szpadlami udaliśmy się na miejsce egzekucji. Rozstrzeliwano na trzech – czterech placach złączonych ze sobą. Kiedy zacząłem szukać miejsca do wykopania dołu, zainteresowałem się, co się dzieje. Poszedłem na sąsiedni plac, widziałem, że córka sąsiada mego Dessau ciągnie na saneczkach zwłoki ojca i pyta się: „Można, panie wójcie?”. Machnąłem ręką, powiedziałem: „Prędzej”. Sam poszedłem szukać młodzieńca, z którym na podwórku rozmawiałem i zobaczyłem, że akurat na nim leżał inny z roztrzaskaną głową. Zdjąłem tego, a wówczas ten młodzieniec podniósł się, otworzył usta i oczy. Zrobiło mi się niedobrze. Po momencie zorientowałem się, że trzeba, by Niemcy odeszli, bo może jeszcze ktoś żyje. Wróciłem na to miejsce, gdzie zostali Niemcy, pokazałem, że ziemia jest nadmarznięta, że trzeba sprowadzić ludzi z oskardami i toporami i trzeba rąbać. Była to stara landwera hamburska, większość mówiła po polsku, bo to byli ci, którzy byli w Westfalii. Pomaszerowali oni na Zastów.

Tym, którzy się podnieśli, dałem dyspozycję, by nie mówili, że są z Wawra, tylko z Czerniakowa i Woli, i że po godzinie policyjnej zostali postrzeleni. Po egzekucji wstali: Józef Wasilewski, Józef Gabryczewski, Stanisław Olejnicki i czwarty jeszcze. Żyją jeszcze Wasilewski i Gawryszewski, mogą stanąć przed Trybunałem i opowiedzieć o rozstrzelaniu.

Wysoki Trybunał pozwoli, że spełnię testament mecenasa Noska, pierwszego delegata Ratajskiego, aby wyrazić publicznie podziękowanie personelowi szpitala Przemienienia Pańskiego i Dzieciątka Jezus, a w szczególności dr. Zbigniewowi Skotnickiemu, Fabisiewiczowi i Koszeli, którzy przyjęli tych postrzelonych, nie meldowali ich z narażeniem życia, chociaż obowiązani byli meldować każdą ranę postrzałową. Dr Skotnicki żyje i mógłby przed Trybunałem tę rzecz odtworzyć.

Niemcy wrócili, kiedy już z miejsca egzekucji usunięto ciężko postrzelonych. Z ludźmi do pracy wykopano doły. Rodziny były już zgromadzone. Wspólnie z rodzinami złożyliśmy wszystkich do grobu.

Kiedy przyszedłem do gminy, zrobiłem listę imienną rozstrzelanych i króciutki komunikat z myślą o doręczeniu Tomaszowi Arciszewskiemu, który przebywał w Helenowie na terenie Anina. Przyjechało auto niemieckie, by natychmiast jechać do komendantury. Byłem okropnie tym przerażony, najgorszy był komunikat. Wiedziałem z góry, że rodziny i wszyscy pracownicy by zginęli.

Po przyjeździe do komendantury wysoki Niemiec w mundurze, do którego mówiono majorze, zwrócił się do mnie z pretensjami, dlaczego został zakopany Bartosik, właściciel kawiarenki, bo miał on wisieć trzy dni. Powiedziałem, że ja żadnego polecenia co do niego nie otrzymałem, kazano mi zakopać, więc wszystkich zakopano. Stanęło na tym, że komendant posterunku polskiego, Kołodziej, ma odkopać Bartosika i jego powiesić z powrotem.

Poza tym zażądano listy rozstrzelanych. Oświadczyłem, że jutro dostaną listę rozstrzelanych. Powiedziano mi, że dostaniemy plakaty o godzinie policyjnej, że przyjdzie kompania policji i trzeba przygotować lokal w szkole.

Wróciłem, przygotowałem listę. Tego czy następnego wieczora Londyn nadał listę rozstrzelanych, myląc się zresztą, podając wśród rozstrzelanych i tych uratowanych.

Po upływie tygodnia wrócili Schmidt i Wenzel. Przyjechali w nocy, wzięli mnie na posterunek polskiej policji i mówili, iż wiedzą o tym, że radio londyńskie nadało, że niektórzy zostali uratowani. Chcą wiedzieć, gdzie oni są, ja muszę im powiedzieć. Oświadczyłem, że ja byłem na miejscu egzekucji i skąd mogę wiedzieć, zresztą nie wiem, gdzie by mogli być teraz. Powiedzieli, że dają mi dziesięć minut czasu, bo będę natychmiast rozstrzelany. Nałożono mi kajdany. Przed upływem tego czasu powiedziałem: Ja nie byłem sam na miejscu, było jeszcze piętnastu żołnierzy. Jeżeli oni nie widzieli, to skądże ja mogłem widzieć? Po chwili narady oświadczono, iż należy sprowadzić komendanta. Wstawił się komendant, gdy wytłumaczono mu o co chodzi, i kazał sprowadzić tych żołnierzy. Po upływie dziesięciu – piętnastu minut przyszedł Wiśniewski z żołnierzami i wszyscy w postawie na baczność potwierdzili, że nie odchodzili z miejsca i nie widzieli, by ktokolwiek się uratował. Wobec tego Führer-Bataillon powiedział: Cóż od niego chcecie? Jeżeli żołnierze tam byli i nic nie widzieli, to i on nie winien. Chcieli mnie zabrać, wtedy ten im oświadczył, że muszę zostać, bo nazajutrz będzie robiony most na Świdrze i już są podwody. Zostawili mnie więc i odjechali.

Poza tym była interwencja amerykańska, ponieważ Szczygieł był obywatelem amerykańskim. Przyjechał wtedy jakiś cywilny pan i dwóch wojskowych. Potem się wyjaśniło, że Szczygieł był obywatelem amerykańskim.

Plakaty następnego dnia odebrali, bo się okazało, że nie wolno było rozklejać, tylko należało ustnie poinformować.

Przewodniczący: Ile mniej więcej osób mogło być w pokoju, w którym odbywał się sąd?

Świadek: Około piętnastu osób.

Przewodniczący: Wszyscy umundurowani?

Świadek: Tak.

Przewodniczący: Czy dziś świadek mógłby kogoś z nich rozpoznać?

Świadek: Widziałem tylko masę ludzką z dzikim wyrazem twarzy.

Przewodniczący: Niech oskarżeni zdejmą słuchawki. Czy świadek nie rozpoznaje wśród oskarżonych kogoś z obecnych tam podówczas?

Świadek: Nie.

Przewodniczący: A ten czwarty, nie był tam?

Świadek: Wszyscy byli w zielonkawych mundurach, w czapkach, więc trudno mi poznać.

Przewodniczący: Ile nazwisk zawierał wykaz?

Świadek: Sto osiem nazwisk. Ponieważ kilku zostało uratowanych, więc ich nie wpisaliśmy. Potem, kiedy przyjechali, pytając, gdzie są ci uratowani, powiedziałem: Porównajcie, jeżeli macie swoją listę, to zobaczycie, kogo brak.

Przewodniczący: Czy ten wykaz jest?

Świadek: Nie, został spalony w czasie powstania.

Prokurator Siewierski: Świadek tu mówił o tym, że było wołanie „Panie majorze”. Kogo to wołanie dotyczyło i jak świadek wnosił, o co chodziło wołającym?

Świadek: Chodziło o wstrzymanie egzekucji. Wołano: „Panie majorze, wstrzymajcie egzekucję, to my znajdziemy sprawców. Jesteśmy wyprowadzeni z domów, o niczym nie wiemy. My pomożemy odszukać tych zbrodniarzy”. I tak dalej, w tym mniej więcej sensie.

Prokurator Siewierski: Do kogo było skierowane to wołanie?

Świadek: Słyszałem „panie majorze”.

Prokurator Siewierski: Jaka była odpowiedź na to wołanie?

Świadek: Żadna.

Sędzia Grudziński: Czy grupa, która była wyprowadzana, była stale z jednym wojskowym?

Świadek: Początkowo z jednym, a kiedy ten dostał nerwowego tiku, zastąpił go inny.

Sędzia Grudziński: Czy świadek zna się na szarżach niemieckich?

Świadek: O tyle, o ile.

Sędzia Grudziński: Mógł świadek odróżnić, kim był ten, który świadka wyprowadził?

Świadek: Noczyński? Tak.

Sędzia Grudziński: Czy bicie odbywało się na tej sali, w której odbywał się sąd?

Świadek: Właśnie przed tym sądem padali. Musieli iść z podniesionymi rękami przez szpaler, który ich bił.

Sędzia Grudziński: To się działo w obecności oficerów, w sali?

Świadek: Oni sami brali udział w biciu.

Sędzia Grudziński: Czy jak pana wyprowadzono, byli przed panem inni?

Świadek: Tak, przede mną przechodzili inni.

Sędzia Grudziński: Ilu?

Świadek: Nie pamiętam, byłem w nerwowym napięciu.

Sędzia Grudziński: Czy ten wyrok był ogłoszony na podwórzu?

Świadek: Wyrok był ogłoszony o godzinie trzeciej lub czwartej. Brzmiał: Wszyscy, którzy jesteście tu zgromadzeni, jesteście skazani.

Sędzia Grudziński: Czy pan widział oficera?

Świadek: Widziałem oficera w mundurze, ale twarzy nie widziałem.

Sędzia Grudziński: Czy to był ten, który zadawał panu pytania w sali?

Świadek: Nie mógłbym poznać.

Adwokat Węgliński: Może pan będzie łaskaw przypomnieć sobie moment wejścia i rozmowę z tym oficerem z pokoju? Czy panu nie utkwił w pamięci jakiś szczegół?

Świadek: Wszyscy byli w postawie stojącej, nie przypominam sobie szczegółów.

Adwokat Węgliński: Nie przypomina pan sobie jakiegoś charakterystycznego szczegółu, który wyróżniałby tego oficera spośród innych?

Świadek: Był wysoki, o postawie pruskiego oficera.

Adwokat Węgliński: Czy miał okulary?

Świadek: Zdaje się, że miał monokl.

Adwokat Węgliński: A więc przypomina pan sobie, że miał monokl. A ten drugi?

Świadek: Był niższy od tamtego.

Adwokat Węgliński: Dużo niższy?

Świadek: Tak, był dużo niższy.

Adwokat Węgliński: Cała rozmowa toczyła się z pierwszym czy z drugim?

Świadek: Mniej więcej równolegle.

Adwokat Węgliński: Pan mówił w czasie zeznania o tym pierwszym.

Świadek: Głównie rozmawiałem z pierwszym, a dalej, jak ten się zdenerwował, z drugim.

Adwokat Węgliński: Czy pan nie widział, żeby któryś miał linijkę w ręku?

Świadek: Nie.

Adwokat Węgliński: Czy ktoś zapisywał?

Świadek: Tak.

Adwokat Węgliński: Czy przy nim ktoś nie siedział?

Świadek: Nie przypominam sobie.

Adwokat Węgliński: Był tam cały sąd?

Świadek: Jeżeli to można nazwać sądem.

Adwokat Węgliński: Ilu ich tam było?

Świadek: Pięciu.

Adwokat Węgliński: Między innymi ten z monoklem?

Świadek: Tak.

Adwokat Węgliński: W momencie, kiedy powiedział, że pan jest ułaskawiony, nie przypomina pan sobie, jak powiedział o tym ułaskawieniu, że dzięki czyjej uprzejmości to się stało?

Świadek: Powiedział: „Macie wielkie szczęście, zostaliście ułaskawieni”.

Adwokat Węgliński: Zostaliście ułaskawieni przez kogo?

Świadek: Przez sąd.

Adwokat Węgliński: A nie było powiedziane, że zostaliście ułaskawieni dzięki majorowi?

Świadek: Nie.

Adwokat Węgliński: Czy pan nie pamięta, czy może pan to wykluczyć?

Świadek: Powiedział: „Nie będziecie rozstrzelani, macie wielkie szczęście, macie tylko obowiązek pogrzebać tamtych”.

Adwokat Wagner: Czy pan był wzywany do komendantury?

Świadek: Tak jest.

Adwokat Wagner: Gdzie to było?

Świadek: Komendantura była na ulicy II Poprzecznej w Aninie.

Adwokat Wagner: Co to była za jednostka?

Świadek: Bau-Bataillon.

Przewodniczący: Więcej pytań nie ma? Świadek jest wolny.