ALINA FILIPOWICZ

Ochotniczka Alina Filipowicz, ur. 3 stycznia 1924 r. w Lublinie.

Ostatnio zamieszkiwałam w Mancewiczach, pow. Łuniniec, woj. poleskie, skąd 13 kwietnia 1940 roku zostałam wywieziona wraz z matką i rodzeństwem na wolną zsyłkę na terytorium ZSRR – aktiubińska obłast, rejon rodnikowski, kołchoz Rodnikowka. Kołchoz ten był zaludniony w większości dzikim szczepem Kazachów i przesiedleńcami Rosjanami, którzy razem z Polakami pracowali w kołchozie. Było także dużo komunistów, którzy bardzo prześladowali Polaków, nasz język i religię. Oni to szerzyli komunistyczną propagandę i zmuszali do uczęszczania na rozmaite pogadanki i odczyty.

Warunki życiowe były bardzo ciężkie, złe żywienie, norma pracy ponad siły i marna zapłata, która była zależna od urodzaju. Ja osobiście pracowałam przy budowie szosy, która prowadziła do Aktiubińska. Praca w upalnych promieniach słońca była bardzo ciężka. Polegała na noszeniu kamieni na specjalnych taczkach i kopaniu rowów. Ponieważ była to ciężka praca, więc pracowała większość Polaków. Jako dowód tej pracy mogę załączyć fotografię.

Warunki mieszkaniowe były bardzo ciężkie, mieszkaliśmy w budynkach sklejonych z ziemi i gliny razem z gospodarzami, którym trzeba było płacić za mieszkanie po 80 – 100 rubli na miesiąc. Surowe zimy, duża ilość śniegu, mrozy dochodzące do 70 stopni. Paliliśmy opałem robionym z nawozu i słomy, którego było bardzo mało, ponieważ mieszkaliśmy w stepach, gdzie nie było mowy o drzewie. To wszystko składało się na ciężkie warunki życia. Marzło dużo ludzi, tak Polaków, jak i innych.

NKWD ciągle wzywało nas na różne badania.

Pomoc lekarska była bardzo słaba, ponieważ mały szpital ledwie mieścił osoby poważnie chore i to pierwszeństwo dawano Rosjanom. Umierały przeważnie dzieci i starcy, z wycieńczenia i złego odżywienia. Do czasu wybuchu wojny [niemiecko-sowieckiej] nawiązaliśmy listowny kontakt z Polską, ale potem wszystko się urwało z powodu srogiej cenzury i odległości, która dzieliła. Z miastem także zła, prawie żadna komunikacja.