JÓZEF KORYZNA


Wachmistrz Józef Koryzna, ur. 7 marca 1896 r. w Nowosiółce Koropieckiej, pow. Buczacz, woj. Tarnopol, żonaty, bezdzietny, religii rzymskokatolickiej; przodownik policji stacjonowany we Lwowie w IV Komisariacie, ul. Kurkowa 23, pełniłem służbę do wkroczenia wojsk sowieckich; zam. przy ul. Gosiewskiego 10.


Byłem aresztowany i skazany na pięć lat robót przymusowych.

19 grudnia 1940 o godzinie 2.00 w nocy zostałem aresztowany w moim mieszkaniu we Lwowie przez dwóch wywiadowców NKWD. W czasie aresztowania nie pozwolili mi wziąć ani żywności, ani też bielizny, oświadczyli mi, że wkrótce wrócę do domu, to jest tylko tak zwana pierewierka. Zabrali do biura NKWD przy ul. Pełczyńskiej i po spisaniu protokołu odwieziono mnie do więzienia przy ul. Zamarstynowskiej we Lwowie. W więzieniu rozebrano mnie do naga, przeprowadzono ścisłą rewizję, zabrano mi zegarek srebrny Omega, papierośnicę srebrną, pugilares, 105 rubli w gotówce, szalik oraz inne drobne rzeczy, na co wydano mi kwitancję i wyprowadzono mnie do celi nr 22. Była godzina 4.00. Po otworzeniu przez dozorcę celi odezwały się krzyki z celi, że nie ma miejsca. Na to strażnik odezwał się: – Niczewo, chwatit i pchnął mnie do środka, zamknął i odszedł. Cela była wielkości 4 [nieczytelne] metrów, więźniów w niej było 28, a ja 29. Wszyscy leżeli jak śledzie w beczce. Na pierwsze wrażenie widok był okropny, więźniowie zarośnięci, z brodami, wychudli, bladzi, wyglądali jakby w wieku od 60 – 80 lat, a w rzeczywistości byli to przeważnie młodzi ludzie. Dalej dodali jeszcze pięciu więźniów, tak że stan był 34. Wobec takiego stanu sześć osób nie miało miejsca na spanie w nocy, wobec tego urządziliśmy w ten sposób, że każdej nocy kolejno sześciu ludzi nie spało. Pięciu siadało na naszym stole, który był celi, jeden siedział na parasze – kuble, a reszta kładła się na podłodze i w nocy, jak obracali się, to na komendę, bo jeden to absolutnie nie mógł się obrócić. Więźniowie byli: 12 Polaków, jeden Żyd, a reszta Ukraińcy. Z Polaków był jeden nauczyciel gimnazjalny ze Lwowa, nazwiska nie pamiętam, student Politechniki Lwowskiej Jasiński, st. sierżant Franciszek Paliwoda ze Lwowa, Eugeniusz Czerwony – strażak ze Lwowa, listonosz powiatowy ze Lwowa i jeszcze kilku Polaków ze Lwowa i prowincji, urzędnicy państwowi, Żyd ze Lwowa – kamienicznik, nazwiska nie pamiętam, kilku gospodarzy Ukraińców z okolicy Turki siedziało za to, że opierali się przesiedlaniu ich, reszta zaś Ukraińcy. Młodzi uczniowie gimnazjalni i akademiccy siedzieli za należenie do tajnej organizacji wojskowej ukraińskiej. Wszyscy Polacy siedzieli pod zarzutem przynależności do tajnej organizacji wojskowej. Współżycie więźniów było na ogół znośne, staraliśmy się, tak Polacy, jak i Ukraińcy, nie poruszać tematów politycznych, gdyż my byliśmy po stronie Anglików, a oni po stronie Niemców i jak tylko rozpoczęła się rozmowa na ten temat, powstawała sprzeczka i natychmiast zaprzestawano. Ustosunkowanie się do Sowietów wszystkich więźniów było jednakowe. Stosunki higieniczne były okropne, bielizny nie pozwalano nam samym prać, a tylko co dwa lub trzy tygodnie brano ją od nas do prania. Do kąpieli prowadzono nas raz na miesiąc, na spacer wyprowadzano raz 10 lub 17 dni, tak że wszy każdy miał dosyć. Każdego dnia obowiązkowo każdy musiał przeszukać swoją bieliznę i wybić wszy, to już jeden drugiego pilnował. Wyżywienie: 600 gramów chleba, rano herbata, na obiad i kolację zupa pęczakowa lub jaglana – rzadka, w ilości pół litra, co oczywiście było za mało. Co kilka dni przeprowadzali u nas rewizje w ten sposób, że wyprowadzali nas na korytarz, rozbierali do naga mimo zimna i przeszukiwali ubrania za igłami, kartami itp.

Badania przez NKWD. Ja osobiście byłem badany przez kobietę NKWD-zistkę, to miałem to szczęście, że uniknąłem bicia, inni zaś, którzy siedzieli razem ze mną, Polacy czy też Ukraińcy, skarżyli się, że w czasie badania bito ich i kopano. Nad celą, w której siedziałem, przeprowadzane było badanie, to słychać było – a szczególnie w nocy – krzyki i jęki, tak mężczyzn, jak też i kobiet badanych. W więzieniu na Zamarstynowie, gdzie siedziałem, było bardzo ostro, nawet nie było można głośno odezwać się, chociażby nawet taki więzień zwracał się z jakim zapytaniem do dozorcy, by z innej celi więzień nie poznał po głosie drugiego więźnia.

W kwietniu 1941 przewieziono mnie z Zamarstynowa do więzienia Brygidek we Lwowie, a 7 maja wywieziono mnie ze Lwowa do obozu w Starobielsku w Rosji. Wieziono nas kilkuset pociągiem przez kilka dni. Podczas podróży karmiono nas słonymi suszonymi rybami i chlebem, brak było wody. W Starobielsku bardzo marnie karmili, ale natomiast codziennie wyprowadzano nas na spacer, to ludzie przynajmniej wygrzewali się na słońcu, a szczególnie ci, którzy chorowali na cyngę (dużo było owrzodzonych na całym ciele, a szczególnie na nogach), gdyż słońce dobrze działało na te rany. Pomoc lekarska była bardzo licha, prawie że żadna, bo żadnych lekarstw nie stosowano, tylko kazano wygrzewać się na słońcu.

Z początkiem czerwca 1941 wywieziono mnie wraz z innymi do obozu na północy pod nazwą Workuta, było nas razem z [nieczytelne] około 1500, w tym kobiet 150. Podróż koleją, a następnie barkami rzeką Peczorą trwała pięć tygodni. Cały czas karmiono nas chlebem, rybami i kipiatkom – gorącą wodą, braliśmy, innej nam nie dawano. Każdy z nas był zawszony do najwyższego stopnia, tak że i bicie wszy już nie pomagało, gdyż nie sposób było ich wybić.

Po przewiezieniu na miejsce do Workuty wykąpano nas i przeprowadzono dezynfekcję odzieży i bielizny, natomiast nie dali nam odpoczynku, gdyż na drugi dzień zaraz z rana wypędzono nas do pracy. I tak jednych do tartaku, innych do kopalni węgla, ja zaś między innymi przypadłem do roboty ziemnej, a mianowicie wywóz ziemi taczkami w odległości 100 – 300 m i każdy miał wywieźć 3,75 metra sześcienego na dzień. Taka była norma, a pracowałó się od godziny 7.00 rano do 7.00 wieczór i od 7.00 wieczór do 7.00 rano, na dwie zmiany. Wypoczynku było bardzo mało, bo zaledwie czterech do pięciu godzin na dobę, a to dlatego, że odległość miejsca pracy od obozu wynosiła około trzech – czterech kilomerów, a więc pobudka była o godzinie 4.00, od godziny 4.00 do 5.30 ubieranie się, związanie sznurkami i drutami butów potarganych [?], następnie stanie w kilometrowym ogonie pokręconym po śniadanie składające się z kilku kartofli w łupinach i jednego śledzia albo ćwierć litra kaszy owsianej okraszonej oliwą. Po śniadaniu o 5.30 już wypędzano z baraków i spędzano przed bramę, gdzie tworzono i sprawdzano brygady, po czym prowadzono do pracy, tak by na godzinę 7.00 być na miejscu i pracować. Praca była ciężka i pracowało się bez żadnego posiłku 12 godzin, z półgodzinną przerwą. Ludzie, którzy nie mogli wykonać normy, puchli z głodu, bo dostawali tylko 300 gramów chleba i rozwodnionej owsianej zupy rano i wieczór, zaś ci, co wyrobili normę, dostawali 700 gramów chleba i na obiad dostawali zupę owsianą, czasem i drugie danie: 4 – 5 łyżek gęstej owsianki. Oprócz tego w baraku zawsze rano i wieczór była gotowana woda, tak zwany kipiatok, o którą starał się tak zwany dniwolny [?]. Po skończeniu pracy, po sprawdzeniu przy bramie, czy wszyscy powrócili, o 8.30 wieczorem przychodziło się do baraku. Następnie obiad: znów trzeba było stać w ogonku, a po obiedzie wypędzano z baraków na drugą pierewierkę – sprawdzenie – która trwała do 11.00, a czasem, jak nie mogli się doliczyć, to do 12.00 godziny, tak że wypoczynek bardzo krótki był.

Stan higieniczny. Do łaźni można było chodzić raz w tygodniu i po kąpieli dostawało się bieliznę, ale do łaźni można było iść w godzinach wolnych, to znaczy mógł się tylko ten wykąpać, który pracował w nocy, a w dzień miał wolne, gdyż łaźnia czynna była w dzień. A ponieważ pozostawało się 14 dni na dziennej, a 14 dni na nocnej zmianie, wobec tego można było korzystać z kąpieli tylko na nocnej zmianie. Z ubraniem i obuwiem było bardzo źle, trzeba było po prostu walczyć, ludzie chodzili obdarci i bosi, kto miał jakie obuwie, to powiązane drutami, jeżeli kto dostał obuwie, to zrobione ze starych opon samochodowych, tak zwane czunie, z wyglądu łapcie. Ja w ogóle prócz bielizny nic więcej nie dostałem – i wielu innych takich było – przyszywał łatkę na łatkę i to z worków buty drutował i tak chodził.

Opieka lekarska: do lekarza trudno się było dostać, a jeżeli się dostał, to i tak zwolnienia nie otrzymał, chyba że miał 40 stopni gorączki i nie mógł się utrzymać na nogach, to zabierali do szpitala. Mało kto z tego szpitala wracał.

Życie kulturalne w obozie – żadne, o kulturze nikt nie myślał, tylko żeby kawałek chleba mógł dostać, a jeżeli kto był chory, to pragnął aby jak najprędzej skończyć, żeby się dalej nie męczyć.

Po ogłoszeniu zawarcia paktu Polacy jakby się odrodzili, zaraz zauważyć można było jakby ożywienie, uciechę, odwiedzali się w barakach nawzajem, gdyż każdego prawie dnia rano wyczytywano nazwiska i ci wyczytani już nie szli do roboty, lecz do zarządu po dokument zwolnienia, tam wydawano po 200 rubli na osobę i z tych pieniędzy każdy mógł sobie kupić w sklepie 3 kg chleba, 2,5 kg [nieczytelne], 3 [nieczytelne], pół [nieczytelne],10 [nieczytelne] i 5 paczek po 20 sztuk papierosów – za to wszystko płacił 75 rubli i na następny dzień wyprawiali za bramę. Ja otrzymałem 236 rubli – przy zwalnianiu pytano się, gdzie jedzie, więc każdy z Polaków zgłaszał się tylko do armii polskiej – a można było zgłosić do armii sowieckiej i na wolne roboty. Tych, co się zgłosili do armii, mieli odwieźć do Buzułuku. Jednak skierowano transporty do Republiki Karakałpaskiej na kołchozy – oraz powiedziano, że jedziemy na kołchozy dla podratowania zdrowia i że kto będzie chciał, to będzie pracował, a kto nie, to nie będzie musiał, jednak żywność otrzyma. Okazało się inaczej: kto nie pracował, ten nic nie dostał, a kto pracował, to otrzymywał marchew i dżugarę i nic więcej. Ja byłem na kołchozie Chu baj-baj i robiłem przy zbieraniu waty i kilka dni przy czyszczeniu kanałów. Do pracy trzeba było chodzić osiem kilometrów i za miesiąc dali mi tylko dziesięć rubli.

Zostałem zwolniony z obozu 15 września 1941, podróż do Karakałpacji trwała sześć tygodni, tam byłem miesiąc, a następnie zabrano nas do Uzbekistanu, znowu na kołchozy, gdzie przyjechaliśmy z początkiem grudnia 1941. Ja dostałem się do kołchozu Woroszyłow, obłast bucharska. Tam dawali na osobę na dzień 400 gramów mąki jęczmiennej lub z prosa zwanego taryk, poza tym nic więcej. Na ostatku nie chcieliśmy pracować, bo nie było sił, więc na pięć osób na tydzień dali nam 200 gramów oliwy.

6 lutego 1942 zostałem powołany do komisji wojskowej, pobrany do wojska i odstawiony do Kermine, gdzie ponownie stawałem przed komisją wojskową 9 lutego i [zostałem] wcielony do batalionu drogowego w Narpaju, w marcu 1942 wyjechałem z tym batalionem z Rosji za granicę.

Miejsce postoju, 14 marca 1943 r.