ZDZISŁAW CHUDZIKIEWICZ


Kanonier Zdzisław Chudzikiewicz, lat 21, ur. 3 marca 1922 r. w Lublinie, przymusowo wysiedlony; 3 pal, I Dyon, 1 bateria.


Aresztowany zostałem pod koniec października 1939 roku wraz z wielu kolegami z gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej w Baranowiczach. Przyczyną aresztowania był fakt zerwania przez niewykrytego sprawcę zawieszonego w klasie portretu Stalina. Zostaliśmy odwiezieni do więzienia w Baranowiczach, gdzie byliśmy kolejno przesłuchiwani. W czasie badania bito mnie kolbami w plecy, głowę itp., chcąc wymusić moje przyznanie się do przynależenia do jakiejś organizacji młodzieży. Badano mnie w ten sposób przez sześć dni i nocy, przy czym najczęściej wzywano do śledztwa w nocy.

Po upływie trzech miesięcy, 10 lutego, odprowadzono mnie na dworzec kolejowy, gdzie spotkałem się z rodziną, którą z kolei oskarżono o rzekome przechowywanie broni, chociaż kilkakrotne rewizje nie dały wyniku. Wyroku sądowego na mnie nie wydano.

Załadowano nas (ogółem 25 osób) do wagonu. Po dziesięciu dobach podróży przyjechaliśmy do gorkowskoj obłasti. Stwierdzam, że mojej rodzinie dano 15 minut na przygotowanie się do wyjazdu oraz ograniczono ilość bagażu do 50 kilogramów na osobę.

W czasie podróży dawano nam dziennie 60 dekagramów chleba na osobę oraz raz dziennie po litrze gorącej wody. W wagonie towarowym temperatura była dużo niższa od zera, wskutek czego wiele osób chorowało i ulegało odmrożeniu części ciała. Po przybyciu do stacji Neja [Nieja] w gorkowskoj obłasti skierowano nas do miejscowości Południewica 45 kilometrów oddalonej od stacji Nieja. Najbardziej schorowane kobiety wieziono na saniach, reszta zaś osób szła przy minus 40 stopniach piechotą. W czasie tej drogi dwoje dzieci: półtora i dwa lata – zamarzło.

W Południewicy przydzielono nam na wpół zniszczone domy, tak że temperatura [w nich] zawsze była poniżej zera. Całą rodzinę – ojciec 49 lat, matka 48, brat 22, ja miałem 18 lat – prócz ośmioletniego brata przymuszono do pracy przy wyrębie lasu. Dzień pracy zaczynał się o godzinie 6, od 12 do 14 przerwa obiadowa, od 14 do 19 kończył się. Do miejsca pracy było siedem kilometrów. Pracowaliśmy przy 48 stopniach mrozu. Normy wynosiły 6 metrów sześciennych, nikt ich nie zdołał wykonać, kobiety osiągały najwyżej 30 proc. Za wykonanie normy miano płacić 140 rubli miesięcznie, my zaś dostawaliśmy najwyżej 70 rubli. Jedzenie trzeba było kupować i gdyby nie sprzedawane rzeczy przywiezione z Polski, nie moglibyśmy wyżyć. Przypominam sobie, że w tym czasie umarł z głodu 45-letni Paszkowski z województwa nowogródzkiego. W Południewicy było ogółem 2 tys. zesłanych z Polski, wskutek epidemii tyfusu do czasu mego wyjazdu stamtąd zmarło 570 osób.

Na każdym kroku szykanowano nas, przedstawiciele NKWD mówili, że już nie wrócimy do Polski, że tu zdechniemy, za najdrobniejsze uchybienie – lub bez powodu – bito nas po twarzy.

Opiekę lekarską nad obozem sprawowała 18-letnia sanitariuszka. Gdy ktoś był chory, zwolnienia z pracy nie otrzymywał, za opuszczenie pracy z powodu choroby karano karcerem. Był to pokój bez podłogi, bardzo zimny, woda sięgała kostek.

Po zawarciu umowy polsko-rosyjskiej wysłano nas do kołchozu Kizil, tu w Kazachstanie. W kołchozie kazano nam pracować osiem godzin dziennie przy robotach rolniczych, do jedzenia dawano 40 dekagramów pszenicy. W kołchozie tym przebywało 22 Polaków, z czego sześciu zmarło z wycieńczenia. 26 marca 1942 wstąpiłem do Wojska Polskiego.