BRONISŁAW ORZECHOWSKI

Strzelec Bronisław Orzechowski, 25 lat, kaflarz, kawaler.

Pierwszy raz byłem aresztowany przez milicjantów Ukraińców [z] ZSRR na granicy Węgier. Gdy wyjechaliśmy z Nadwórnej z kolegą Jana Szeremiety do Rafajłowej, dostaliśmy wskazówki tajnej organizacji, jak się tłumaczyć w razie aresztowania przez Ukraińców. Po tych wskazówkach wyruszyliśmy w teren. Szliśmy całą dobę, wtem znienacka zostaliśmy ostrzelani przez patrol ukraińskich milicjantów. Na odgłos strzałów schowaliśmy się za drzewa. Po chwili przybiegli Ukraińcy i pytają się, co my tu robimy. Mój kolega odpowiedział w języku ukraińskim, że jesteśmy z Węgier i idziemy agitować na rzecz Ukraińców. Gdy oni to usłyszeli, to się ucieszyli i zaczęli z nami iść w kierunku Rafajłowej. Kolega mój przez całą drogę rozmawiał z nimi, ponieważ ja nie umiałem dobrze po ukraińsku. Wtem jeden z nich powiedział, na kogo mamy głosować i zapewnił nas, że tego samego dnia odprowadzi nas do granicy, żeby nas Sowieci nie złapali. I już chcieli nas puścić, wtem drugi z nich coś mnie się zapytuje, to mu odpowiedziałem dwa słowa po polsku, a dwa po ukraińsku, bo nie umiałem. Oni skapowali się, że my jesteśmy Polacy i że idziemy do Węgier i zażądali dokumentów. Ja odpowiedziałem, [że nie] mamy. Po chwili zaczęli robić [nieczytelne] rewizję i znaleźli nasze wojskowe dokumenty i drugi z nich wyciąga znów [nieczytelne]. To wy Polacy, to wy naszych jeńców na Rusi podkarpackiej [nieczytelne] i podpalaliście żywcem. Za chwilę [nieczytelne] zebrali i przywiązali do drzewa [nieczytelne] odeszli oni na pięć kroków, wyjmują oni karabiny i przygotowują do strzału to ja odpowiedziałem: – Zaczekajcie! Na was kiedyś też przyjdzie [nieczytelne]. I powiedziałem dwa słowa [...]: – Koledzy tu nasz grób. Wtem zza góry wyszedł patrol sowiecki. [Nieczytelne] ci patrol spostrzegli opuścili karabiny, zameldowali, że myśmy szli do [nieczytelne] i zobaczyliśmy patrol milicjantów [i] napadliśmy na [nieczytelne]. Po chwili Sowieci rozwiązali nas i odprowadzili do Rafajłowej na placówkę sowiecką. Tam nas komandir przesłuchał i kazał nas odwieźć do Nadwórnej, do więzienia.

W więzieniu w Nadwórnej wsadzili nas do piwnicy, ponieważ cele były przepełnione. Siedzieliśmy dwie doby bez jedzenia, po czym zawołali nas na przesłuchanie. Strasznie nas bili, ponieważ my się nie chcieli przyznać. Gdy na przesłuchaniu nic się od nas nie dowiedzieli, wróciliśmy do celi. W celi planowałem, jakby tu uciec z więzienia. Po chwili otwierają drzwi, wchodzi Sowiet i mówi: – Ośmiu ludzi na ochotnika! Ja stanąłem [nieczytelne] i że można jeszcze siedmiu i [nieczytelne] wychodzimy z budynku więziennego i idziemy przez duże podwórze, a za nami Sowiet.

Ja idę pierwszy, przez całą drogę obserwuję jego i rejon więzienny. Gdy dochodzimy do drugiego budynku, stanąłem przed wejściem i odgrywam wariata, że nie wiem, gdzie dalej iść. Wtem zdenerwowany Sowiet podchodzi do mnie i mówi: – Czto, ty nie znajdziesz kuda idti? – uderzył mnie karabinem przez plecy i krzyknął: – Dawaj za mną! Ja tylko na to czekałem, gdy wszedł ten Sowiet z tymi siedmioma do budynku, to ja zacząłem uciekać z podwórza na ogród, w kierunku toru kolejowego. Na pewno Sowiet się nie zorientował, ponieważ poszedł pierwszy, a gdy ja uciekał, to nikt nie strzelał, to znaczy, że nikt mnie nie widział, jak uciekałem.

Gdy doszedłem do toru kolejowego prowadzącego na Lwów, podszedł pociąg towarowy, wskoczyłem do niego i przyjechałem do Lwowa. Zaraz poszedłem do przywódców tajnej organizacji, z którymi widywałem się w kawiarniach, w restauracjach, w kinach itp. i powiedziałem, że nas aresztowali, a ja uciekłem z więzienia i umówiliśmy się następnego dnia.

Na drugi dzień przyszedł do mnie mój cioteczny brat, por. Czesław Mocuski, wtedy mu powiedziałem o swojej ucieczce z więzienia i że jest tajna organizacja, którą ja znam, a on mi odpowiedział, że też zna [nieczytelne] poszliśmy na umówione miejsce, gdy zobaczyliśmy się z przewodniczącymi, [powiedziałem] że na Węgry nie idę, ponieważ nie znam dobrze granicy i że jadę na granicę niemiecką. Więc on się nagle zgodził i dał mi, żebym doręczył, jakieś papiery i listy do Warszawy i Krakowa. Pojechałem na granicę, a miałem przy sobie 35 listów, przeszedłem szczęśliwie i doręczyłem je. Przyjechałem z powrotem do Lwowa i przywiozłem na każdy list odpowiedź. Na drugi dzień spotkałem się z ciotecznym bratem por. Mocuskim, razem poszliśmy do tajnej organizacji i zameldowałem swój przyjazd [nieczytelne] pułkownik, który się tajną organizacją zajmował, a którego nazwiska zapomniałem, dał mi zadanie przeprowadzenia przez granicę do Warszawy pana majora i jego żony z córką, których ja nie znam.

Zadanie wykonałem i przeprowadziłem [w] porządku, a za parę dni wróciłem do Lwowa. I tak przechodziłem aż do kwietnia 1940 roku. Pewnego dnia przyszli do mnie do domu dwa komandiry z NKWD i jeden milicjant Polak i rozpytywali się o rozmaite rzeczy. Po odejściu ich kazali mnie, ojcu i bratu zgłosić się na drugi dzień na NKWD. Poleciałem do ciotecznego brata, por. Mocuskiego, i opowiedziałem mu, że było u mnie NKWD, kazali się zgłosić, więc postanowiliśmy wyjechać do Warszawy. Wzięliśmy ze sobą dużą liczbę listów do Warszawy.

W drodze do granicy w pociągu zjawiło się trzech Sowietów i zażądali dokumentów. My się wylegitymowali fałszywymi i powiedzieli, że jedziemy do krewnych na święta. Oni nie uwierzyli i gdy pociąg stanął, wyprowadzili nas do NKWD. Tam po przesłuchaniu zamknęli nas do więzienia w Łomży, mnie od brata oddzielili. Przyprowadziło mnie do celi czterech Sowietów, tam nas było 12 osób, cela była duża na 2,5 metra na 3,5 metra. Na drugi dzień przynieśli gorącą słoną wodę podobną do zupy i 400 gramów chleba i tym żyliśmy całą dobę. Spaliśmy jeden na drugim i na siedząco, nie było wolno głośno rozmawiać, a okna były zamknięte. Gdy tak noc przemęczyłem się, na drugi dzień myślałem i planowałem ucieczkę. Ucieczka z tego więzienia była bardzo trudna, ale nie traciłem ducha i trzymałem stale łączność z bratem, ponieważ siedział 10 cel ode mnie. Pewnego poranka pognali nas do łaźni, więc zostawiłem tam wiadomość do brata, że planuję ucieczkę. Po przyjściu z łaźni wezwali mnie do śledztwa, że ja jestem szpieg. Naprzód zaczęli mnie bić i mówili, żebym się przyznał, jakie mi Niemcy dali zadanie i przykładali mi rewolwer do skroni, kazali, żebym mówił prawdę. Gdy po śledztwie przyprowadzili mnie do celi, to miałem pełno siniaków na ciele. Tak męczyli mnie trzy miesiące, więc postanowiłem ucieczkę.

Pewnego wieczora postanowiłem uciec. Skoczyłem na okno, zbiłem ręką szybę i zacząłem sobie nacinać rękę, żeby dostać się do szpitala, a stamtąd uciec. Na odgłos zbicia szyby przybiegło ośmiu Sowietów, w tym momencie, jak ja przecinałem sobie żyły w ręku. Bali się wejść do celi, więc zrobili alarm i przyleciało ich więcej. Złapali mnie i zaczęli kopać i bić i tak poprowadzili mnie do ambulatorium, tam dalej bili i kopali. Po chwili przyszedł doktor i dwie doktorki i zrobili na miejscu operację. Po operacji przyszli [nieczytelne] i zaprowadzili mnie do [nieczytelne] piętra w dół i tam znowu zaczęli mnie bić w niemożliwy sposób.

Trzymali mnie w lochu 10 dni. Ściany były wiecznie mokre, okna nie było, spałem na wodzie. Na dobę dawali 300 gramów chleba i kubek zimnej wody. Przez 10 dni dzień w dzień mnie bili w niemożliwy sposób. Ucieczka się nie udała. Gdy wyszedłem z lochu, przyprowadzili mnie do innej celi, gdzie siedziało nas 60 osób. Cela pięć metrów na osiem.

Po sześciu miesiącach więzienia zawołali mnie do sądu, abym podpisał wyrok na pięć lat obozu przymusowej pracy. Podpisałem z uśmiechem na ustach, bo wiedziałem, że tych pięciu lat nie odsiedzę. Na drugi dzień wyprowadzili nas z więzienia do pociągu. Gdy przyszliśmy na dworzec kolejowy, to zobaczyliśmy dużo wagonów towarowych z kratami w oknach. Ładowali nas do małego wagonu po 50 osób, tak żeśmy tylko stali. Ale ja nadal nie tracę ducha i planuję ucieczkę.

Po paru dniach jazdy przyjechaliśmy do Orszy, tam staliśmy 10 dni. Po 10 dniach postoju wyruszyliśmy dalej. Kilka razy na dzień pukali Sowieci młotami po ścianach w wagonie, czy gdzieś nie jest odkręcona śruba, ale ja jednak postanowiłem ucieczkę. Gdy pociąg był w pełnym biegu, odkręciliśmy śrubę z krat w oknie i z jednym nieznajomym wyskoczyliśmy z pociągu i zaczęliśmy biec w kierunku lasu. Wtem nagle było słychać strzały i pociąg stanął. Mój nieznajomy został zabity, a ja doleciałem do lasu i ze zmęczenia skryłem się za krzaki. Wtem nagle przylecieli do mnie psy i zaczęli szczekać. Przybiegli Sowieci i zaczęli mnie strasznie bić. Przyprowadzili mnie do pociągu i wsadzili w osobny wagon.

W tym wagonie przyjechałem do Kotłasu. Stąd odjechaliśmy rzeką do Uchty. W Uchcie przydzielili mnie do łagru, gdzie na drugi [dzień] wypędzili mnie do roboty do lasu. Było to w zimie, mróz dochodził do 50 stopni. Norma była bardzo duża, tak że nie byłem w stanie wyrobić. Wszy nas gryzły jak cholera. Szczury łazili nam po głowach, a jedzenie to rano owies, na obiad drugi owies, 500 gramów chleba, więcej niestety nie można wyrobić, ale ja miałem takie szczęście, że do tygodnia wieźli mnie coraz dalej.

Do domu pisałem listy, ale odpowiedzi nigdy nie otrzymałem.

Z Uchty wzięli nas na łagr pod Peczorę, a do Peczory gonili nas piechotą 300 kilometrów i raz na dzień 300 gramów chleba i kawałek [nieczytelne]. Tak nas gonili 20 dni aż przyszliśmy na miejsce. Tutaj to już był świat deskami zabity. Na 500 gramów chleba trzeba było robić jak koń, a często siedziało się w karcerze na 200 gramach. Przemęczyło [się] tak jakie trzy tygodnie i znowu na etap z powrotem do Uchty, ale my się dowiedzieli, że wnet się to wszystko skończy, rząd polski zawarł umowę z ZSRR. Więc doszliśmy do Uchty. W Uchcie to już wiedzieliśmy na pewno, że nas zwolnią, a pewnego dnia nas zwolnili z łagrów i dali nam dokumenty [nieczytelne] zostania na Północy i pracować.

Ja długo nie myślałem, poszedłem do pociągu i na gapę pojechałem, by zaciągnąć się do armii polskiej, która organizuje się w Tocku [Tockoje]. Po drodze sprzedałem buszłat, aby żyć, bo nie miałem ani kopiejki. Po paru dniach jazdy przyjechałem do Tocka [Tockoje], gdzie wstąpiłem do armii polskiej.

12 lutego 1943 r.