SAMUEL STOEGER

Dnia 12 marca 1948 r. w Krakowie Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, Sędzia Grodzki dr Stanisław Żmuda, na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 (DzU RP nr 51, poz. 293) w związku z art. 254, 107 i 115 KK, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Samuel Stoeger
Data i miejsce urodzenia 14 maja 1911 r., Kraków
Imiona rodziców Majer i Matylda z d. Weiss
Wyznanie mojżeszowe
Narodowość polska
Zawód młynarz
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Kalwaryjska 63/5

Równocześnie z likwidacją krakowskiego getta, tj. 13 marca 1943 r., osadziły mnie okupacyjne władze niemieckie jako więźnia w obozie przymusowej pracy w Płaszowie, gdzie przebywałem do 16 listopada 1943. W tym to czasie wywieziono mnie w transporcie 1600 ludzi liczącym z obozu płaszowskiego. Transport ten po drodze rozdzielono do pracy w Kielcach, Skarżysku, Częstochowie, resztę zaś, a to 200 mężczyzn, w której liczbie i ja byłem, oraz 200 kobiet zawieziono do Pionek koło Radomia, na trasie Radom–Dęblin.

Transport z Płaszowa do Pionek w zamkniętych wagonach kolejowych trwał trzy dni. Umieszczono nasz transport w wybudowanym i urządzonym już na terenie fabrycznym obozie, w którym przebywało już około 2½ tysiąca mężczyzn, kobiet, a nawet i dzieci, przeważnie z powiatu radomskiego pochodzących.

Nadmieniam, że miejscowość Pionki była osadą fabryczną, gdzie jeszcze przed wybuchem wojny władze polskie wybudowały największą i najbardziej nowocześnie urządzoną fabrykę prochu, rozbudowaną na przestrzeni 30 km2, w terenie piaszczystym i lesistym. Dane powyższe słyszałem od zatrudnionych w tejże fabryce majstrów. Całe zabudowania fabryczne przejęły władze niemieckie i w dalszym ciągu produkowały tam proch strzelniczy. Cały teren fabryczny otoczony był drutem kolczastym, był strzeżony przez Wehrmacht, a w obrębie tego terenu fabrycznego mieścił się obóz dla więźniów przymusowo zatrudnionych w pracach tejże fabryki, ogrodzony znowu drutem kolczastym i strzeżony przez ukraińską dywizję tzw. Czarnych. Komendantem tej dywizji był sierżant Wojsk Polskich Globisz, którego znała ludność miejscowa, a który nosił mundur wojskowy niemiecki. Nie jestem pewny brzmienia nazwiska powyższego Globisza, lecz znają go lepiej majstrowie fabryczni, zamieszkali i obecnie w Pionkach, m.in. Paweł Bogacz, Jan Wyłup i Grabczyk. Ów Globisz dał się we znaki więźniom, ograbiając doszczętnie każdy z przybyłych transportów, a w czasie trwania obozu – z bicia i terroryzowania więźniów. Brał on również udział w kilku egzekucjach nad więźniami. Urządzał on na terenie obozu lotne rewizje i odbierał znalezioną żywność. Komendantem obozu, jak i całej wytwórni prochu, był major lotnik, inwalida niemiecki Brandt.

Nie wiem dokładnie, kiedy obóz w Pionkach był założony, słyszałem, że w połowie r. 1942. Nazwa obozu brzmiała „Pulverfabrik– Pionki”. Sam obóz położony był w lesie, ogrodzony drutem kolczastym i obejmował – o ile pamiętam − około 12 baraków mieszkalnych oraz kilka baraków administracyjnych. W obozie tym umieszczeni byli wyłącznie Żydzi, i to z Polski. Żydów zagranicznych w tym obozie nie było. Przeciętny stan zaludnienia obozu wynosił około 2500 osób, z tego około 70% było mężczyzn, reszta kobiet i dzieci; dzieci było około 100. Przez obóz podczas jego istnienia przeszło około 3000 osób, albowiem śmiertelność naturalna była stosunkowo niska. Ja przebywałem w tym obozie do 29 lipca 1944 r., tj. do czasu jego likwidacji, kiedy to zbliżał się front wschodni.

Ewakuacja więźniów przygotowana była na dzień 23 lipca 1944 r., lecz z powodu wysadzenia mostu kolejowego przez partyzantów wstrzymała się powyższa ewakuacja o tydzień – do 29 lipca 1944. Front wschodni zatrzymał się wówczas nad Wisła, w odległości zaledwie 18 km od obozu. Transportem kolejowym wywieziono około 2400 ludzi do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, zaś około 300 więźniów żydowskich zatrzymano na terenie fabrycznym i użyto ich do rozmontowania maszyn i urządzeń fabrycznych. Podróż z Pionek do Oświęcimia trwała 3 dni wśród upałów, w zamkniętych wagonach, bez żywności i bez wody. W drodze zmarło kilkunastu ludzi z głodu i pragnienia, kilkunastu zaś zostało zastrzelonych przez konwojentów – SS-manów załogi radomskiej. W wagonie, w którym ja jechałem, przy wyładowaniu w Oświęcimiu znaleziono trzy trupy.

Wszyscy więźniowie zatrudnieni byli na terenie fabrycznym pod nadzorem tzw. Czarnych, a jeśli idzie o pracę przy produkcji prochu we fabryce, to nadzór mieli majstrowie fabryczni Niemcy i Polacy. Praca zasadniczo miała trwać osiem godzin na dobę na trzy zmiany, lecz często były wypadki, że w drodze karnej za najdrobniejsze rzekome przewinienie skazywano więźnia na pracę przez następne osiem godzin. Przy pracy panował silny rygor. Kobiety pracowały fizycznie na równi z mężczyznami i pamiętam wypadki, gdy kobiety zmuszane były do wynoszenia na III p. worków z prochem o wadze 50 kg, podczas gdy windy stały bezużytecznie. Różne były działy pracy, niektóre szczególnie niebezpieczne dla zdrowia – jak przy pirycie, przy kwasach żrących i palących, które nadwyrężały nie tylko zdrowie, lecz niszczyły całkowicie ubiór. Do lżejszych prac należały prace porządkowe na terenie fabryki oraz dowożenie materiałów, lecz do tych prac używano więźniów żydowskich tylko wyjątkowo, gdyż zatrudnionych było w tym celu około 3000 robotników, stałych mieszkańców osady Pionki. Na odżywienie więźnia składało się pół litra zupy dziennie oraz całotygodniowy deputat, składający się z 1,40 kg chleba, 15 dkg marmolady i 10 dkg cukru. Więźniowie dożywiali się przy pomocy robotników polskich, którzy po kryjomu dostarczali nam swoje fabryczne porcje żywności, i dzięki temu więźniowie mogli przetrzymać okres ciężkiej i niebezpiecznej pracy w tym obozie. W obozie była izba chorych, mieszcząca się w jednym z baraków, lecz pozbawiona była środków leczniczych i opatrunkowych. Najwięcej chorych było na skutek nieszczęśliwych wypadków przy pracy. Epidemii w obozie nie było, a więźniowie zawdzięczali swój stan zdrowotny i odporność używaniu spirytusu do picia, który był przeznaczony do fabrykacji prochu. Śmiertelność naturalna w obozie była stosunkowo niska.

Więźniowie umieszczeni w obozie w Pionkach podlegali SS-Polizei-Führerowi w Radomiu, który na skutek meldunków władz obozowych oraz majstrów fabrycznych – Niemców wymierzał więźniom kary, łącznie z karą śmierci. Ja pamiętam dwie egzekucje na terenie obozu, wykonane przez SS-manów z załogi radomskiej. Pierwsza egzekucja miała miejsce jakoś w maju 1944, w toku której powieszono ośmiu więźniów – mężczyzn, druga zaś jakoś w czerwcu 1944, w toku której powieszono czterech więźniów – mężczyzn, a to za kradzież spirytusu. Zwłoki tych więźniów pochowano w lasku blisko obozu, na terenie fabrycznym, a jak słyszałem – pochowanych tam jest łącznie około 30 osób. Pochowany tam jest również jeden dowódca partii partyzanckiej, przodownik PP, albowiem przy grzebaniu jego zwłok oglądałem jego legitymację, lecz nazwiska już nie zapamiętałem. Na czele grupy partyzantów robił on wypad w styczniu 1944 r. na tereny fabryczne – celem zdobycia materiałów wybuchowych i uwolnienia z obozu tamtejszego więźniów. Napad ten jednak się nie udał, a dowódca przypłacił śmiercią.

Nazwisk pochowanych na terenie obozu więźniów, jak również nazwisk współwięźniów nie pamiętam. Wielu z nich było mieszkańcami Radomia i o ile żyją, na pewno w Radomiu mieszkają.

Po wywiezieniu mnie z obozu w Pionkach osadzono mnie w obozie koncentracyjnym Oświęcim, następnie w Gliwicach, w końcu w Blechhammer, gdzie zostałem oswobodzony w dniu 18 stycznia 1945 r.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.