JANINA PODUSZCZAK

Dnia 16 sierpnia 1947 r. w Jedlni-Letnisku Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Radomiu, z siedzibą w Radomiu, w osobie członka Komisji Adwokata Zygmunta Glogiera, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Poduszczak
Data i miejsce urodzenia 10 sierpnia 1917 r., Jaroszki, gm. Jedlnia
Imiona rodziców Józef i Bronisława
Miejsce zamieszkania Jedlnia-Letnisko
Zajęcie przy mężu
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

Jestem stałą mieszkanką Jedlni-Letniska. W końcu roku 1942 czy też na początku roku 1943 przewieziony został z Solca nad Wisłą Karny Obóz Baudienstu do Siczek. Wobec tego, że chciałam pomagać chłopcom, weszłam w kontakt z władzami obozowymi i przy pomocy tychże udało mi się niekiedy przemycić paczki żywnościowe lub dać pieniądze na zakup żywności. Stąd też jestem lepiej zorientowana w stosunkach, jakie panowały w obozie.

W końcu roku 1944 już oficjalnie z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża niosłam pomoc przebywającym w obozie więźniom. Z Solca nad Wisłą przywieziono do Siczek 200–300 chłopców w wieku od 18 do 25 lat. Byli to przeważnie chłopcy, którzy nie stawili się do pracy w Baudienście bądź uciekli z tych prac. Na czele obozu stał inspektor w randze oficerskiej. Komendantami byli komendanci Sonderdienstu. Obsługa składała się z Sonderdienst i Vorarbeiterów wybranych spośród więźniów. Praca więźniów polegała na regulacji rowów, urządzaniu obok znajdującego się obozu, noszeniu ciężkich bali dębowych (nosiło zwykle dwóch ludzi). Wszystko odbywało się biegiem. Pobudka o 5.00 rano, praca do zmierzchu. Apele dość długie. Wyżywienie: śniadanie – kawa i kawałek nieduży czarnego chleba. Po powrocie z pracy obiad wraz z kolacją – zupa wodnista lub brukiew z wodą. Rygor b. surowy, bicie o byle co.

Inspektorami obozu byli oficerowie niemieccy karnie do obozu wyznaczeni. O ile pamiętam, byli nimi w kolejnym porządku: Blumer, Wegner i Gissbery. Do pomocy mieli Sonderdienst składający się z okolicznych volksdeutschów. Komendantem Sonderdienstu był Hopner – volksdeutsch, polakożerca, który specjalnie znęcał się nad więźniami. Był wypadek, że kobietę, która chciała podać paczkę, uderzył tak w twarz, że zalała się krwią. Zeznającej chciał wymierzyć 50 batów za to, że pomagała więźniom. Znajomość języka niemieckiego uratowała ją od bicia.

Zastępcami komendanta Sonderdienstu byli: Bania, pochodzący – zdaje się – z Solca, i Pokorski, bez ręki, zdaje się – były oficer polski, który specjalne szkoły dawał karniakom, stawiając ich nago za byle jakie przewinienia na dworze. Poza tym w Sonderdienście byli: niejaki Szram (czy Schram), który również dokuczał bardzo więźniom. Ten ostatni jako volksdeutsch przeszedł następnie na służby do SS. Poza tym w Sonderdienst byli: Stanisław Popławski jako [nieczytelne], Głowacki, Rytters – ten ostatni z Radomia, z Glinic, o których nic specjalnego powiedzieć nie mogę. Co pewien czas zmieniali się komendanci Sonderdienstu i sam Sonderdienst. W końcu zaś 1944, gdy objęli te funkcje Polacy, to w obozie tym, jak mówiono, było lepiej niż w obozach pracy.

W końcu 1944 roku – wraz z klęską Niemiec – obóz został zamknięty i baraki spalone zostały przez Niemców. Za urzędowania Höpnera, gdy zdarzyło się, iż jeden więzień uciekł z obozu, to za to Sonderdienst zabił dwóch niewinnych więźniów, zaś po złapaniu uciekiniera i tego nie ominęła śmierć, gdyż i jego zastrzelono. Pod koniec 1933 lub z początkiem 1944 roku słyszałam od naocznych świadków, że w chwili gdy oddziały pracy wracały do obozu, nie wiadomo z jakich powodów wyciągnięto z szeregów ostatniej czwórki jednego z więźniów, którego Höpner kazał zastrzelić. Widział to Józef Tomaszewski z synem, który mieszka w Jedlni-Letnisku, tak zwanym folwarku. Wyjaśniam dodatkowo odnośnie Pokorskiego, że podczas pracy rozbierał karniaków dla dokuczania i dawał im karne ćwiczenia po prostu dla własnej przyjemności.