ZDZISŁAW PAŁASIŃSKI

Dnia 1 października 1947 r. w Krakowie, członek krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Zdzisław Pałasiński
Wiek 28 lat
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zajęcie student UJ w Krakowie
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Wiślisko Boczna 3/9
Zeznaje bez przeszkód

Do obozu oświęcimskiego zostałem odstawiony 14 czerwca 1940 r. z pierwszym transportem przez Tarnów i przebywałem w nim jako polski więzień polityczny nr 462 do października 1943 r. W tym czasie wyjechałem z drużyną roboczą, liczącą około 150 ludzi, do czeskiego Brna, a po dwóch miesiącach wróciłem i zostałem przydzielony do Jawiszowic, gdzie pozostawałem do 3 grudnia 1944 r., a potem przeniesiony zostałem do obozu w Buchenwaldzie.

W Oświęcimiu przeszedłem najpierw kwarantannę przez około miesiąc, potem zatrudniony byłem przy dorywczych robotach, a od października 1940 r. przydzielono mnie do komanda kominiarzy. W Jawiszowicach pracowałem w kuchni. Na kwarantannie zetknąłem się z SS‑manami: Plaggem i Hermanem Kirschnerem, zwanymi – pierwszy z nich „Fajeczką”, zaś drugi – „Żabą”. Obu rozpoznałem dokładnie podczas konfrontacji w Centralnym Więzieniu na ul. Montelupich. Herman Kirschner dochodził od czasu do czasu do więźniów pozostających na kwarantannie i pomagał Plaggemu w maltretowaniu i zamęczaniu ich powszechnie znanymi sportem, gimnastyką i śpiewem. Mnie dawał się we znaki tak zwany taniec, polegający na tym, że więzień musiał lewą ręką trzymać się za lewą stopę, głowę skierować do góry i w takiej pozycji, z wyciągniętą prawą ręką, obracać się w kółko. Razu pewnego, gdy już upadałem z przemęczenia, skryłem się wraz z drugim więźniem – Żydem, profesorem gimnazjum z Tarnowa, będącym już w starszym wieku, po drugiej stronie bloku. Plagge na doniesienie jednego z więźniów Ślązaków zabrał nas stamtąd, zaprowadził nas na blok i tam owego Żyda w niemiłosierny sposób skatował i skrwawił rękojeścią pistoletu po głowie, a mnie (aryjczyka) bił ręką i kopał. Innym razem, gdy już pracowałem w komandzie kominiarzy, Plagge zastał nas palących papierosy. Wytłukł nas ręką po twarzy, skopał i sporządził na nas meldunek karny, w następstwie czego ukarani zostaliśmy chłostą po dziesięć batów na Blockführerstube i pracą karną przez pięć niedziel. Ta praca była bardzo uciążliwa, albowiem kapowie ściśle dozorowali i nie pozwalali na jakiekolwiek wytchnienie. Więźniowie – nazwisk nie pamiętam – opowiadali, że „Fajeczka” na bloku 11. także rozstrzeliwuje.

Herman Kirschner prześladował więźniów swoją specjalnością, polegającą na tym, że na kwarantannie w czasie sportu spacerował i odrzucał niedopałek papierosa. W moment potem odwracał się i tych więźniów, którzy schylili się po niedopałek, odprowadzał na bok i bił ich w ten sposób, że uderzał z całej siły otwartą dłonią albo w okolice małżowiny usznej, albo też w brodę.

Gdy przebywałem na kwarantannie, uciekł po raz pierwszy jeden z więźniów, Wiejowski. W represji za to zarządzono stójkę wszystkich więźniów od godz. 4.00 po południu do 13.00 dnia następnego. Przez cały ten czas więźniowie musieli stać obnażeni, gdy któryś z więźniów na sygnał apelu wybiegł z bloku bez koszuli, w pozycji zasadniczej na baczność, a gdy nocą ludzie osłabieni lub też zmarznięci słaniali się, względnie poruszali się dla rozgrzania, Kirschner – „Żaba” nakazał wszystkim założenie rąk na kark i w takiej pozycji trzymali nas przez dwie godziny, a potem na zmianę przez dwie godziny w pozycji kucznej (przysiad). Wówczas za poruszanie się dostałem od niego kilka razy po twarzy. Poza tym z Kirschnerem – „Żabą” już się nie stykałem.

W pierwszej połowie 1943 r. przebywałem przez pięć nocy w zastępstwie chorego kolegi Mysiewicza w bunkrze na bloku 11. w tak zwanej celi stojącej (Stehzelle). W tym czasie zetknąłem się tam z SS-Oberscharführerem (wówczas) Wilhelmem Gehringiem, którego także dokładnie rozpoznałem. Jednej nocy, gdy więźniowie z sąsiedniej celi stojącej krzyczeli z przemęczenia, słyszałem jak Gehring, którego poznałem po głosie, otworzył tę celę, wyprowadził ich na górę, na parter, i stamtąd po chwili zaczęły dolatywać mnie nie głosy, ale wycia tych więźniów, jak przypuszczam, bitych.

Razu pewnego Gehring przyłapał mnie na bloku 11., gdzie zaszedłem, aby wręczyć jednemu z więźniów list. Polecił mi, abym bił owego więźnia, który mnie przepuścił przez bramę na bloku. Gdy nie chciałem tego uczynić, kazał to samo robić ze mną owemu więźniowi, a gdy ten lekko mnie uderzał, przywołał innych więźniów i przy ich pomocy wymierzył mi sam na tyłek 15 razów bykowcem, ponadto uderzył mnie z całej siły otwartą dłonią w lewe ucho (w ten sposób bili prawie wszyscy SS‑mani), w następstwie czego nastąpiło pęknięcie błony bębenkowej – leczyłem się przez dłuższy czas, dochodząc na rewir do lekarza Wasilewskiego i dzisiaj na to ucho gorzej słyszę.

Zetknąłem się także bezpośrednio z szefem oddziału politycznego Grabnerem, który był postrachem całego obozu. Gdy razem z więźniem Kazimierzem Pękałą, pochodzącym z Nowego Sącza, a dziś przebywającym gdzieś na Dolnym Śląsku, nakryto nas na zorganizowaniu SS‑mańskiej kiełbasy, zostaliśmy zaprowadzeni na oddział polityczny i tam przesłuchiwał nas obu Grabner. Gdy wzbraniałem się wyjawić pochodzenie kiełbasy, zarządził on tak zwaną huśtawkę, polegającą na tym, że wiszącego na drążku żelaznym, umieszczonym pomiędzy zgiętymi kolanami i łokciami, SS‑mani bili mnie bykowcami po tyłku. Otrzymałem dziesięć razów i na interwencję SS‑mana, kierownika kotłowni w jednym z budynków Stabsgebäude, wypuszczono mnie, a Pękała, który całą winę wziął na siebie, musiał otrzymać więcej batów na tej huśtawce – siedział przez trzy dni w bunkrze i potem został skierowany do kompanii karnej do Brzezinki. Po trzech tygodniach odjechał transportem karnym do Neuengamme.

Więźniowie opowiadali, że Grabner od czasu do czasu przeglądał kartoteki i wybrani więźniowie byli potem rozstrzeliwani.

Od Lagerführera Aumeiera, którego znam dobrze, dostałem kilka razy ręką po twarzy, jak również i mój towarzysz więzień, za to, że zastał nas siedzących bezczynnie w kotłowni w porze pracy. Aumeier był takim samym postrachem obozu jak i Grabner. Oni obaj od czasu do czasu wybierali na rozwałkę więźniów, przebywających w bunkrze na bloku 11. Aumeiera widywałem bardzo często idącego na blok 11. lub stamtąd wracającego w czasie, gdy na tym bloku odbywały się egzekucje.

Jako kominiarz chodziłem po całym obozie i więźniowie z Effektenkammer i Unterkunftu opowiadali, że pełniący tam służbę SS-Unterscharführer Artur Breitwieser, którego także rozpoznałem dokładnie, znający język polski, podsłuchiwał rozmowy więźniów i następnie sporządzał na nich doniesienia karne. Twierdzenie to więźniowie ci opierali na tym, że w związku z takimi rozmowami byli potem pociągani do odpowiedzialności i suponowali, że nikt inny, jak tylko Breitwieser, musiał na nich donieść.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.