REGINA MORAWSKA

Dnia 30 września 1947 r. w Krakowie, wiceprokurator Sądu Apelacyjnego w Krakowie Edward Pęchalski, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, działając na zasadzie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), z udziałem protokolantki, aplikantka Krystyny Turowiczówny, przesłuchał w trybie art. 20 przepisów wprowadzających kpk w związku z art. 107 i 115 kpk niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Regina Morawska
Data i miejsce urodzenia 3 lipca 1909 r. w Odessie
Imiona rodziców Michał Kiewlak i Julia Wołłoncewicz
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Zajęcie urzędniczka państwowa
Karalność niekarana
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Krowoderska 4, pok. 226

Aresztowano mnie 12 stycznia 1941 r. w Warszawie i osadzono w więzieniu na Pawiaku. Przebywałam tam do 30 maja 1942 r., po czym odesłano mnie do obozu w Ravensbrück, gdzie byłam bez przerwy do ewakuacji tego obozu w dniu 27 kwietnia 1945 r.

Z załogi obozu w Ravensbrück najbardziej utkwiła mi w pamięci Oberaufseherin Maria Mandl, którą 25 bm. rozpoznałam w Centralnym Więzieniu w Krakowie. Mandl jako Oberaufseherin była pierwszą osobą po komendancie obozu i ona głównie decydowała o losie i sposobie traktowania więźniów. W obozie Ravensbrück przebywało wówczas 19 tys. kobiet. Wszystkie one drżały na widok Marii Mandl, gdyż ta w okrutny sposób nas maltretowała. Wyjątkowym zaś sadyzmem odznaczała się w stosunku do Polek. Za najdrobniejsze przewinienia stosowała surowe kary w postaci chłosty lub osadzenia w bunkrze, w którym w ciemnicy trzymano bez jedzenia po kilka dni. Napotkane przypadkowo na terenie obozu więźniarki bez najmniejszego powodu biła pejczem, który stale przy sobie nosiła. Sama byłam świadkiem, jak Maria Mandl wybiła jednej więźniarce dwa zęby, uderzając ją w twarz pięścią za to, że szła przez teren obozowy pod rękę z drugą więźniarką. Podczas apelów obozowych trzymała nas całymi godzinami w postawie na baczność, a za najmniejszy szmer lub ruch stosowała karne ćwiczenia lub inne kary obozowe. Ponadto miała zwyczaj chodzić z tyłu szeregów i na chybił trafił, wedle swego kaprysu, uderzała więźniarki pejczem po łydkach. Ponieważ już wczesną wiosną zabroniła używania obuwia, a na apelu było zimno stać boso, przeto więźniarki radziły sobie w ten sposób, iż pod stopy podkładały kawałki papieru. Gdy Mandl przyłapała którąkolwiek, w takim przypadku natychmiast dotkliwie ją biła pejczem lub ręką po twarzy, a niejednokrotnie ponadto skazywała na bunkier. Bardzo często zjawiała się na blokach o różnych porach i przeprowadzała rewizję. W przypadku ujawnienia jakiegoś niedozwolonego przedmiotu, jak na przykład drugiej koszuli, czy drugiego prześcieradła, wpadała w szał i biła wszystkie więźniarki, które jej pod rękę podpadły, a nadto względem zawinionej stosowała karę chłosty. Miała ona ponadto zwyczaj szczucia więźniarek psami. Zarówno wykonaniu kary chłosty, jak i kąsaniu więźniarek przez psy, Maria Mandl przyglądała się, bądź to sama, bądź w towarzystwie innych członków załogi obozowej. Więźniarki mówiły o Marii Mandl jako o potworze w ludzkim ciele, toteż cały obóz w Ravensbrück odetchnął z wielką ulgą, gdy została przeniesiona do obozu oświęcimskiego jakoś w jesieni 1942 r.

Od więźniarek, które zatrudnione były w biurze politycznym, słyszałam, iż Maria Mandl przeniesienie do obozu oświęcimskiego uważała za awans i chwaliła się, że została wysłana tam po to, by zaprowadzić porządek przez wzmożenie terroru w stosunku do więźniarek. Od byłych więźniarek obozu oświęcimskiego dowiedziałam się obecnie, że istotnie tak się stało, gdyż z chwilą przybycia Marii Mandl do Oświęcimia los przebywających w tamtejszym obozie kobiet znacznie się pogorszył.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.