MICHAŁ PIĘKOŚ

Dnia 9 września 1947 r. w Krakowie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Stanisław Żmuda, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie art. dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko Michał Piękoś (znany w sprawie)

W obozie oświęcimskim byłem więziony od 19 lipca 1940 r. do października 1944 r. Otrzymałem nr 1366. Do Oświęcimia przyjechałem transportem samochodowym, liczącym sześćdziesięciu kilku więźniów. Cały ten transport otrzymał na przywitanie po 25 kijów. Egzekucja ta wyglądała w ten sposób, że każdy z więźniów kładł się na specjalny kozioł i musiał liczyć uderzenia po niemiecku, a gdy się pomylił, liczenie i bicie zaczynało się od nowa. Po skończonej egzekucji więzień musiał wstać i podziękować przyjętą w obozie formułką w języku niemieckim. Na zakończenie otrzymywał kopniaka i w przysiadach musiał iść pod ścianę. Była to egzekucja publiczna, w asyście kilku czy też kilkunastu SS-manów. Jak później dowiedzieliśmy się, „przywitanie” mojej grupy było już przygotowane uprzednio, a nawet bykowce, służące do bicia, były moczone w wodzie. Egzekucję tę poprzedziły wyniszczające ćwiczenia gimnastyczne. Prowadził je między innymi SS-man Plagge, z którym zetknąłem się zaraz pierwszego dnia pobytu w obozie. Brał on również czynny udział przy wymiarze kary chłosty, a uderzenia jego były specjalnie silne i bolesne. Plaggego poznaję dobrze na okazanej mi dziś fotografii (świadkowi okazano fotografię podejrzanego Ludwiga Plaggego), z tym, że na fotografii wygląda szczuplej. Plagge prowadził z moją grupą „sport” przez okres blisko dwu tygodni i w tym czasie dał się nam specjalnie we znaki, gdyż wymyślał różne ćwiczenia wyczerpujące więźniów, a przy tym codziennie bił bez powodu, przeważnie kijem, i robił to z widoczną przyjemnością i z uśmiechem na ustach. Był to typ sadysty. Wśród więźniów znany był później jako „Fajeczka”, gdyż palił fajkę. Na skutek wyczerpujących ćwiczeń, głodu, a nadto panujących wówczas upałów i bicia codziennie padało na ziemię kilku lub kilkunastu zemdlonych więźniów, których polewano wodą i biciem zmuszano do dalszych ćwiczeń. Więźniowi upadłemu na ziemię nie wolno było udzielić żadnej pomocy. Czapek nam jeszcze nie wydano, jak również i butów, i dlatego podczas upałów wszyscy więźniowie mieli popuchnięte głowy, zaś nogi pokaleczone od biegów i marszów po terenie wysypanym ostrym żwirem i żużlem. Przypominam sobie, jak Plagge znęcał się przez jakieś dwa lub trzy dni w czasie ćwiczeń nad jednym z więźniów z naszej grupy, Żydem z Krakowa, nieznanego mi nazwiska. Tak Plagge, jak i jego pomocnik, więzień niemiecki Lec, kryminalista, bili tego Żyda w ciągu dnia i specjalnie się nim opiekowali do tego stopnia, że miał on poprzecinane żyły na karku i nie mógł utrzymać prosto głowy, za co był bity. Gdy znowu w marszu lub w biegach podtrzymywał sobie głowę palcem podpartym na brodzie, bity był za to, że nie trzymał w czasie ćwiczeń rąk opuszczonych na dół. Gdy znowu opuścił ręce, opadała mu głowa. Więzień ten mdlał, padał na ziemię, a wtedy wrzucano go do koryta z wodą lub polewano wodą i biciem zmuszano do dalszych ćwiczeń, aż w końcu pobitego do nieprzytomności Plagge polecił wyrzucić do ustępu, gdzie zdaje się następnego dnia zakończył życie.

Plagge specjalnie znęcał się nad więźniami słabymi, którzy nie mogli wytrzymać tempa tego „sportu”. Do ulubionych jego ćwiczeń należały: biegi z podniesionymi do góry rękami, wyczerpujące bardzo marsze na bosaka, czołganie się po żwirze na łokciach, tak zwany gęsi chód, tarzanie się po ziemi, zwykle ustawionych naprzeciwko dwu grup więźniów, którzy się musieli na środku spotkać i wytworzyć kłębowisko, albowiem każdy musiał przez ten żywy wał przedostać się na drugą stronę. Przy tym tarzaniu Plagge lubił chodzić za poszczególnymi więźniami i kopać im piasek w oczy lub kopać ich w okolicę nerek. Również do ulubionych „sportów” Plaggego należało kręcenie się więźniów w koło z podniesionymi rękami, wdrapywanie się na cienkie słupy lub drzewka i to całej grupy więźniów ćwiczących oraz kąpiele w korycie napełnionym brudną wodą. Nie znam ani też nie pamiętam nazwisk więźniów pobitych dotkliwiej przez Plaggego, jak również nie wiem, czy i ile ofiar śmiertelnych ma on na sumieniu z tego okresu „sportu”. Plagge prowadził „sport” na terenie obozowym położonym obok dawnego bloku nr 16, a późniejszego bloku nr 21. Teren „sportu” otoczony był drutem kolczastym i obejmował trzy bloki. Był tam tylko jeden ustęp na zewnątrz położony, do którego nie wolno było więźniom wchodzić w ciągu nocy, pod rygorem zastrzelenia, co wszystkim więźniom z góry zapowiedziano. Była to jeszcze jedna, dodatkowa udręka dla więźniów.

Na tym czynność i protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.