KAZIMIERZ KRYSA

Dnia 4 kwietnia 1946 r. w Chełmie, Sąd Grodzki w Chełmie, w osobie sędziego S. Antonowicza, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 111 par. 1 i 2 kpk, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Kazimierz Krysa
Wiek 46 lat
Imiona rodziców Ignacy i Józefa
Miejsce zamieszkania Chełm, ul. Narutowicza 4
Zajęcie pracownik PKP
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

28 kwietnia 1942 r., o godz. 5.00, zostałem aresztowany w Chełmie przez wywiadowcę w cywilnym ubraniu, Szymańskiego, mężczyznę wzrostu średniego, ciemno uwłosionego w wieku 48 lat, władającego językiem polskim, oraz przez gestapowca w mundurze, mężczyznę wysokiego, blondyna, Niemca, władającego językiem polskim, zięcia Malinowskiego, zwrotniczego PKP, zamieszkałego w Chełmie. Odprowadzono mnie do więzienia w Chełmie. Po paru dniach zostałem doprowadzony przez gestapowca, strażnika więziennego, do gestapo w bloku dyrekcji kolejowej na badanie. Podczas badania jeden z gestapowców, wysoki szatyn, 38 lat, mówiący tylko po niemiecku, uderzył mnie dwa razy w twarz. Wywróciłem się, [a on] kopnął mnie raz i odprowadzono mnie z powrotem do więzienia. Zarzucano mi należenie do PPS, do Strzelca, porzucenie pracy w PKP oraz ucieczkę z niewoli. W więzieniu napisałem list do rodziny i za to trzymano mnie w celi ciemnej. Przez tydzień dostawałem jeść raz na dzień, a przy tym gestapowiec, wysoki blondyn, cztery razy uderzył mnie plecioną nahajką po głowie tak, że rozciął mi skórę i zalałem się krwią. W więzieniu przebywałem do końca czerwca 1940 r.

W początkach lipca 1942 r. przewieziono mnie do Lublina na Zamek, gdzie przebywałem pięć, czy sześć tygodni i potem zostałem wywieziony do Oświęcimia, gdzie na lewej ręce igiełkami wykłuto mi nr 50 943. Przydzielono mnie do bloku 11., „[bloku] śmierci”. Tam bez zmiany bielizny spaliśmy po trzech więźniów w jednym łóżku, gryzły nas owady, dużo osób chorowało na tyfus. Dostałem piętnaście razów kijem od komendanta izby, Alfreda Deckera z Wuppertalu, Niemca niskiego wzrostu, blondyna, golonego, 54 lata, który za najmniejsze przekroczenie bił więźniów mocno, urządzał karne ćwiczenia, przysiady, pełzania, skakanie żabki, przy czym bił, gdzie popadło, także po tym więźniowie konali zbroczeni krwią.

Po dwóch miesiącach przydzielono mnie do bloku 8. Tu dostałem się do pracy przy ładowaniu chleba dla obozów. Pracowałem od godz. 6.00 do 18.00. Tu nad więźniami znęcał się szef Boczar z Podkarpacia, mężczyzna, wysoki blondyn, 42 lata, Ukrainiec, który był bardzo mściwy, bił nahajką do śmierci. Za to, że dla więźniów chciałem schować pół bochenka chleba gestapowiec, niski brunet, Niemiec, nieznany mi z nazwiska, wybił mi butem osiem zębów z górnej szczęki. Jak chorowałem, to nie zgłosiłem się na rewir, bo tam dawali zastrzyki uśmiercające. Za to, że usiadłem przy pracy dostałem dziesięć nocy sztybunkru, tzn. stania przez całą noc, bo nie było możności usiąść, a rano musiałem iść do pracy. Za to, że nie zameldowałem się i poszedłem na stronę, blokowi Niemcy, nieznani mi z nazwiska, dali mi 30 nahajek w pośladki na specjalnie urządzonym leżaku, w którym nogi i szyja były przymocowane pasami.

Widziałem, jak ze szpitali obozowych wyprowadzali sanitariusze chorych więźniów, sadzali [ich] do aut ciężarowych w postawie stojącej, ile weszło i odwozili ich do „gazowni” w Birkenau. Stamtąd już nikt nie wracał. W obozie niemiecki lekarz i dwóch asystentów kazali więźniom mężczyznom nago maszerować piątkami, wybierali słabych, okaleczonych, starszych i kazali im ubierać się i pod eskortą SS odsyłali ich pieszo do gazowni Birkenau. W ciągu mego dwuletniego pobytu było około dziesięciu takich przeglądów. Blokowi Niemcy w zimie przy mrozie kazali więźniom rozebrać się do naga i maszerować do łaźni do gorącej kąpieli i z powrotem nago do bloków, a ubranie odsyłano tymczasem do gazowania. Wszyscy więźniowie oczekiwali nago w blokach przez parę godzin i trzęśli się z zimna. Tak kąpano co tydzień. Po kąpieli takiej bardzo dużo było chorych, którzy szli do „szpitala” i do „gazowni”.

Po dwóch latach odwieziono mnie do Buchenwaldu. Tu pracowałem w kamieniołomach, co wyczerpało mnie zupełnie z sił. Przez lekarza niemieckiego zostałem uznany za niezdolnego do pracy i przydzielony do bloku inwalidzkiego. Leżeliśmy tu na gołych deskach, po dziesięciu, bez kaleson, tylko w koszuli. Dawali nam jeden kilogram chleba na sześć osób i pół litra zupy z brukwi. Co dzień umierało tu po 30 osób, których zabierała obsługa krematorium. Gdy jeden inwalida sprzedał lub zamieniał kawałek chleba, to policja obozowa, składająca się z Niemców i różnych [innych] narodowości, biła takiego inwalidę do śmierci.

9 kwietnia 1945 r. SS-mani, kazali wszystkim pozostałym przy życiu wyjść z bloku i maszerować w nieznanym kierunku. Ja i dwóch Żydów ukryliśmy się pod podłogą. Głodnych, bez pożywienia od czterech dni, 11 kwietnia 1945 r. o 4.00 po południu, wyzwoliły nas amerykańskie wojska.

Odczytano.