MARIAN BRZEZIŃSKI

Dnia 21 maja 1948 r. w Gdańsku sędzia śledczy A. Zachariasiewicz jako przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, który uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Marian Brzeziński
Wiek 35 lat
Imiona rodziców Władysław i Władysława
Zajęcie fryzjer
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Gdańsk-Oliwa, ul. Mściwoja 4 m. 2
Karalność nie byłem karany
Stosunek do stron obcy

Powstanie warszawskie zastało mnie w moim mieszkaniu przy ul. Nowosieleckiej 14 (róg Czerniakowskiej). Akcja powstańców ograniczyła się w tym kwartale do kilkugodzinnego ataku na koszary przedwojenne I Dywizjonu Artylerii Konnej u zbiegu ulic Czerniakowskiej i 29 Listopada, który odparty został przez Niemców.

Pierwsze dni powstania przeszły w zasadzie dla nas, tam zamieszkałych, dość spokojnie. Jedynie tylko w drugim dniu podszedł oddział piechoty niemieckiej do domu położonego przy ul. Nowosieleckiej 22, skąd wyprowadził mieszkańców i podpalił dom.

Ponadto z okien mieszkania widziałem dużo razy, już tak z końcem pierwszego tygodnia powstania, jak żołnierze piechoty niemieckiej otwierali wejścia do kanału na ul. Czerniakowskiej naprzeciw bunkra niemieckiego i rzucali do wnętrza, jak rozumiałem, granaty gazowe. Po wrzuceniu ich wydobywał się i unosił nad pokrywą kanału obłok o wyglądzie przezroczystej mgły. W przekonaniu, że rzucano granaty gazowe, utwierdził mnie fakt, iż żołnierze zatykali sobie rękoma nosy i usta i odskakiwali szybko od otworu kanału.

Wiele razy widziałem, jak do naszego kwartału Polacy uciekali kanałem od strony prawdopodobnie Śródmieścia i wyłazili przez otwór kanałowy na ul. Czerniakowskiej i do nich strzelali Niemcy z bunkra urządzonego z okrąglaków, który znajdował się u wylotu ul. Nowosieleckiej na boczną uliczkę niepamiętnej mi nazwy, stykającą się z realnością koszar I DAK-u.

Widziałem również ewakuację Szpitala Ujazdowskiego, która mogła odbywać się około 10 sierpnia. Widziałem wychodzących ze szpitala, a właściwie idących ul. Czerniakowską od strony ul. Łazienkowskiej lekarzy i personel pomocniczy w białych fartuchach oraz chorych, przy czym lżej chorzy nieśli na noszach, prześcieradłach i materacach ciężej chorych. Do tego pochodu wybiegły kobiety z żywnością i wodą, a idący oświadczali, że Niemcy kazali im opuścić szpital i kierować się trasą na Wilanów. Umundurowanych Niemców wśród nich nie widziałem.

Od Tadeusza Olszewskiego, który zginął w kilkanaście dni po rozmowie w gestapo przy al. Szucha 25, słyszałem, że widział on 2 sierpnia, jak piechota niemiecka prowadziła grupę mężczyzn w liczbie około czterdziestu z rękoma splecionymi na karku do koszar I DAK-u. W grupie tej rozpoznał on mojego kolegę Tadeusza Rostkowskiego. Od tego momentu zaginął wszelki ślad po nim.

Ponadto słyszałem od staruszki niepamiętnego mi nazwiska z ul. Nowosieleckiej 14 (mogła mieć około 50 lat), która przed i w czasie powstania zatrudniona była w koszarach I DAK-u przy skrobaniu ziemniaków dla wojska, że grupa ta została rozstrzelana na terenie koszar z rozkazu dowódcy w stopniu Hauptmanna, którego nazwiska nie umiała podać. Kobieta ta żyje i ma zamieszkiwać prawdopodobnie w Warszawie. Być może, że nazwisko jej będą umieli wskazać: Zofia Żelichowska (zam. Sopot, ul. Wybickiego 5), lub też mieszkańcy domu przy ul. Nowosieleckiej 14 w Warszawie, który ocalał.

19 sierpnia w godzinach rannych piechota niemiecka zaczęła ewakuować mieszkańców ul. Nowosieleckiej i Czerniakowskiej. Żołnierze odnosili się do ludności dość łagodnie. Wzywali do schodzenia na ulicę i zapewniali, że będziemy odprowadzeni na zachód od Warszawy, gdzie rozlokują nas po wioskach. Gdyśmy szli pod eskortą żołnierzy, natknęliśmy się na ul. Agrykola na gestapowców, którzy przejęli nas od wojska i poprowadzili do gestapo w al. Szucha 25. Przed gmachem rozdzielono nas na dwie grupy, przy czym w skład jednej weszły kobiety, dzieci i starzy mężczyźni, a drugiej – mężczyźni w sile wieku. Kobiety poprowadzono w kierunku ul. Puławskiej do Rakowieckiej, a nas zabrano do gestapo na dziedziniec, gdzie ustawiono nas w dwóch rzędach twarzą do ściany. Kilku z nas wywołano na oko i zapytano, co wie o powstaniu. Każdy odpowiadał w tym samym sensie, że nic nie wie. Następnie wywoływano do wystąpienia fachowców niektórych działów jak np.: fryzjerów, cieśli, stolarzy, murarzy i kamieniarzy. Ponadto wywołano kilkunastu mężczyzn, tak na oko (pięciu – sześciu) i kazano im udać się w kierunku za kobietami i dziećmi. Nas, wybranych fachowców, w których liczbie i ja się znalazłem, pozostawiono na dziedzińcu (grupa dziesięć do dwunastu osób), a resztę w grupie grubo więcej ponad sto osób, wprowadzono na teren Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych.

Na terenie gestapo przebywałem do 20 września i stąd stwierdzam, że gestapowcy byli przy al. Szucha do 1 września 1944, po której to dacie pozostało ich tylko kilkunastu i do gmachu przybyli schupowcy.

Pracowałem przez cały czas w swoim zawodzie. Niejednokrotnie słyszałem, jak golący się gestapowcy jeszcze przed 1 września przechwalali się między sobą, że brali udział w zabijaniu „bandytów – powstańców polskich na Sportplatzu ”. Przełożonym zakładu fryzjerskiego był gestapowiec, volksdeutsch z Poznania nazwiskiem Szymański, którego imienia nie znam. Ten popędzał zawsze nas Polaków do pracy tymi słowy: „róbta, róbta – i tak w czapę, i tak w czapę”. Ponadto stale nam przypominał, że nasza grupa ma jakieś wyjątkowe szczęście: „do 7 sierpnia wszyscy dostawali w czapę”. Określenie „dostać w czapę” oznaczało w owym czasie zostać zabitym.

Faktów egzekucji nie obserwowałem, a tylko słyszałem dochodzące od strony GISZ-u odgłosy pojedynczych bądź seryjnych strzałów, co trwało prawie stale w ciągu mojego pobytu w gestapo. Również i własowcy, którzy przychodzili golić się do zakładu fryzjerskiego do gestapo, przechwalali się tym, że zabijają dużo Polaków. Spośród grupy mężczyzn odprowadzonej po wybraniu nas, fachowców na teren GISZ-u, widywałem wielu wychodzących z łopatami na roboty, co trwało aż do końca mojego pobytu w gestapo. Spośród tych ludzi mogę wskazać następujących: 1. Kazimierz Wendlak (zam. Warszawa, ul. Piusa XI nr 10)
2. Ludwicki, stolarz (zam. Gdańsk-Wrzeszcz, ul. Zbyszka z Bogdańca
3. Bieguński, woźnica (zam. przed powstaniem Warszawa, ul. Czerniakowska 106).

Oni prawdopodobnie winni mieć jakieś bliższe wiadomości o egzekucjach i masowych mogiłach ofiar. Nigdy nie obiło mi się o uszy, z czyjego rozkazu dokonywano zabójstw Polaków. Jedynie tylko orientowałem się z rozmów, tak Niemców, jak i też własowców, że na terenie gestapo przy al. Szucha istnieje jakiś zwierzchnik, którego Niemcy określali mianem Kommendant, a własowcy Komandir. Czy widziałem kiedy dowódcę Sicherheitspolizei Hahna, nie orientuję się.

Zeznałem wszystko.
Odczytano.