JANINA FRANKIEWICZ

Dnia 29 września 1947 r. w Krakowie, członek krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienioną, byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Frankiewicz z d. Majeran
Wiek 33 lata
Wyznanie rzymskokatolicka
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zajęcie przy mężu
Miejsce zamieszkania: Kraków, pl. Inwalidów 6/9
Zeznaje bez przeszkód

11 października 1942 r. zostałam osadzona w obozie w Oświęcimiu i przebywałam tam jako polski więzień polityczny nr 22 230 do 19 stycznia 1945 r., po czym zostałam przeniesiona do obozów w Ravensbrück i w Neustadt-Glewe.

W Oświęcimiu byłam zatrudniona w kuchni obozowej w Brzezince do stycznia 1944 r. W tym czasie chorowałam od 7 grudnia 1942 r. do 20 stycznia 1943 r. i przebywałam na bloku 23. (tyfus plamisty). Potem do maja 1944 r. chorowałam na zapalenie opłucnej, a po przebyciu tej choroby zatrudniona byłam w starej saunie w Brzezince do października 1944 r. Od października 1944 r. do końca mego pobytu w Oświęcimiu zatrudniona byłam jako stubowa na bloku 23a w obozie macierzystym.

W Brzezince zetknęłam się od pierwszej chwili z podejrzaną Mandl, którą znam dobrze z osoby i z nazwiska, a która przez wszystkie więźniarki uważana była za „panią życia i śmierci”. Gdy byłam zatrudniona w kuchni obozowej, niemal codziennie rano, po apelu, chodziłam do obozu, aby stamtąd zabierać opróżnione po kawie kotły. Wtedy bardzo często widywałam, jak Mandl przeprowadzała wybiórki do gazu więźniarek-Żydówek na blokach 8. i 13. W tym czasie więźniarek-Aryjek do gazu Mandl już nie kierowała. Od moich towarzyszek dowiedziałam się, że przedtem, tj. przed moim przybyciem do obozu, Mandl wyznaczała do gazu także Aryjki, niezdolne do pracy.

W czasie, gdy jako chora na tyfus przebywałam na bloku 23., widywałam, jak lekarz niemiecki, nazwisko jego uleciało mi z pamięci, w towarzystwie Mandl przeglądał karty chorobowe więźniarek i po stwierdzeniu tyfusu plamistego, więźniarki te kierował do ambulatorium, z którego już nie wracały. Opowiadano, że więźniarki takie w ambulatorium uśmiercano zastrzykami. W ten sposób zginęła moja znajoma więźniarka z kuchni, Jasia Marcówna, pochodząca, zdaje mi się, z Tarnowa.

Widywałam też, jak Mandl po rannym apelu, przed wymarszem drużyn roboczych do pracy biciem, kopaniem i krzykiem – razem z niemieckimi kapo i anwajzerkami – zmuszała chore i osłabione więźniarki, aby dołączały się do drużyn roboczych i szły do pracy. W następstwie takiego zmuszania do pracy przez Mandl i jej otoczenie, niemal każdego dnia pozostawało po kilka trupów zbitych i skatowanych, a nie mogących się już ruszać więźniarek.

Mandl zakazała wyraźnie w kuchni podawania kawy na blok 25., na którym przebywały więźniarki przeznaczone do gazu.

Pewnego razu byłam świadkiem, jak więźniarka-Żydówka, której matkę Mandl przeznaczyła do gazu, błagała ją na klęczkach, aby ją, tj. tę więźniarkę-córkę, także przeznaczyła do gazu lub też, aby matkę zwolniła od gazu. [Mandl] zbiła [ją] i skopała, śmiejąc się przy tym.

Moją towarzyszkę z Krakowa, Marysię Dworczyk, Mandl pobiła do tego stopnia, że Dworczyk w następstwie tego pobicia zapadła na gruźlicę. Muszę dodać, że więźniarka ta była już wówczas [w czasie bicia] w gorączce, czy to w związku z przeziębieniem, czy też w gorączce tyfusowej. [Po pobiciu] przebywała przez około pół roku na rewirze i w końcu tam umarła.

Byłam też świadkiem, jak Mandl biła i kopała więźniarkę-Słowaczkę, zwaną Mala, która uciekła z obozu i potem została schwytana. [Było to] po wyprowadzeniu jej z bunkra, z bloku 11., [kiedy] krwawiła na skutek podcięcia sobie żył żyletką. Pomagał jej w tym towarzyszący Mandl Arbeitsdienstführer Rittas.

Byłam także świadkiem, jak Mandl jedną młodą Żydówkę, która wyskoczyła z samochodu, wieziona wraz z innymi do gazu, razem z Rapportfürerem Taube biła i kopała. Taube rękojeścią pistoletu bił tę Żydówkę po twarzy.

W okresie mej pracy w kuchni zetknęłam się z podejrzaną Brandl. Będąc zajęta w Bekleidungskammer, mimo wyraźne polecenie lekarza nadzorującego kuchnię, odmawiała ona wydawania więźniarkom zatrudnionym w kuchni czystych sukienek i bielizny, choć w magazynie było pod dostatkiem nowej i czystej bielizny i odzieży. Niejednokrotnie wydawała bieliznę i sukienki zawszone i w związku z tym szef naszej kuchni awanturował się z Brandl.

Niejednokrotnie Brandl towarzyszyła Mandl w obozie w przeprowadzaniu selekcji, o jakich dopiero co mówiłam. Sama Brandl wybierała poszczególne więźniarki.

Widziałam też nieraz, jak Brandl kontrolowała spotkanych na Lagerstrasse więźniów i więźniarki i biła [ich] ręką. U mnie samej przeprowadziła pewnego razu taką kontrolę osobistą, a znalazłszy spódniczkę koleżanki, którą zabrałam do sauny do wyprania, i ukryte fotografie moich dzieci, zbiła mnie i skopała tak, że krwawiłam z nosa. Po apelu sporządziła na mnie meldunek karny. Wyraziła się przy tym do mnie: „Szkoda, że nie ma tutaj twych dzieci, gdyż dałam by je do Himmelkommando ”. Fotografii nie wydała mi. Na skutek tego meldunku zostałam wyznaczona do kompanii karnej, do prac polowych, skąd wydobyła mnie Aufeseherin Lupka. W tym czasie nabawiłam się po raz drugi zapalenia opłucnej.

Brandl była znana z tego, że stale odmawiała więźniarkom odchodzącym transportami do innych obozów wydania całych sukienek i bielizny. O ile mi wiadomo, Brandl w 1944 r. została mianowana [na] Rapportführerin.

Gdy pracowałam w kuchni obozowej, zetknęłam się też z Aufeseherin Moniką Miklas. Ta, choć dobrze znała język polski, stale używała i żądała języka niemieckiego. Przy wydawaniu obiadu biła ręką więźniarki przychodzące po obiad i kopała, gdy więźniarki te „źle podchodziły jej pod rękę”.

Miklas – jak opowiadała nam druga Aufseherin z kuchni, Luise Schulz, a która na ogół poprawnie traktowała więźniarki i żadnej krzywdy im na terenie kuchni nie czyniła, – donosiła na Schulz do szefowej kuchni, Aufseherin Franz, i w następstwie tego Schulz od nas odeszła.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.