JANINA KOWALCZYK

Trzeci dzień rozprawy, 26 listopada 1947 r.

Staje świadek dr Janina Kowalczykowa, lat 40, lekarz, docent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, religii rzymskokatolickiej, zamężna, obca.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę, fałszywe zeznania karane są więzieniem do lat pięciu. Czy strony życzą sobie zaprzysiężenie świadka?

Prokuratorzy: Zwalniamy świadka z przysięgi.

Obrońcy: My także.

Świadek: Byłam więziona w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu od stycznia do sierpnia 1943 r. W okresie tym stykałam się na terenie obozu z oskarżonymi. Jak każdy więzień, który [przebywał] w tym czasie na terenie obozu. Po przewiezieniu do Oświęcimia byłam początkowo w obozie kobiecym w Brzezince, w obozie ogólnym kobiet na bloku 14., następnie byłam zatrudniona jako lekarz na bloku 24., również w tym obozie, potem zostałam przeniesiona do obozu męskiego, gdzie pracowałam na bloku 10. Później zostałam przeniesiona z bloku 10. do Rajska, gdzie pozostawałam przez ostatnie sześć tygodni pobytu w obozie, tj. do sierpnia 1943 r.

Po przywiezieniu do obozu początkowo byłam zwyczajnym więźniem, potem zatrudniona byłam jako tzw. Stubendienst, tzn. porządkowa, w obrębie bloku 14. i z tego powodu mogę naświetlić sprawę i scharakteryzować, jak przedstawiał się w tym czasie obóz kobiecy w Brzezince. Więźniarki mieściły się w kilkunastu barakach, względnie murowanych budynkach, które znajdowały się na tłustym, błotnym, kamienistym polu. Te bloki mieszkalne były tylko częściowo murowanymi budynkami, bez wyprawy, pokryte dachem, wewnątrz zaś w dwóch szeregach ciągnęło się podwyższenie z cegieł, na którym mieściły się koje, gdzie kobiety spały na deskach, względnie – rzadko – na sienniku wypełnionym wiórami.

Te tzw. koje były wąskie, [na jednej] mieściło się w tym okresie na bloku 14. średnio siedem – dziewięć kobiet i to w ten sposób, że gdy [więźniarka] śpiąc w nocy, chciała zmienić pozycję, mogła się przewrócić tylko na bok. Podłogi nie było, tylko ziemia dobrze ubita, dach był nieszczelny, światła nie było w ogóle, tak że panowała zupełna ciemność.

Warunki higieniczne były poniżej wszelkich norm krytyki. Nie było ustępów urządzonych odpowiednio – tylko poza barakami, na końcu obozu [był] rów, do którego wolno było chodzić jedynie w dzień.

Wyżywienie więźnia przedstawiało się w ten sposób, że gdy na wolności lekarze przeprowadzili doświadczenia na zwierzętach, okazało się, że na tak zestawionej więziennej diecie, nawet gdy nie ograniczono ilościowo tego pożywienia zwierzętom, w ciągu trzech miesięcy zapadały na chorobę głodową. Na posiłek więźniarek składały się zupa bez żadnych składników odżywczych i chleb z niewielkim dodatkiem sera. Więźniarki masowo zapadały na choroby, częściowo na choroby związane z zakażeniem, częściowo zaś spowodowane takim właśnie odżywieniem. Ubrania więźniarek (gdy przyszłam do obozu była zima) składały się wyłącznie z drelichu, bez żadnej możliwości cieplejszego odziania się. To samo dotyczyło obuwia obozowego. Więźniarki chodziły zawsze jednakowo ubrane, bez względu na to, czy pracowały pod dachem, czy na polu. Gdy pracowały na polu, nie mogły nawet wysuszyć ubrania, gdy przemokło.

Po krótkim okresie zostałam przeniesiona z tego ogólnego obozu do działu szpitalnego, gdzie przydzielono mnie na blok 24. Początkowo znajdowały się tam chore na różnorakie choroby, potem był to blok przeznaczony wyłącznie dla chorych na biegunkę obozową. Do szpitala przyjmowane były tylko ciężko chore, z wysoką temperaturą. Znaczna część chorych nie mogła się dostać do szpitala i te zmierały w obrębie obozu.

Na terenie szpitala więźniarki chorowały przede wszystkim na – z chorób zakaźnych – tyfus plamisty i czerwonkę oraz biegunkę wywołaną nieodpowiednim pożywieniem. Był to typ choroby głodowej. Poza mną były lekarki Niemki Żydówki oraz jedna lekarka Czeszka. Jedna dostała pomieszania zmysłów i została wskutek tego zlikwidowana, a pozostałe zmarły na tyfus.

Na terenie obozu do dyspozycji chorych nie było ani pościeli, ani łóżek, ani odpowiedniego pożywienia, ani lekarstw, mimo to wymagano od nas leczenia oraz opisywania przebiegu choroby i [samej] kuracji. Wynikło z tego wiele scysji między lekarzami więźniami a lekarzami Niemcami. Miałam przykrą scysję z dr. Tite [Thilem?], który czynił mi zarzuty, że nie wpisuję sposobu leczenia, a leczenie było niemożliwe w większości wypadków, gdyż do dyspozycji miałam minimalne ilości leków, przemycone przez mężczyzn przychodzących na pracę do obozu kobiet lub w inny nielegalny sposób.

Chore leżały na drewnianych pryczach trzypiętrowych łóżek, często po dwie i trzy [na jednej], bez prześcieradeł, bardzo często nawet nago. Przedstawiały obraz – zwłaszcza chore na biegunkę – skrajnego wyniszczenia, z charakterystycznym objawem zahamowania czynności psychicznych i fizycznych. Należały do typu określanego w obozie [mianem] „muzułman”, tzn. taki chory lub więzień, który z powodu zmian nerwowych siedział skulony w kucki, przykryty płachtą lub kocem i który zawsze drżał z zimna. Chorzy ci, skutkiem wygłodzenia, mieli opóźnioną reakcję na zapytania i polecenia i ponieważ bardzo często wykonywali pewne polecenia ze znacznym opóźnieniem, doprowadzało to do wściekłości załogę niemiecką. Chore były tak osłabione, że zdarzało się czasami, że szczury ogryzały nocą nogi nie tylko trupom, które zresztą wynosiłyśmy poza barak, lecz nawet wciąż żywym, które jeszcze potem żyły dzień lub dwa. Kobiety te nieraz miały nogi do kości poogryzane. Miałam sposobność opatrywania nóg takiej chorej. Stopy wyglądały jak u szkieletu. Żyła potem jeszcze dwa dni. Lekarze, którzy pracowali w obozie kobiecym, byli wówczas w bardzo trudnym położeniu. Musieliśmy po prostu okłamywać te chore, że dajemy im jakieś lekarstwo, które im ulży, aby je w jakiś sposób podtrzymać na duchu.

Chorzy, którzy umierali na właściwe choroby i z głodu, byli tak samo, a nawet gorzej żywieni niż wszyscy inni więźniowie, ponieważ nie otrzymywali nawet tych niewielkich dodatków przydzielanych więźniom pracującym. Śmiertelność w obrębie obozu w tej części szpitalnej była ogromna. Czasem w ciągu nocy z takiego baraku, w którym mieściło się dwustu kilkudziesięciu, 300, 400 chorych, wynosiliśmy kilkanaście trupów przed barak, aby oddział specjalny, tzw. oddział trupi, mógł je zabrać i wynieść na blok 15., na podwórze, skąd zwłoki były wywożone do krematorium.

W okresie tym, tuż przed przejściem na rewir, byłam obecna przy tzw. apelu generalnym. Więźniowie w Oświęcimiu umierali z dwóch powodów: albo skazani na śmierć, albo wybierani w czasie tzw. selekcji, tzn. spośród jeszcze żywych komisja niemiecka wybierała tych, którzy byli słabi, skazując ich na śmierć – to była akcja celowa (poza tym chorzy umierali również w akcji celowej, choć nie tak bezpośredniej, tzn. na chorobę głodową). Otóż na początku lutego 1943 r. uczestniczyłam w takim apelu generalnym.

Był [to] mroźny dzień. O godz. 5.00 wczesnym rankiem wypędzono cały obóz kobiecy na pola przed obozem, otoczyli nas tam dokoła SS-mani z karabinami – i tam pozostałyśmy, na lekko podniesionym gruncie, tak że mogłyśmy widzieć dobrze to, co się dzieje w obozie kobiecym do późnego popołudnia, tzn. przez z górą 12 godzin. W tym czasie przetrząśnięto cały obóz, [sprawdzając], czy któraś z więźniarek się nie schowała, zrobiono gruntowną rewizję, [kontrolując], czy gdzieś któraś nie miała schowanego jedzenia (był to okres, kiedy zaczęłyśmy dostawać paczki), i gdy nas wypędzono na apel generalny poza obóz, pozabierano nam te resztki pożywienia, które miałyśmy zaoszczędzone.

Po przetrząśnięciu obozu wywieziono autami trupy z bloku 25., a ostatni samochód oprócz trupów wiózł kobiety [jeszcze] żywe, które z daleka wyciągały ręce i krzyczały do nas. Trupy razem żywymi zostały wywiezione do Brzezinki do krematorium.

Po ukończeniu przetrząsania obozu kazano nam ustawić się piątkami, a potem w okolicy bramy wejściowej do obozu przebiegać pędem przed komisją, złożoną z przedstawicieli SS i władz obozowych, która stała i na nas patrzyła. Młodsza i silniejsza część więźniarek biegła. Przede mną biegła, względnie usiłowała biec, Francuzka, która po jakimś procesie komunistycznym w Paryżu została przywieziona do Oświęcimia z grupą innych Francuzek. Ta kobieta nie miała nogi, opierała się na kuli. Zwróciło naszą uwagę, że od razu została odrzucona na drugą stronę drogi. Te, które były silne i mogły biec, zostały przepuszczone do wnętrza obozu. Te, którym brakło sił, albo których twarz się nie podobała, albo miały nogi spuchnięte, albo jak ta Francuzka były kulawe, albo – jak jakaś pani z Kielc, której nazwiska nie znam – nie mogły biec, od razu zostały odrzucone na bok od Lagerstrasse, tzn. od głównej drogi obozowej. Wszystkie wyselekcjonowane kobiety na nowo zapełniły opróżniony podczas apelu generalnego blok 25., ażeby w następnych dniach mogły zostać wywiezione do krematorium, do Brzezinki.

Jeszcze dla charakterystyki obozu kobiecego w tym okresie muszę dodać, że był tam bardzo różnorodny element. Były kobiety wszystkich narodowości. Poza Polkami były Niemki, głównie przestępczynie kryminalne oraz nieliczne komunistki, były Czeszki z dużego procesu komunistycznego w Czechach, przywiezione w tym samym dniu co ja, były Francuzki, Jugosłowianki, Holenderki, Belgijki, przedstawicielki prawie wszystkich narodów.

Poza tą różnojęzycznością chaos wśród więźniarek panował jeszcze większy dlatego, że element, który tam był, rekrutował się z bardzo rozmaitych środowisk. Część kobiet stanowiły więźniarki z procesów politycznych, część – głównie z Polski – stanowiły kobiety pochodzące z łapanek ulicznych, z tzw. akcji szczególnej na terenie Generalnej Guberni. W tym okresie zostały przywiezione wiejskie kobiety z dziećmi, wysiedlone z Zamojszczyzny. Pamiętam dwie 14-letnie dziewczynki z Zamojszczyzny, bliźniaczki, umieszczone na bloku 13., z których jedną poszarpał pies aufseherki. Pilnowały nas strażniczki chodzące zawsze z dużymi wilczurami i jedno z tych dzieci zostało poszarpane przez takiego psa. Oprócz wysiedlonych kobiet, przestępczyń politycznych i kryminalnych oraz znacznej części Żydówek [były też kobiety] przywiezione wtedy z więzienia w Fordonie, skazane na [karę] więzienia na okres dłuższy niż trzy lata. Ta różnojęzyczność, to bardzo różnorodne środowisko, z którego rekrutowały się więźniarki, stanowiły specjalne warunki bytowania wewnątrz obozu, do czego jeszcze potem postaram się wrócić.

Po pobycie na bloku 24., gdzie byłam zatrudniona jako lekarz ogólnie praktykujący, ze względu na moją specjalność (anatomia patologiczna) zostałam przeniesiona do obozu męskiego, gdzie umieszczono mnie w baraku 10. Blok 10, tzw. blok 10f, mieścił się w obrębie obozu męskiego. Na bloku [tym] było zamkniętych ok. 200 kobiet.

Prócz tego w bloku 10. mieścił się Hygiene-Institut [der] Waffen-SS – Südost. W tym instytucie wykonywano badania serologiczne, bakteriologiczne dla obozu i dla szeregu szpitali. Mieściła się tam też pracownia techniczno-dentystyczna. Ja miałam pracować w obrębie instytutu pod kierunkiem dr. Webera jako histopatolog, ale to była tylko mała część zadań bloku 10. Do bloku 10. przychodziły kobiety wprost z transportów, wprost z wolności, gdzie na dworcu były wybierane przez lekarzy niemieckich, względnie przez nieznanych mi bliżej sanitariuszy niemieckich. Wtedy kobiety te były kierowane do bloku 10., gdzie miały być królikami doświadczalnymi – miały stanowić obiekt doświadczeń lekarskich. W okresie, kiedy ja tam byłam, pracowali lekarze niemieccy: dr Weber, dr Clauberg, [dr] Schumann, [dr] Wirths. Moim bezpośrednim przełożonym był dr Weber.

O ile mogłyśmy, starałyśmy się wtedy na terenie obozu zorientować w trybie i intencji doświadczeń, które prowadzono na tych kobietach, co nie było rzeczą prostą, ponieważ lekarze niemieccy starali się doświadczenia na kobietach otaczać tajemnicą i wiedzieli, że nie jest rzeczą wskazaną o nich mówić.

Doświadczenia prowadzone były w trzech kierunkach. Część kobiet była kierowana pieszo z Oświęcimia z bloku 10. do Brzezinki (Birkenau), gdzie poddawano je naświetlaniu promieniami rentgenowskimi, po czym po pewnym czasie wykonywano zabieg operacyjny. [Więźniarki] podlegały wycięciu jajników, które miały być [następnie] badane histologicznie. Część jajników była wysyłana do badania do Hamburga.

Inne badania prowadzone przez dr. Clauberga polegały na pozbawieniu kobiet płodności. [Dokonywano tego], wstrzykując do macicy jakiś płyn, który miał spowodować bezpłodność.

Trzeci [rodzaj] doświadczeń [polegał na] wycinaniu części pochwy [i] macicy i prowadzeniu w tym kierunku badań histologicznych. Część tego materiału histologicznego oddawano mnie do oceny, czy nie ma w nim początków raka. Więźniarkom mówiono, że powinny się cieszyć, ponieważ zoperowano u nich początkowe stadium raka.

Wspomnę, że do tych doświadczeń wybierano przeważnie Żydówki, brano matkę i córkę. Znam wypadek, że matka miała 40 lat, a córka 17 i zostały poddane takiej operacji.

Prowadzono poza tym jakieś badania histologiczne bez żadnego określonego celu, jakieś badania antropologiczne – i nigdy nie [było] wiadomo, do czego dążyły. Wpadano także do sali kobiet, wybierano kilkanaście z nich – młode i stare, tłuste i chude – jak mówiono, celem badania konstrukcji kształtów nosa. Prowadzono również jakieś badania urologiczne.

Jeżeli kobiety chciano przetransportować do Brzezinki, to [one] raczej wolały uratować sobie parę tygodni życia lub zostać okaleczone, ponieważ wiedziały, że w Brzezince czeka je niechybna śmierć.

Przewodniczący: Czy w związku z tymi badaniami robiono również eksperymenty na dzieciach?

Świadek: W tym okresie nie robiono. Dzieci na ogół w obozie nie było. Na bloku 10. było troje dzieci, przywiezionych razem z matkami. W obozie w Brzezince dzieci nie było, tylko noworodki, które się tam urodziły. Zostały zgładzone zaraz po urodzeniu przy pomocy zastrzyku fenolu lub niczym nieokryte leżały po kilkanaście i kilkadziesiąt godzin bez opieki, po czym umierały.

Urodzone dzieci mogły przeżyć tylko kilka tygodni, ponieważ matki zniszczone warunkami obozowymi nie były zdolne do ich karmienia. Za mojego pobytu na tym oddziale urodziło się kilkoro dzieci, które jednak szybko zmarły. Jeden lekarz, dr Rohde, przynosił nawet mleko dla dziecka cygańskiego, lecz mleko to było przyniesione za późno, dziecko i tak zmarło.

Dzieci były tylko w obozie cygańskim. Podobnie jak reszta [więźniów] zapadały na choroby wynikające z ciężkiego zaburzenia systemu odżywiania, a przede wszystkim na raka wodnego, tzw. nomę, która polegała na tym, że język, policzki, wargi tworzyły tzw. zgorzelinę, tj. obumierały, i odpadały. Niemcy prowadzili masowe badania celem wykrycia pochodzenia tego raka wodnego. Choroba ta była skutkiem schorzeń zniszczonych dzieci także prawdopodobnie w związku z zarażeniem się pewnymi gatunkami bakterii.

Przewodniczący: Świadek wspomina, że dzieci żyły w obozie. Czy dzieci mogły się urodzić w obozie?

Świadek: W tym okresie, kiedy ja byłam w obozie w Oświęcimiu, nie można było zgłosić, że dziecko się urodziło. W pierwszym tygodniu mego pobytu na bloku 14. kobieta z Zamojszczyzny urodziła dziecko. Zgłosiły się do niej pielęgniarki, które dziecko zabrały. Na moje zapytanie odpowiedziały mi, że zostanie zgładzone. Na początku kwietnia nastąpiło jakby pewne zelżenie kursu. Dzieci mogły pozostać przy życiu w tych warunkach, jakie były dla dorosłych ludzi. Żadna specjalna opieka nie była dozwolona. Dlatego też po pewnym czasie dzieci pozostawione przy życiu ginęły. Jeszcze lepiej było później, kiedy dzieci na tzw. bloku kwarantanny miały możność przeżycia przez pewien okres, jednak także bez specjalnej opieki. Urodzenie dziecka w początkowym okresie pobytu w obozie, a zwłaszcza przed moim przybyciem, i zameldowanie o tym władzom obozu było wyrokiem śmierci dla dziecka i matki. Dlatego pisało się często w księgach, że następowało poronienie.

Przewodniczący: Czy świadek zna takie wypadki wyroku śmierci na matkę i dziecko?

Świadek: Konkretnie znam takie wypadki, gdyż interesowałam się, sama bowiem także byłam w ciąży.

Przewodniczący: Czy zmuszano matki, aby zabijały własne dzieci?

Świadek: Tego nie wiem, znam jednak przypadek, że podczas transportu do krematorium matka wyparła się własnego dziecka i poszło ono z babką na śmierć, matka zaś [trafiła] do obozu, gdyż chodziło jej o przeżycie obozu, ponieważ jej mąż też się w nim znajdował.

Przewodniczący: Czy w stosunku do oskarżonych, w szczególności do kobiet, może świadek coś specjalnego powiedzieć?

Świadek: Szczególnego nic. Byłam więźniem jak wszyscy inni, jak wszyscy unikałam kierownictwa obozu.

Przewodniczący: Czy świadek zetknęła się z oskarżoną Mandel [Mandl]? Jak postępowała względem więźniów?

Świadek: Wiem, że kiedy pokazywała się na bloku, pomiędzy więźniarkami rodziło się przerażenie. Nigdy jednak bezpośrednio się z nią nie zetknęłam. Władze obozowe niechętnie wchodziły do szpitali, gdyż bały się zarazy.

Przewodniczący: Dlaczego rodziło się to przerażenie?

Świadek: Wtedy bowiem rozpoczynały się rewizje za [ukrywanie] żywności, za przekroczenia regulaminu obozowego, a mianowicie za posiadanie ciepłego swetra, źle włożoną chustkę itp.

Przewodniczący: Zachowanie oskarżonej Mandl było więc na ogół poprawne?

Świadek: Osobiście się z nią nie zetknęłam, wszystkie więźniarki bały się jej jednak strasznie.

Przewodniczący: Czy skarżyły się więc na nią?

Świadek: Tak, mówiły, że ciągnęła je za chustki, za włosy – jeżeli która więźniarka [je] miała, gdyż po przyjściu [więźnia] do obozu były obcinane, dopiero później odrastały.

Przewodniczący: Czy przychodziły do szpitala więźniarki jako chore, które zostały pobite przez Mandl?

Świadek: Ja takich przypadków nie znam.

Przewodniczący: Czy z pozostałymi oskarżonymi kobietami świadek się zetknęła?

Świadek: Tych oskarżonych nie pamiętam.

Przewodniczący: Czy świadek przypomina sobie, czy stykała się z oskarżonymi kobietami, które są tu na sali, czy przypomina sobie nazwiska Mandl, Brandl, Alice Orlowski, Luise Danz i Hildegard Lächert?

Świadek: Nazwisko Brandl jest mi znajome, ale nie potrafię go połączyć z żadną osobą. Jednak jest mi znane z obozu.

Przewodniczący: W jakim sensie słyszała świadek o oskarżonej Brandl, czy w dodatnim, czy w ujemnym?

Świadek: Nie potrafię tego łączyć z żadnymi konkretnymi faktami.

Przewodniczący: Czy świadek spotkała się może z oskarżonymi lekarzami obecnymi na tej sali? (Przewodniczący każe oskarżonym lekarzom powstać).

Świadek: Nie spotkałam się z nimi.

Przewodniczący: Czy są jakieś pytania?

Prokurator Szewczyk: Świadek zeznała o bardzo niewystarczającym wyżywieniu więźniarek, które składało się z niewielkiej ilości lichej zupy, nieodpowiedniego chleba i drobnej ilości sera czy kiełbasy. Proszę określić dokładniej te racje żywności, zwłaszcza że jako lekarz potrafi świadek fachowo ocenić, w jakim stopniu można przyjąć to pożywienie za niewystarczające, względnie w jakim ułamku pokrywa istotne zapotrzebowanie człowieka pracującego.

Świadek: Rano otrzymywały więźniarki czarną kawę i kawałek chleba, najczęściej na cały dzień. Był to chleb składający się poza mąką głównie z odpadków. W każdym razie, jak nas poinformowano po zbadaniu tego chleba w instytucie niemieckim, oceniono go tam jako nienadający się do jedzenia dla ludzi. Chleb ten dostawałyśmy również w bardzo niewielkiej ilości. W porze południowej podawano zupę, w której teoretycznie powinno być mięso, a w której pływało zazwyczaj tylko kilka ochłapów na wierzchu kotła. Poza tym była to gotowana brukiew albo zupa z zielonych liści, zaprawiona specjalną mieszanką dla zup obozowych, która to mieszanka powodowała odrażający, mdlący smak, tak że trzeba było jakiegoś czasu, aby się do tej zupy przyzwyczaić. Czasami dodawano do niej ziemniaki gotowane w łupinach. Ziemniaki te przenosiłyśmy najczęściej same z kuchni w kocach i dorzucałyśmy do zupy. W znacznej części były zgniłe. Wieczorem otrzymywałyśmy herbatę z liści lub czarną kawę, chleba nie było, o ile dostałyśmy już rację rano, lecz [był] tzw. dodatek, a mianowicie 700 czy 800 kobiet podczas przechodzenia przez drzwi wyciągało rękę, [na którą] rzucano im łyżkę marmolady. Od czasu do czasu w różnych okresach [więźniarki], zwłaszcza pracujące, otrzymywały dodatek w postaci kwargli lub plasterka kiełbasy.

Pracujące fizycznie często sprzedawały ten kwargiel lub kiełbasę za miskę zupy, [bo choć] objętościowo było tego więcej, kalorycznie nie wystarczało. W ciągu kilku tygodni pobytu, o ile więźniarka nie otrzymywała pomocy od innych więźniarek lub z obozu męskiego, z reguły zapadała na biegunkę głodową.

Myśmy, tzn. lekarze na terenie obozu, wtedy niezupełnie dobrze zdawali sobie sprawę, co to jest za biegunka obozowa, ponieważ na wolności tego rodzaju biegunek się nie spotyka. Dopiero potem doszliśmy do przekonania, że te biegunki są skutkiem wygłodzenia. Okazuje się, że jeżeli zwierzęta doświadczalne głodzić, dawać im to same pożywienie, które otrzymywali więźniowie w obozie koncentracyjnym, i to nawet w większej ilości niż nam dawano, lecz tej samej jakości, muszą zapaść na chorobę głodową.

Prokurator Szewczyk: Czy lekarze obozowi odpowiedzialni za wyżywienie więźniów, czy Schutzhaftlagerführer, który według regulaminu również miał odpowiadać za obóz, przedsiębrali ze swej strony coś, żeby zapobiec temu nieszczęściu, żeby wstrzymać ten potop biegunki, żeby poprawić wyżywienie?

Świadek: Wiadomo mi, że wiedzieli.

Prokurator Szewczyk: A co zrobili, aby temu przeciwdziałać?

Świadek: Trzeba znać stosunek więźnia do zwierzchnika. Byłoby narażeniem życia zapytać, czy taki lekarz coś przedsiębrał. Gdyby ktoś z nas o to zapytał, to mogłoby być wyrokiem śmierci na takiego śmiałka. Z drugiej strony efektu żadnego nie było, a oni nie dzielili się z nami wiadomościami, co robią, ażeby nam pomóc. Kiedyś dr Kitt przyszedł do obozu kobiecego, gdzie na ławie siedziało ok. 30 osób, wychudzonych jak szkielety. Wszedł dr Kitt i pyta: „Co to jest”. Ja mówię: „Wszy”. On pyta: „Jak to wszy?”. Pokazuję ich plecy naszpikowane wszami. Wtedy zapytał, który to blok – chciał ukarać. Odpowiedziałam, że tak jest na wszystkich blokach. Wtedy mi powiedziano, że wskutek tego wystąpienia w najlepszym razie pójdę do Strafkompanie. Przez kilkanaście godzin wyczekiwałam, jak zostanę ukarana za tę „bezczelność”. Dowiedziałam się, że dr Kitt poszedł do ambulatorium i kazał się spryskać środkiem dezynfekcyjnym, dlatego że spojrzał na te wszy.

Prokurator Szewczyk: Więc to była cała reakcja na zawszenie?

Świadek: Tak. Po pewnym czasie mogłam się zorientować, że jeżeli chora z biegunką dostanie paczki z domu, to biegunka mija; jeżeli otrzyma ser czy kiełbasę – ostrożnie, stopniowo – również przestaje mieć biegunkę głodową.

Kazano nam w historii choroby wpisywać leki, które stosowano w leczeniu, lecz leki nie były podawane. Kiedy pewnego razu była selekcja, dr Kitt kazał wybierać [więźniarki] na blok 25., który nazywał Schonungsblockiem. Myślałam, że to jest rzeczywiście blok, na którym będą oszczędzane, potem dopiero się dowiedziałam, że stamtąd pójdą na śmierć. Kiedy dr Kitt przychodził i wybierał na ten blok 25., pytano się, dlaczego historie choroby nie są wypełniane, dlaczego nie wpisuje się leków, które chore otrzymują. Powiedziałam wówczas, że chore nie otrzymują żadnych lekarstw. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że wiedzieli o zawszeniu obozu, o tym, że nie ma leków i że w obozie jest głód.

Prokurator Szewczyk: Ale faktyczny stan wyżywienia więźniów mimo tych wiadomości się nie zmienił?

Świadek: Nie zmienił się.

Prokurator Szewczyk: Co do kwestii dzieci. Na wstępie swojego zeznania świadek stwierdziła, że przywieziono z Zamojszczyzny pewną partię kobiet i dzieci. Jak była liczba tych dzieci?

Świadek: To były dziewczynki, które mogły liczone poza granicą [wieku] dziecięcego. Te dwie, o których mówiłam, to były 14-letnie dziewczynki.

Prokurator Szewczyk: Jeżeli chodzi o kwestię eksperymentów, świadek wymieniła cztery nazwiska: Clauberga, Schumanna, Wirthsa i Webera. Słyszeliśmy o eksperymentach Clauberga i Schumanna. Czy nie moglibyśmy jeszcze usłyszeć czegoś o eksperymentach Wirthsa i Webera?

Świadek: Nie mogę nic powiedzieć o eksperymentach Wirthsa, ponieważ w tym czasie był na urlopie. Nie pracowałam przy chorych, na których dokonano doświadczeń, ani nie byłam obecna przy tych doświadczeniach. Nie wiem też, kiedy i w jakim stopniu były wykonywane. Wiem, że Schumann i Weber interesowali się kobietami, które były naświetlane w celu pozbawienia płodności. Doktor Clauberg przeprowadzał doświadczenia z jajowodami, ale o eksperymentach dr. Wirthsa nic mi nie wiadomo. Wiedząc, że jestem lekarką, starali się, ażebym jak najmniej mogła się o tym dowiedzieć. Była tam lekarka Francuzka, Doval, która była specjalistą psychiatrą i neurologiem. Została przydzielona na blok 10. Przez wiele tygodni, mimo że była wśród chorych, nie orientowała się, jakie zabiegi na nich wykonywano. Już po moim odejściu z bloku 10. miała cywilną odwagę powiedzieć dr. Wirthsowi, że w doświadczeniach na ludziach nie będzie uczestniczyć. Doktor Wirths nie postąpił tak, jak liczyliśmy – że skaże ją na śmierć, lecz wysłał ją do obozu kobiecego w Brzezince, gdzie wiedział, że wcześniej czy później zemrze.

Prokurator Szewczyk: Czy kobiety, na których robiono doświadczenia na bloku 10., zgadzały się na to?

Świadek: Nigdy.

Prokurator Szewczyk: Jak patrzeć ze stanowiska etyki lekarskiej na tego rodzaju eksperymenty?

Świadek: Były tam młodziutkie dziewczęta, Żydówki z Grecji, które były na stosunkowo niskim poziomie rozwoju umysłowego, oszołomione tym, co się działo wokoło nich. One sobie z tego nie zdawały sprawy. Ale znam wypadki, kiedy Belgijki, kobiety inteligentne, współpracujące z dr. Claubergiem jako pielęgniarki, żebrały dosłownie u jego nóg, żeby nie robił na nich tych doświadczeń i [nie] pozbawiał ich płodności, lecz nie odniosło to żadnego skutku.

Część kobiet nie wiedziała [o doświadczeniach] lub też przeprowadzano [je] wbrew ich woli, część okłamywano, że grozi im rak. A z punktu widzenia etyki lekarskiej lekarze w pewnym okresie muszą robić doświadczenia, kiedy muszą wypróbować działanie leku na ciężko, nieuleczalnie chorych, ale za ich wiedzą, zgodą, dla ich dobra, a także i na skutek prośby. Te doświadczenia były jednak przeprowadzane z dwóch powodów: leżały na linii postępowania niemieckiego i miały niewątpliwie na celu łatwiejsze wyniszczenie podbitych narodów poprzez pozbawienie ich płodności.

Prokurator Szewczyk: Mam jeszcze jedno pytanie: świadek mówiła o chorych na tyfus plamisty i biegunkę – czy były i inne choroby, [takie] jak pęcherzyca, gruźlica itd.?

Świadek: Był szereg chorób zakaźnych: tyfus plamisty, czerwonka, nie mógł być wykluczony w pewnej mierze tyfus brzuszny; poza tym róża i tzw. pęcherzyca nie były chorobami zakaźnymi, a raczej występowały przy kompletnym wygłodzeniu więźniarek w czasie insolacji. Jeżeli chodzi o gruźlicę, to więźniarki przybywały do obozu z początkami tej choroby, która tam się rozwijała. Poza tym z powodu wyniszczenia szerzyły się stany ropne, flegmona, ropienie i zakażenia wtórne.

Prokurator Szewczyk: Czy świadek może powiedzieć, kto przeprowadzał selekcje – czy dozorczynie, czy lekarze z lagru?

Świadek: To były początki mojego pobytu w obozie, kiedy jeszcze tych władz obozowych nie znałam. Były tam jakieś kobiety w czarnych pelerynach, które z psami biegały po obozie. Więźniarki pędem przebiegały przez ten mostek śmierci.

Prokurator Szewczyk: Jeszcze jedno pytanie.

Przewodniczący: Zarządzam dziesięciominutową przerwę.

(Dalszy ciąg po przerwie).

Prokurator Szewczyk: Czy w meldunkach wypisywano przyczynę zgonu osób, które zagazowano?

Świadek: Kartoteka do zagazowań była prowadzona na terenie tzw. ambulansu. Ja bezpośrednio nie miałam z tym wypełnianiem nic wspólnego. Raz zwrócono się do mnie, abym napisała pracę: „Historia choroby człowieka, który zmarł na zapalenie płuc”, przy czym nie powiedziano mi, w jakim celu mam to napisać. Przypuszczam, że chodziło o to, by wzór ten zastosować przy zlikwidowanych więźniach. Z reguły lekarze dawali fałszywe rozpoznania. Tyfus plamisty u chorego znaczył, że ten chory skazany jest na niechybną śmierć.

Prokurator Pęchalski: Czy w związku z zagrożeniem życia matki w razie przyjścia na świat noworodka zdarzały się wypadki, że matki topiły swoje dzieci?

Świadek: Znam taki wypadek. Na bloku 24. Gdy matka, wiedząc o tym, że zgłoszenie urodzenia dziecka skazuje na śmierć i dziecko, i matkę, z dwojga złego wybrała mniejsze [zło] i utopiła własne dziecko.

Obrońca: Czy Pani Doktor zna kierownika Instytutu Higieny dr. Mansfelda z Budapesztu?

Świadek: Tak, znam.

Przewodniczący: Proszę okazać ten dokument świadkowi.

(Dokument został okazany świadkowi).

Świadek: Tutaj jest napisane, że dr Mansfeld podaje moje nazwisko, mówiąc, że będąc w Krakowie, rozmawiał ze mną o dr. Münchu i że ja rzekomo będę mogła podać dokładne wiadomości tyczące dr. Müncha. Z pewnością mogło to być poruszane w naszej rozmowie, lecz ja tego dokładnie nie pamiętam. Zresztą nie był on zatrudniony w 1943 r. między styczniem a sierpniem w obozie kobiecym, ani na bloku 10., ani w Rajsku, ani na oddziale męskim, gdzie ja pracowałam.

Przewodniczący: Czy są jeszcze pytania do świadka?

Oskarżony Aumeier: Czy mogę postawić pytanie?

Przewodniczący: Proszę.

Oskarżony Aumeier: Proszę, aby świadek powiedziała, jak długo przebywała na bloku 10.

Świadek: Od 1 maja do 1 sierpnia 1943 r. Może być różnica kilku dni, gdyż nie posiadałyśmy kalendarza.

Oskarżony Aumeier: Czy świadek widziała mnie kiedykolwiek na bloku 10.?

Świadek: Nie widziałam.

Przewodniczący: Czy są jeszcze jakieś pytania? Wobec tego zwalniam świadka i zarządzam przerwę do jutra, do godz. 9.00 rano.