KAZIMIERZ GRYGLASZEWSKI

Warszawa, 21 stycznia 1946 r. Asesor sądowy Antoni Krzętowski, delegowany do Oddziału Warszawa-Miasto Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę. Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Gryglaszewski Kazimierz
Imiona rodziców Stanisław i Bolesława
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bagatela 10 m. 17
Zajęcie współwłaściciel sklepu
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Powstanie warszawskie zastało mnie przy pracy w moim sklepie w domu przy ulicy Bagatela 10. Natychmiast po zorientowaniu się w sytuacji zamknąłem sklep i udałem się do swego mieszkania, znajdującego się na parterze tego samego domu. W mieszkaniu tym przebywałem razem ze swą siostrą, Marią Gryglaszewską i szwagrem Julianem Chmielewskim.

5 sierpnia Niemcy wyprowadzili nas z mieszkania, celem odstawienia nas do gestapo w alei Szucha. Siostra moja, będąc już w bramie, wróciła jednak do mieszkania, a potem i my, pod pretekstem, że chcemy zabrać ze sobą siostrę, uzyskaliśmy zezwolenie od Niemca na udanie się z powrotem do domu i wykorzystaliśmy tę okazję, ukrywając się przed Niemcami w piwnicy, gdzie Niemcy nas nie odnaleźli.

W kilka dni potem szwagier mój wyszedł z piwnicy po papierosy i już nie wrócił. Ciało jego znalazłem leżące na podwórzu naszego domu, zdaje się, że w marcu 1945roku. Po zaginięciu szwagra przeniosłem się razem z siostrą na strych domu i tam pozostaliśmy do 27 sierpnia. Na strychu znajdowało się jednopokojowe mieszkanie, które przed powstaniem zajmował jeden z lokatorów, a w dniu powstania gdzieś się zawieruszył.

27 sierpnia przyszło do nas na strych dwóch Niemców, którzy kazali nam wyjść na ulicę i udać się na gestapo w alei Szucha. Na ulicy jeden posterunek niemiecki przekazywał nas drugiemu i tak doszliśmy do gmachu gestapo. Tam, po krótkim przesłuchaniu nas, siostrę moją skierowano do Pruszkowa, a mnie razem z grupą 13 mężczyzn skierowano do pracy. Udaliśmy się wówczas na ulicę Litewską, gdzie w domu numer 14 dano mi pracę polegającą na przenoszeniu worków z artykułami żywnościowymi z jednego piętra na drugie. W domu tym, jak mnie informowali niektórzy spośród kolegów, przed powstaniem urządzony był punkt przejściowy dla więźniów zwolnionych z Pawiaka. W czasie, gdy tam pracowałem, w domu tym znajdowały się niewielkie zapasy żywnościowe. Widziałem tam dużą ilość ubrań męskich i obuwia. Rzeczy te nagromadzone były w kaplicy (w domu przy ulicy Litewskiej 14 przed wojną był przytułek dla dzieci), skąd wywożono je samochodami ciężarowymi – dokąd, nie wiem.

Ja widziałam jeden raz tylko dwa samochody ciężarowe, które załadowano ubraniami z kaplicy. Ile tam tych ubrań było, nie wiem. Ubrania były używane, najrozmaitszego rodzaju, śladów krwi nie widziałem na nich. Koledzy moi mówili mi, że widzieli między tymi ubraniami również i sutanny.

Zatrudnieni byliśmy również przy stawianiu barykad dla Niemców. Przed świętami Bożego Narodzenia 1944 roku przeniesiono nas do bloków kolejowych przy ulicy Chałubińskiego. Przebywaliśmy tam aż do samego momentu oswobodzenia Warszawy.

Praca nasza polegała tam na usuwaniu trupów z ulic z miasta, na oczyszczaniu ulic w ogóle, uprzątaniu gruzów spalonych domów, celem przygotowania ich na mieszkania dla Niemców, oraz na wywożeniu i załadowywaniu różnych rzeczy, które zabierali ze sobą Niemcy przy ucieczce z Warszawy.

Ja sam przy uprzątaniu trupów byłem tylko raz jeden zatrudniony. Było to na Nowym Świecie. Zwłoki ludzkie zostały wówczas spalone razem z trupem konia, który zatarasował ulicę. Niemcy kazali nam nanosić drewna w kłodach i podpalili je, spalając w ten sposób, również i zwłoki. Wiadomo mi od kolegów, którzy częściej zatrudnieni byli przy uprzątaniu trupów z ulic miasta i domów, że zwłoki te również zbierano i zakopywano w dołach.

Wiadomo mi, że Niemcy już po upadku powstania, i to aż do momentu opuszczenia Warszawy, rozmyślnie podpalali domy, które z powstania wyszły cało.

Sam tego nie widziałem, jednak ponieważ ludności cywilnej polskiej w tym czasie w Warszawie nie było, a na mieście stale niemal były nowe pożary, więc uważam, że nikt inny tego nie mógł robić jak Niemcy.

Widziałem, jak w okresie około Bożego Narodzenia, w czasie, gdy palił się Zamek Królewski, Niemcy fotografowali ten pożar.

W Warszawie, prócz wojsk, które miały przydziały do linii obronnych, były również i oddziały nie biorące udziału w walkach obronnych i one to moim zdaniem dokonywały podpaleń.

Gdy mieszkałem w domu przy ulicy Bagatela 10, to nie miałem dobrych warunków do obserwowania tego, co się dzieje na terenach ogródka jordanowskiego i Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Mieszkanie moje znajdowało się z przeciwnej strony domu i ewentualne krzyki ofiar z terenu ogródka ani wtedy, ani tym bardziej później, gdy przebywaliśmy w piwnicy, do uszu naszych nie dochodziły. Lepsze warunki obserwacji miałem później, gdy z siostrą swą przeniosłem się na strych domu, jednak było to już około 20sierpnia i sądzę, że w tym czasie na terenie ogródka jordanowskiego egzekucji albo wogóle – a w każdym bądź razie w większych rozmiarach – nie było. W początkach powstania słyszałem jednak bardzo często strzały dochodzące z terenów GISZ-u i ogródka jordanowskiego, jak również dochodził nas stamtąd swąd spalenizny.

Gdy zamieszkałem na strychu domu, to – mimo że od czasu do czasu wyglądałem na zewnątrz – jednak nic interesującego już nie zauważyłem. Na terenie ogródka jordanowskiego pasły się już wówczas krowy. Widziałem wówczas również i robotników, którzy zatrudnieni tam byli przy chowaniu ciał żołnierzy niemieckich. Widziałem wtedy może około 20 mogił przez tych robotników usypanych.

Co się tyczy domu przy ulicy Litewskiej 14, to prostuję, że w kaplicy znajdowały się tylko ubrania, a buty zgromadzone były na parterze w jednym z pokoi. Ile ich tam było, nie wiem. Koledzy moi czasem starali się o przydział butów dla siebie i wiem, że w paru wypadkach Niemcy pozwolili na zabranie butów z tego pokoju. Niemcy oficjalnych pozwoleń na przydział tych butów nie udzielali.