STEFANIA POPIELNICKA

Warszawa, 24 stycznia 1946 r. Asesor sądowy Antoni Krzętowski, delegowany do oddziału Warszawa-Miasto Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefania Popielnicka, córka Jana i Kazimiery
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bagatela 8
Zajęcie kucharka w Społecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Powstanie warszawskie zastało mnie w domu numer 8 przy ulicy Bagatela. Ja mieszkałam w tym czasie przy Obozowej 64, jednak po całych dniach przebywałam na Bagateli, gdyż pracowałam tam jako kucharka, gotując obiady dla Polaków zatrudnionych jako robotnicy przy sztabie SS w Alejach Ujazdowskich. Szefem kuchni, w której pracowałam, był niejaki Florian Hatler. Był to człowiek przyzwoity, stosunek jego do nas, pracowników kuchni, jak również i do robotników Polaków, którzy tam jadali, był najzupełniej poprawny.

Gdy wybuchło powstanie, to ja zaraz, nie porozumiewając się z Hatlerem, uciekłam do sąsiedniego domu nr 10, gdyż tam znajdowały się piwnice. Dom był duży i dawał gwarancję większego bezpieczeństwa. Przebywałam w nim do 5 sierpnia, w jednym z mieszkań na trzecim piętrze. Było nas tam więcej osób, jednak nieznanych mi uprzednio. Nazwisk ich również i dzisiaj nie znam. Znani byli mi tylko Kubiccy – para małżonków, lecz nie wiem, co z nimi dzisiaj się dzieje.

W ciągu tych kilku dni miałam możność obserwowania tego, co działo się na terenie ogródka jordanowskiego, jednak osobiście jeden raz tylko wyjrzałam na ogródek przez okno łazienki. Wtedy to widziałam moment rozstrzeliwania kobiet. Było ich około 30. Leżały szeregiem na ziemi i żołnierze niemieccy (nie wiem, jakiej broni) podchodzili do nich i do leżących twarzą do ziemi oddawali strzał w tył głowy z krótkiej broni. Było to drugiego lub trzeciego sierpnia. Nie mogłam patrzeć dłużej na tę egzekucję, która zrobiła na mnie tak silne wrażenie, że odtąd już w ogóle przez okno na teren ogródka nie wyglądałam. Ludzie przebywający wówczas razem ze mną w mieszkaniu obserwowali jednak, co się tam dzieje i mówili o stale odbywających się egzekucjach ludności cywilnej.

Ja sama słyszałam stale strzały dochodzące z terenu ogródka.

Kobiety, które rozstrzeliwano na moich oczach, leżały na ziemi w ubraniu, jednak ci, którzy stale obserwowali egzekucje, mówili, że w innych wypadkach rozstrzeliwano zarówno kobiety, jak i mężczyzn nago. Mówiono mi, że rozstrzeliwane były również dzieci. Jak mi mówiono, Niemcy po egzekucji oblewali ciała jakimś płynem z beczki, która stała w pobliżu miejsca egzekucji, i palili następnie zwłoki.

Przez cały czas mego pobytu w domu przy ulicy Bagatela 10 dokuczał nam bardzo swąd, jaki się wytwarzał na skutek spalania zwłok. Ja sama palenia zwłok nie obserwowałam, gdyż – jak to już mówiłam – nie mogłam patrzeć na to, co się działo w ogródku. Mieszkanie, w którym w czasie tych pięciu dni przebywałam, zamieszkane było uprzednio przez volksdeutschów. Położone było naprzeciw mieszkania numer 34. W dniu 5 sierpnia wszystkich nas z naszego mieszkania, to jest ogółem sześć osób, zabrali Ukraińcy i połączywszy nas z innymi osobami przebywającymi w kamienicy, zaprowadzili w liczbie około stu osób w kierunku ogródka jordanowskiego. Przekonani byliśmy wszyscy, że prowadzą nas na stracenie. Od bramy prowadzącej do ogródka zostaliśmy jednak zawróceni przez jakiegoś wojskowego niemieckiego, który kazał odprowadzić nas do gestapo. Po przyprowadzeniu nas do gmachu gestapo przy al. Szucha 25, zatrzymani zostaliśmy aż do następnego dnia na podwórzu tego gmachu.

6 sierpnia około 9.00 rano jakiś wojskowy niemiecki dobrze władający językiem polskim zawiadomił nas, którzy w liczbie kilkuset osób zgromadzeni byliśmy na podwórzu, że pójdziemy na front, ażeby powiedzieć tym bandytom, żeby zaprzestali walki. Bandytami nazywali Niemcy powstańców. Wkrótce potem wyprowadzono nas na aleję Szucha i skierowano w stronę placu Unii Lubelskiej. Po drodze natknęłam się jednak na Hatlera, który oświadczając, że pracowałam u niego w kuchni i że jestem nadal potrzebna do pracy, wyciągnął mnie z tłumu konwojowanych i kazał udać mi się do pracy przy kuchni w sztabie SS przy Alejach Ujazdowskich. W kuchni tej miałam znajomy personel, gdyż często chodziłam tam po obiady dla Hatlera, tak że od razu dano mi zatrudnienie. Przy tej pracy pozostawałam do 15 października, po czym odwieziono mnie razem z innymi pracownikami kuchennymi do Sochaczewa i tam, po wysadzeniu nas na rynku, kazano zgłosić się do pracy w kuchni miejscowego sztabu niemieckiego. Ja nie zastosowałam się jednak do tego polecenia, lecz umknęłam Niemcom, udając się do wsi Starej Suchej, położonej o kilka kilometrów od Sochaczewa, gdzie znalazłam schronienie u miejscowego sołtysa i gdzie przebywałam aż do czasu nadejścia wojsk radzieckich.

Gdy przyprowadzono nas na podwórze gmachu gestapo, to niektóre ze znajdujących się tam kobiet mówiły nam, że pewnie Niemcy popędzą nas przed czołgami na powstańców. Rozmawiałam z kobietą, która mówiła mi, że była wożona na czołgu niemieckim dla powstrzymania powstańców od strzelania do czołgów. Miała ona tak nabiegnięte krwią oczy, że białka ich były zupełnie czerwone, ranna jednak nie była, aczkolwiek mówiła, że powstańcy strzelali do czołgu, na którym ona się znajdowała. Kobieta ta, wskazując na znajdującego się w pobliżu niej małego chłopczyka, powiedziała mi, że matka jego została na czołgu zabita.

W okresie, gdy pracowałam w kuchni sztabu SS przy Alejach Ujazdowskich, żadnych gwałtów ze strony Niemców w stosunku do Polaków nie zauważyłam. Ja w tym czasie żadnych kontaktów na zewnątrz nie miałam, przebywałam tylko w towarzystwie polskiego i niemieckiego personelu kuchennego i żadnych ciekawszych spostrzeżeń z tego czasu nie posiadam.

Odczytano.