LUDWIK RAJEWSKI

Drugi dzień rozprawy, 12 marca 1947 r.

(Po przerwie).

Obecni jak w pierwszym dniu rozprawy.

Przewodniczący: Wznawiam rozprawę Najwyższego Trybunału Narodowego.

Proszę wprowadzić świadków.

(Wchodzą na salę świadkowie: dr [Oskar] Tadeusz Stuhr, Tadeusz Kahl i Ludwik Rajewski).

Przewodniczący: Upominam świadków, że będą zeznawali w sprawie oskarżonego Hößa i obowiązuje ich całkowita prawdomówność pod rygorem skutków odpowiedzialności za fałszywe zeznania. Na razie pozostanie na sali świadek Rajewski, zaś świadkowie Stuhr i Kahl mogą oddalić się z sali.

(Świadkowie Stuhr i Kahl opuszczają salę).

Świadek podał co do swej osoby: Ludwik Rajewski, 45 lat, naczelnik Wydziału Muzeów i Pomników Martyrologii Polskiej w Ministerstwie Kultury i Sztuki, rozwiedziony, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu postępowania Trybunału w sprawie zaprzysiężenia świadka?

Prokurator Siewierski: Prokuratura wnosi o zwolnienie świadka od przysięgi.

Adwokat Umbreit: Obrona także.

Przewodniczący: Zgodnie z wnioskiem stron Sąd postanowił, że świadek będzie zeznawał bez przysięgi.

Prokurator Siewierski: Panie Prezesie, ponieważ wiadomo nam, że świadek Rajewski jest chory, proszę o uczynienie wyjątku i pozwolenie mu na zeznawanie na siedząco.

Przewodniczący: Trybunał zezwala, by świadek zeznawał siedząc ze względu na jego stan zdrowia.

Zechce nam świadek powiedzieć, kiedy się dostał się do Oświęcimia i w jakich okolicznościach?

Świadek: Najwyższy Trybunał pozwoli mi skorzystać z notatek, dlatego, że do moich zeznań te notatki są niezbędne ze względu na ilość materiału, jak mam przedstawić.

Przewodniczący: Proszę.

Świadek: Aresztowany zostałem 10 maja 1940 r. za świętowanie 3 maja jako były dyrektor Gimnazjum i Liceum im. Ludwika Lorenza w Warszawie. O godz. 2.30 rano kazano nam się zgłosić przy ul. Daniłowiczowskiej i stamtąd zostaliśmy odesłani na Pawiak w liczbie 12 dyrektorów i kierowników szkół powszechnych warszawskich. Z tej dwunastki dwóch zostało zwolnionych, jeden umarł na Pawiaku, dwóch, to znaczy ja i kolega Zawadzki przeżyliśmy Oświęcim, natomiast reszta w Oświęcimiu zginęła. Jeden z kolegów Chyczewski zginął jako królik doświadczalny, zagazowany w Dreźnie, w tym tzw. transporcie drezdeńskim, w którym zostali wysłani z Oświęcimia wszyscy chorzy na gruźlicę.

Na Pawiaku przebywałem od 10 maja 1940 r., po czym 22 października 1940 r. zostałem wysłany do Oświęcimia. Przybyłem tam wieczorem 22 października 1940 r. i do października 1944 r. przebywałem w Oświęcimiu, pracując w różnych oddziałach pracy. Ostatni oddział pracy był dosyć trudny, był jednym z najważniejszych dla mnie w tym czasie, mianowicie pracowałem na tzw. Bunie, fabryce benzyny syntetycznej. Była to praca plantowania terenu, praca ciężka. Z Buny dostałem się do innego oddziału pracy zupełnie przypadkowo, tak jak zresztą jest przypadkiem, że przeżyłem Oświęcim, jak jest przypadkiem, że przeżyli moi koledzy Oświęcim lub inne obozy koncentracyjne. Dostałem się do biura przyjęć, tzw. Aufnahmestube Politische Abteilung, tzn. do Wydziału Politycznego. W tym czasie rozeszła się po obozie wieść, że szukają ludzi znających język rosyjski. Ponieważ ten język znałem, dzięki kolegom, którzy pracowali w biurze obozowym więźniów w tzw. Schreibstube, dostałem się do biura przyjęć Aufnahmestube, specjalnie zorganizowanego dla przyjęcia jeńców radzieckich. Pracowałem w tej Aufnahmestube, biurze przyjęć, początkowo tylko dla jeńców rosyjskich, a następnie już później po mniej więcej pięciu miesiącach pracowałem w biurze przyjęć, które funkcjonowało na terenie obozu do końca, to jest do 25 października 1944 r., bo tego dnia zostałem wysłany w masowym transporcie Polaków i Rosjan z Oświęcimia na Oranienburg- Sachsenhausen i ostatnie miesiące spędziłem w filii obozu Ravensbrück. Od 22 października 1940 r. do 25 października 1944 r. przebywałem w Oświęcimiu. Od października 1941 r. pracowałem w biurze przyjęć, a więc pod dachem – szczyt marzeń każdego więźnia oświęcimskiego. Pracowałem następnie w organizacji podziemnej. Oczywiście praca ta początkowo nie była na terenie Oświęcimia zorganizowana, praca ta była dorywcza i polegała po prostu na ofiarnym wysiłku patriotycznym kolegów dobrej woli, albo jednostek, albo później grup poszczególnych. Z tych grup należałoby wymienić jako ważniejszą grupę wojskową, gdzie pracowałem z tow. Barlickim i tow. Dubois, wreszcie prace skonkretyzowane podziemne, które zorganizowali tow. Cyrankiewicz i tow. Kuryłowicz. To pozwalało nam, aby na to, co się działo w obozie, spojrzeć z pewnej wysokości, jakby z lotu ptaka.

Nie byłem tym więźniem, który był specjalnie sekowany, który musiałby targać nerwy na to, że w tej chwili spotka go uderzenie pałką, czy kopnięcie. Te dwa czynniki, jak już wspomniałem, pozwalały mi na zorientowanie się w całokształcie zagadnienia, którego wyrazem, którego symbolem, był obóz oświęcimski.

Od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że Oświęcim właściwie jest stworzony po to, żeby nas wszystkich zgubić. Ale o ile jeszcze początkowo łudziliśmy się, to momenty następne dostarczające dowodów przekonały nas niezbicie, że idzie tutaj o daleko poważniejszą stawkę, że już w tej chwili nie chodzi o nas samych, o tych więźniów, którzy są za drutami, którzy muszą wszyscy zginąć, ale że chodzi także o cały naród polski. Do tego zagadnienia jeszcze wrócę.

Te straszne szykany, których byliśmy świadkami naocznymi, które przeżyliśmy na własnej skórze od początku, ten stosunek morderczy naszych „przełożonych” SS-manów, naprowadził nas na myśl, że musi być jakieś założenie, koncepcja, która nakazuje tym ludziom postępować tak, a nie inaczej. Aczkolwiek cały szereg dokumentów przeszedł przez nasze ręce – także moje – tego zarządzenia właściwego nie miałem. Dopiero kilka dni temu kolega przyniósł mi przypadkowo takie zarządzenie i pozwolę sobie Wysokiemu Trybunałowi przedstawić zarządzenie dotyczące traktowania więźniów w ogólności, jeżeli chodzi o obozy. To zarządzenie jest wyjęte z teczek Dachau, ale na pewno dotyczy także Oświęcimia, bo właściwie uwagi tutaj zawarto wyraźnie o tym mówią. To oświadczenie jest to Erkl ärung Fritza Burhardta [?], z dnia 22 stycznia 1940 r., dotyczące zachowania się w stosunku do więźniów obozów koncentracyjnych.

(Świadek czyta zarządzenie w języku niemieckim, tłumacząc na polski:)

Po pierwsze – wszyscy więźniowie, którzy są umieszczeni w obozach koncentracyjnych, są najgorszego gatunku wrogami państwa.

Po drugie, ponieważ tutaj chodzi o wrogów państwa i przestępców, którzy zostali wyeliminowani ze społeczeństwa, zabronione jest posługiwanie się więźniami w jakiejkolwiek postaci. Więźniowie nie mogą być wzięci do pracy bez odpowiedniej straży. Zabrania się w stosunku do więźniów okazywania jakiegokolwiek zainteresowania np. dawania im jedzenia, picia lub papierosów.

Ostatni punkt: SS-man jest dokładnie obznajmiony z zarządzeniami SS i musi wobec tego odpowiednio postępować, a jeżeli okaże uczucie ludzkości względem więźnia, będzie przekazany sądowi SS.

Proszę Najwyższego Trybunału, to jest dokument, który potwierdza tylko nasze przeświadczenie. Praktyka była jeszcze gorsza. Dopiero w 1943 r., 1944 r. stosunki w Oświęcimiu się zmieniły, na skutek zmiany innych stosunków na terenie Oświęcimia. Zaszło to w związku z transportami Żydów, tzw. transportami RSHA [Reichssicherheitshauptamt] – potem to będę wyjaśniał – że więźniowie znaleźli się w trochę lepszej sytuacji, ponieważ SS-mani, wypróbowani ludzie reżimu, na widok kolosalnych kosztowności odbieranych Żydom zaczęli się zmieniać, zaczęli kraść i w tym kierunku nastawiać więźniów. Oczywiście w stosunku do ogromnej ilości drogocennych rzeczy był to niewielki procent, tym niemniej SS-mani zaczęli okazywać drugie oblicze, wdawać się w rozmowy prywatne i coraz bardziej się krystalizował w naszych umysłach pogląd, że przecież to nie tylko Ekrlärung, a prawdopodobnie inne rzeczy musiały wpłynąć na takie, a nie inne nastawienie tych ludzi, którzy nami rządzili, którzy nas prowadzili wyraźnie i bezpośrednio w objęcia śmierci. Oto koledzy dowiadują się bezpośrednio z ust SS, że były specjalne szkoły zabijania fizycznego, zabijania moralnego. Taka szkoła była na terenie obozu koncentracyjnego w Dachau i SS-mani, których widzieliśmy w Oświęcimiu prawdopodobnie przeszli przez taką szkołę, „Umschulung”, przeszli przez szkołę zabijania fizycznego; nie obce im były uderzenia, którymi okładali każdego więźnia, bicie pięścią w twarz, w brzuch, kopanie, tratowanie butami obrzmiałych, zaflegmionych nóg, takich chorych setki stały na uliczce koło bloków, w których się znajdował szpital. To były wszystko zjawiska, które obserwowaliśmy codziennie od 1940 r., a więc w najgorszym okresie. Myślę, że tutaj wystarczy, jeżeli Trybunałowi po prostu skreślę w skrócie te przykłady zbrodni oświęcimskim, bo to zagadnienie jest tak dokładnie, tak wszechstronnie opracowane w różnego rodzaju utworach o, powiedzmy, poważniejszym znaczeniu. Te wszystkie zagadnienia zostały właściwie naświetlone, jeżeli chodzi o naszą literaturę, nie mówiąc o zagranicznej, zupełnie wszechstronnie, tym niemniej, jak powiedziałem, chodziło o to właśnie łamanie fizyczne, łamanie moralne. Dlatego też rzucam oskarżenie, które myślę, że tkwi w nas wszystkich, którzy przeszli w obozie tę kolosalną przemianę wewnętrzną.

O ile do 1939 r., tj. do czasu wybuchu wojny, czuliśmy się ludźmi pełnowartościowymi, jeżeli do tego czasu mogliśmy myśleć, mogliśmy działać, czynić i podkreślaliśmy przede wszystkim stronę duchową i aspekty moralne, jako coś zasadniczego, to obóz koncentracyjny zupełnie nas przemienił. Wyrwał nam wiarę w człowieka. Wydawało się nam czymś niewiarygodnym, żeby człowiek mógł postępować tak, jak postępowali Niemcy, jak postępowali SS-mani w Oświęcimiu, a więc ci wszyscy wyraziciele systemu, którzy mieli na celu zlikwidowanie, zniszczenie nas wszystkich.

Ta psychoza, w którą wpadliśmy, ta – powiedzmy – dekompozycja wewnętrzna, z której nie możemy wyjść do dnia dzisiejszego, rzuca na przedstawiciela systemu, komendanta Oświęcimia Rudolfa Hößa, właśnie to ciężkie oskarżenie – oskarżenie już nie tylko wobec niego, ale w stosunku do całego narodu niemieckiego. Bo przecież naród, który na skutek megalomanii – naród zresztą obciążony tradycyjnie, jak to wiemy od Tacyta, który przytacza odpowiednie dowody – chęcią mordowania i żądzą krwi – ten naród doprowadził do maksimum swoje zbrodnie właśnie poprzez obozy, poprzez ten system, któremu dał wyraz jak najbardziej pełny, jak najbardziej „doskonały” właśnie w Oświęcimiu.

Jeżeli chodzi o łamanie fizyczne, to niezależnie od wyczynów SS-manów, wszystko co w tej chwili będę mówił na temat łamania fizycznego, dotyczyło nie tylko całej naszej braci zamkniętej za drutami Oświęcimia, ale to dotyczyło także i mnie. Bo i ja nie byłem wolny od tych uderzeń, od tego kopania, do października 1944 r., więc mogę tu stwierdzić, że przecież to były fakty, dokumenty, których konsekwencje musze ponosić jeszcze dziś w postaci swoich chorób.

Do tych momentów łamania fizycznego zaliczyłbym karę chłosty. Ale co najstraszniejsze, czego byliśmy świadkami, to było łamanie moralne. Bo przecież ludzie chcieli żyć i właśnie tę dekompozycję wewnętrzną, te zmiany na gorsze, to wyciąganie z człowieka rzeczy najgorszych, mogliśmy obserwować wśród więźniów w tej formie, że każdy chciał żyć kosztem drugiego. Jeżeli kolega, który przybył w lipcu czy sierpniu i otrzymywał pieniądze z domu, mógł kupić papierosy, a ten który przybył we wrześniu nie mógł się skomunikować z rodziną, to oddawał swój chleb za papierosy. Tu już w założeniu mamy tę dekompozycję, tę psychozę, która zaczęła ogarniać społeczność więźniarską, na skutek podejścia wroga, któremu w pierwszym rzędzie zależało na naszym wyniszczeniu.

Zanim przejdę do charakterystyki samego systemu, chciałbym tu Najwyższemu Trybunałowi przedstawić to, co sam oglądałem, nad czym sam pracowałem, pracując w biurze przyjęć, a co będzie świadczyło o tej masowości zbrodni, o nieliczeniu się z nikim i z niczym.

W pierwszym rzędzie chciałbym poruszyć zagadnienie jeńców radzieckich, bo od tego rozpoczęliśmy naszą pracę.

Od października 1941 r. zaczęli napływać do Oświęcimia więźniowie – jeńcy radzieccy. Przybywali w ten sposób, że od razu większymi grupami po rozebraniu, nagich pędzono do obozu i w ten sposób polecano nam ich spisywać. Cały proces zapisywania był bardzo krótki. Kartoteka sztywna koloru niebieskiego zawierała personalia: nazwisko, gdzie i kiedy urodzony, zawód, rysopis, kiedy został wzięty do niewoli. Była jeszcze na tej kartce rubryka: przyczyna śmierci. Poza tym wypisywaliśmy kartki zielone w trzech egzemplarzach też z danymi personalnymi, przy czym czwarta część takiej perforowanej kartki zielonej była kartką pocztową. Tę kartkę pocztową każdy więzień radziecki musiał podpisać. Było na niej wydrukowane: „Jestem zdrów, jestem w niewoli, przesyłam pozdrowienia”.

Po przybyciu do Oświęcimia musieli nago czekać trzy dni, aż ich rzeczy zostaną wydezynfekowane. Pora nie była przyjemna, już było zimno, padał deszcz. Jednej nocy poszliśmy do bloku, bo trzeba było sprawdzić i uzgodnić pewne dane personalne i okazało się, że na bloku nikogo nie ma. Okazało się, że jeńcy pochowali się z zimna w siennikach po trzech. W ciągu siedem miesięcy zarejestrowaliśmy ok. 11 tys. W ciągu sześciu miesięcy z tych 11 tys. zostało tylko 150.

Po ubraniu więźniowie poszli od razu do pracy. Praca była typowa dla tego okresu, taka zresztą jak w 1940 r., mianowicie praca w Laufschritcie, a więc w tempie biegu, bicie, wyniszczanie, absolutne, bezwzględne. 200–300 osób wywożono dziennie na furach z Oświęcimia dogorywających.

Są koledzy wśród świadków, którzy pamiętają piwnice bloku 3. wypełnione po I piętro zwłokami nieszczęśliwych żołnierzy radzieckich. Obóz ten był istotnie makabryczny i sprawiał straszne wrażenie na nas, już cokolwiek zahartowanych.

Niezależnie od tego, ze względu po prostu na machinę tego systemu, w dalszym ciągu szła praca tych wszystkich więźniów. Gdy ich rozebrano, zabrano dokumenty, podzielono ich na trzy grupy. Grupa A – to fanaticken Komunisten – fanatyczni komuniści. Tych wybrano około 1500 i ci zostali częściowo rozstrzelani przez Unterscharf ührera Seidlera i ok. 500 zostało zagazowanych – to była pierwsza próba gazowania na bloku 11. Grupa B – to byli nieszkodliwi i grupa C – zdolni, nadający się do pracy.

Jak powiedziałem, zostało ich zaledwie koło 100 czy 110, albo jak podają 150 – ta grupa przeszła do Brzezinki, bo wówczas powstawał tam obóz II, filia obozu macierzystego, największa w przyszłości mordowania na trenie Oświęcimia. Przydzielono tych jeńców do specjalnego obozu dla jeńców wojennych KGL – Kriegsgefangenenlager.

Jeżeli chodzi o zmarłych, to system postępowania był następujący: wypisywało się fałszywe meldunki śmierci.

Wydział Polityczny na terenie Oświęcimia obejmował następujące działy: przede wszystkim centrala pod kierunkiem Untersturmführera Grabnera, rezydującego w Komendanturze, przy nim byli dwaj więźniowie, z których jeden już nie żyje i jeden jest przy życiu i będzie mógł przedstawić Najwyższemu Trybunałowi dokładnie funkcjonowanie tej centrali. Następnie było Aufnahmekommando, które było przy wjeździe do obozu. To była jedna część, druga część znajdowała się w samym obozie. Ja właśnie pracowałem w obozie. Ta część najmniej wiedziała o pewnych sprawach, które ostatecznie dochodziły do więźnia, mimo wszystkie zakazy, mimo że istniały sprawy „geheim” – surowo zastrzeżone, tylko dla SS-manów. Poza tym był Standesamt – urząd metrykalny, który wystawiał akty śmierci, które były wystawiane zupełnie fantastycznie, według ustalonych z góry szablonów i schematów. Wypisywano przyczyny śmierci, oczywiście niepokrywające się całkowicie z rzeczywistością. Taki schemat obejmował kilkanaście przyczyn śmierci, jak choroba serca, choroba płuc itd. Od jednego do dziesięciu i potem znowu wypisywało się od jednego do dziesięciu. Najbardziej przykry moment to to, że po śmierci zielone kartki zostały wysyłane do rodzin na tych terenach, które zostały włączone po pierwszym zwycięskim pochodzie Hitlera na terytorium Sowietów.

Tyle, jeżeli chodzi o jeńców sowieckich.

Druga grupa, którą się zajmowałem bezpośrednio, to była grupa Cyganów, Zigäunerlager. Ponieważ na terenie Brzezinki poszczególne oddziały przyjęć – tam się tworzyły samodzielne, – nie dawały sobie rady, po prostu nie orientowały się, jak należy wypełniać te kwestionariusze, wobec tego od czasu do czasu brano pisarzy z oddziału macierzystego do uzgodnienia, do poprawiania tych wszystkich danych. Na podstawie oglądania podkładów – Unterlagen – sprawa Cyganów wyglądała następująco: akcja objęła wszystkich Cyganów, bowiem władze najwyższe III Rzeszy doszły do wniosku, że właśnie te szczepy cygańskie żyją niemoralnie, mają we krwi coś niemoralnego, a więc te szczepy mają podlegać bezwzględnej likwidacji. Około 30 tys. cyganów przewinęło się przez Oświęcim. W bardzo krótkim czasie zostali zlikwidowani przez te same warunki, jak jeńcy radzieccy, przede wszystkim przez brak jedzenia, następnie wygazowani i tylko nieliczne grupy, w których dopatrzono się po prostu pokrewieństwa ze szczepem germańskim, zostały przeniesione do obozu macierzystego w Oświęcimiu, a następnie do Ravensbrück. Wszyscy inni wyginęli.

Bezpośrednio zetknąłem się przez jakieś dwa, trzy tygodnie także z terenem obozu kobiet właśnie w związku z organizowaniem na tym terenie biura przyjęć; kobiety miały tam pracować. Mogę powiedzieć to, co wspomniałem na początku. Czegoś bardziej ohydnego, czegoś bardziej nieludzkiego w stosunku do niewiast nie mogę sobie wyobrazić: nagie, storturowane, bez żadnych absolutnie względów, bite przez SS-manów, bite przez SS-manki, w ten sposób były przyjmowane niewiasty na terenie Oświęcimia.

Najwyższy Trybunał – przypuszczam – orientuje się, jak wyglądał obóz żeński w Oświęcimiu. Wystarczy tylko popatrzeć na te bloki, w których znajdowały się kobiety, by sobie od razu z punktu uprzytomnić, że warunki, w których niewiasty musiały mieszkać, były gorsze od warunków, jakie przeznacza się dla zwierząt, nie mówiąc już o tym, że na terenie Oświęcimia psy były lepiej uprzywilejowane; miały jedzenie lepsze, to wiemy bezpośrednio, a dziś wiemy również, że były przewidziane specjalne trawniki koło ich bud. Jednym słowem czegoś bardziej nieludzkiego jak pomieszczenia, w których miały przebywać kobiety, trudno sobie wyobrazić. I wreszcie jeszcze jeden moment, o którym chcę wspomnieć, a który mam wrażenie, że jest potrzebny, bo przecież chodzi o świadczenie, o dowody. Otóż bezwzględnie na terenie Oświęcimia istniał blok 10., blok wiwisekcji, na którym dokonywano niedozwolonych zabiegów na kobietach sprowadzanych z Holandii i innych krajów.

Na tym bloku byłem kilka razy w tym pierwszym momencie, kiedy kobiety były zapisywane, czegoś bardziej nieludzkiego jeszcze nie spotkałem.

Było wiadome – bo od razu były brane na doświadczenie – że dzieje się coś potwornego, że wyrządza się im jakąś po prostu nieludzką krzywdę. Blok miał okna pozamykane, tak że w tym bloku panowały stale ciemności. Na oknach były porobione zasłony drewniane.

Tyle, o ile chodzi o masowość zagadnienia i powiedzmy o patologię. Chciałbym się zapytać, kto jest za to odpowiedzialny i mam odpowiedź: twórcy systemu RSHA. Dałem temu wyraz w książce przeze mnie napisanej pt.: „Oświęcim w systemie RSHA”. Skąd się ta książka wzięła? W pewnym momencie – jak już wspomniałem – doznaliśmy kolosalnego wstrząsu, kiedy do biura przyjęć w obozie wprowadzono karteczki z cyframi. Na kwestionariuszu, którym posługiwało się biuro przyjęć, niezależnie od typowych schematycznych personaliów, była jedna rubryka „Grund” – przyczyna aresztowania. Otóż przyczyna aresztowania normalnie była tajemnicą, bo wiemy, że do Oświęcimia byli kierowani albo więźniowie polityczni, albo przestępcy kryminalni, albo badacze Pisma Świętego, albo homoseksualiści, wreszcie przestępcy, którym zarzucano niechęć do pracy. A więc kilka grup. Otóż przyczyna była zapisywana w rubrykach i tylko po tym więźniowie orientowali się dokładnie, dlaczego kto był aresztowany.

Jeżeli chodzi o masowe transporty, to nie były stosowane kwestionariusze indywidualne, tylko listy całych transportów, a później dochodziły do tego karteczki z nazwiskami, gdzie ewentualnie przyczyny aresztowania były zamieszczone. Otóż – jak powiedziałem – doznaliśmy wstrząsu wtedy, kiedy dostaliśmy te kartki z odpowiednimi napisami. Wówczas zorientowaliśmy się, że właściwie nadziei żadnej mieć nie możemy, że to, co się dzieje, jest wyrazem zbrodniczości nie jednego człowieka, ale wyrazem całego systemu III Rzeszy, która pozostawiła rozprawić się radykalnie najpierw z Żydami, a potem z Polakami.

Mianowicie, ponieważ od marca 1942 r. rozpoczęły się transporty RSHA i biuro miałoby zbyt wiele pracy, by wpisywać te grupy indywidualnie, polecono wydrukować pieczątkę i pieczętować wszystkie arkusze tymi danymi cyfrowymi, które właśnie Najwyższemu Trybunałowi przedstawię. Mianowicie na tych kartkach były napisy następujące:

– RSHA, IV B 4a 3233/41g/1085, pod tym: Juden aus Frankreich, Belgien, Holland.

– IV B 4a 2093/43g/3913, Juden aus Deutschland.

– IV B 4a 2927/42g/1148, Juden aus Griechenland.

– IV B 4a 2013/42g/1310, Juden aus Kroatien, Juden aus Protektorat, Juden aus Thersgienstadt, Juden aus Rum änien, Juden aus Ungarn, Juden aus Italien.

Następnie: IV B 4a 2093/42g/39, Juden aus GG Und Bialystok.

I wreszcie – nie wierząc własnym oczom – na końcu widzimy: Polacy, IV B 4a 3666/42g/1505 Polen – Arien. Osobiście widziałem ten znak na akcie zamojskim, bo przecież Zamość przeszedł przez Oświęcim.

Proszę Najwyższego Trybunału, jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkie transporty RSHA, wyobraźmy sobie Oświęcim z tą niewielką Aufnahmą, to jest z tym niewielkim biurem przyjęć. Zresztą przyjęcia odbywały się po prostu na polu, na polu ustawiano stoły i zapisywano. Na terenie Oświęcimia więźniowie zapisywani byli przez różne biura, tych biur było bardzo dużo. Władze niemieckie chciały mieć dokładną przejrzystość w stosunku do aresztowanych, bo niezależnie od tego biura, niezależnie od biura więźniów, od szpitali na blokach, zapisywano tam, gdzie więźniowie rozbierali się, zapisywano tam, gdzie więźniowie otrzymywali pasiaki. Otóż ten właśnie wykaz, dotyczy zupełnie wyraźnie tzw. Amtu IV Gegner – Euforschung, obejmującego grupy A, B, C, D, E, F. Grupa A, to byli przeciwnicy, sabotażyści. Grupa B – polityczni, sekty, Żydzi. Jak widzimy właśnie te sprawy RSHA 4 od A do D zostały wyraźnie poddane Amt IVb i tutaj Polacy razem z Żydami zostali potraktowani na jednej płaszczyźnie. Pierwszą rozgrywką było szukanie dla siebie Lebensraumu; najpierw złupić, wyniszczyć Żydów, a potem wyniszczyć Polaków. W 1942 r. było to wyraźne i jasne.

Jeżeli chodzi o ten system, którym się bardzo interesowałem, to ten właśnie system RSHA, Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, na czele którego stał Himmler, decydował po prostu o tej całej akcji. Późniejsze obserwacje naprowadziły nas na myśl, że jest jeszcze inny urząd, który też decyduje o tych sprawach, że właściwie obóz jest to przemielanie materiału ludzkiego, przepuszczanie przez tryby, najpierw tylko dla samej śmierci, a potem dla wykorzystania w innym kierunku, mianowicie w kierunku pracy. Doszedł do głosu w związku z trudnościami na froncie czynnik pracy i trzeba było więźnia wykorzystać praktycznie, dopóki się da. I tutaj doszedł do głosu nowy urząd Wirtschaftshauptamt SS i ten właśnie urząd podporządkowany Obergruppenf ührerowi Pohlowi razem z RSHA będzie decydować w oparciu o poszczególne komórki, ilu należy zostawić ludzi przesłanych do Oświęcimia.

Trudno mi jest powiedzieć, ilu ludzi zginęło na terenie Oświęcimia, jeżeli chodzi o gaz. W każdym razie tych, którzy przeszli przez ewidencję, mniej więcej dokładną liczbą będzie ok. 408 tys., bo 202 499 przeszło przez obóz macierzysty. Do tego dochodzą kobiety, Cyganie, jeńcy, następnie Żydzi w grupie A do D i kobiety A, poza tym Erzienhungi, przesłani na wychowanie, przeszkolenie do Oświęcimia, maksimum mieli siedzieć do trzech miesięcy. Tych musiało zginąć do 300 tys.

Jeżeli chodzi o transporty RSHA, to obliczano je w pierwszym okresie przez naszą organizację podziemną, dopóki można było uzyskać dane; potem było bardzo trudno dojść do pełnych akt. Przychodziły pełne listy z Belgii, Grecji, SS-mani odkreślali czerwonym ołówkiem, kogo zatrzymać. O obliczeniach dokładnych rzeczy wysłanych do Niemiec będzie mówił kolega Czardybon, który pracował w tzw. kanadzie. Nasze obliczenia przez sześć miesięcy były bardzo dokładnie, o ile się dało w tych warunkach oświęcimskich, to już w pierwszym okresie tego roku obliczaliśmy ofiary na 2 mln, więc obliczenia 3,5–4 mln wydają się nam, więźniom politycznym, że to nie jest rzeczą przesadzoną.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę gmach Aufnahme, nowy, który został w Oświęcimiu prawie że wybudowany, który tam istnieje, a którego rozmiary są potworne, bo w podziemiach tego gmachu można swobodnie od razu pomieścić Zugang, to świadczy, na jaką skalę Oświęcim był rozbudowany i że za Żydami i Polakami prawdopodobnie poszłyby i inne narody do komina, jak to się u nas popularnie mówiło w Oświęcimiu.

Kończąc swoje zeznania, chciałbym podkreślić, że traktuję komendanta Rudolfa Hößa, jako przedstawiciela tego systemu, który dążył w swej megalomanii, w tej fałszywej filozofii do stworzenia wyższej rasy, Herrenvolk, do przeświadczenia, że mu wolno wszystko, bo Slavenvolk, to nieludzie.

Charakteryzując Hößa, musze tutaj podkreślić, że jako wykonawca jest on bezwzględnie odpowiedzialny za to wszystko, co się tam działo. Oczywiście, że musiał dlań być silniejszy nakaz władzy od nakazu etyki, ale jeżeli już przyjmiemy to założenie, że musiał wykonywać wszystkie rozkazy, to tym samym musimy stwierdzić, że właśnie był wprzęgnięty w ten system narodu skrytobójców, morderców, był człowiekiem najbardziej czynnym tego społeczeństwa, które wydało Rosenberga, który nomen omen w 1918 r. swoją pracę doktorską poświęca właśnie krematoriom, co wyraźnie stwierdza książka Findlera z 1938 r. „Alfred Rosenberg”, jego biografia, życiorys.

Dlatego też w tym właśnie ujęciu Najwyższy Trybunał osądzi, czy dla Hößa to właśnie, że wykonywał ten nakaz władzy jest najlepszą obroną, czy największym oskarżeniem.

Przewodniczący: Czy świadek mógłby powiedzieć, jakie narodowości były reprezentowane w tym obozie. Słyszeliśmy o Belgach, Holendrach, Francuzach, Grekach.

Świadek: Prawie cała Europa, spróbuję wyliczyć: Francja, Belgia, Holandia, Czechosłowacja, Niemcy, Protektorat, Rosja ze swoimi republikami, Polacy, był jeden Chińczyk, tego osobiście przyjmowaliśmy, więc dokładnie pamiętam, Grecy, Węgrzy, Czesi.

Przewodniczący: Czy byli Anglicy?

Świadek: Nie pamiętam dokładnie.

Przewodniczący: Czy świadek nie słyszał, że byli jacyś Anglicy, Amerykanie?

Świadek: O Amerykanach specjalnie nie słyszałem.

Dlatego, że część transportów była przyjmowana w Brzezince, myśmy tylko dawali numery. Więc jeżeli nie przeszli przez nas, to oczywiście trudno było pamiętać.

Przewodniczący: Czy świadek na podstawie danych, jakimi rozporządza, mógłby powiedzieć mniej więcej, ilu więźniów przeszło przez obóz oświęcimski?

Świadek: Oficjalnie zaewidencjonowaliśmy – przeznaczonych na gaz 202 499 mężczyzn, kobiet zarejestrowanych w obozie około 90 tys., Cyganów 30 tys., jeńców sowieckich niespełna 12 tys. Następnie 20 tys. z serii A, to byli Żydzi – mężczyźni, z serii B – 17 tys. Kobiet z serii A – 27 tys. Więźniów wychowawczych 11 tys. Poza tym było jeszcze trochę więźniów tzw. PH – Polizei-Häftling. Ci więźniowie byli umieszczeni w bloku 11., przeważnie byli przywożeni ze Śląska przez tzw. Stapoleitstelle-Katowitz. Na bloku 11. byli umieszczani więźniowie za najdrobniejsze nawet przewinienia. Co jakiś czas przyjeżdżali SS-mani, w ciągu jednego dnia odbywało się przesłuchanie 200–300 osób i część była skazywana na śmierć. W sumie więc zaewidencjonowaliśmy 408 499 [osób].

Przewodniczący: Byli zaewidencjonowani tylko przez Oświęcim, czy także z pobocznych obozów?

Świadek: Ta liczba obejmowała ich łącznie z pobocznymi obozami.

Przewodniczący: Czy była jakaś liczba więźniów nieewidencjonowanych?

Świadek: Ci, którzy byli kierowani na gaz.

Przewodniczący: Czy świadek mógłby powiedzieć, czy duża mogła być liczba dzieci w obozie, czy to ujętych w ewidencję, czy poza ewidencją?

Świadek: Jeżeli chodzi o dzieci, to trzeba wymienić w obozie familijnym, w obozie rosyjskim, następnie dzieci z Zamojszczyzny. Z tych część się uratowała.

Jeżeli chodzi o pierwszy okres – kobieta, która urodziła dziecko, traciła je, bo to dziecko było zabijane. Dopiero od 1944 r. znam fakty, że udało się niektórym kobietom przechować dzieci i te kobiety żyją z dziećmi do dziś dnia.

Na ogół, jeżeli chodzi o liczbę dzieci, to trudno ją podać, w każdym razie uważam, że ok. 100 tys. dzieci na pewno zostało zagazowanych na terenie Oświęcimia.

Przewodniczący: Czy sposób uśmiercania truciznami znany był świadkowi w Oświęcimiu?

Świadek: Oczywiście. Jeńcy radzieccy właśnie byli uśmiercani przy pomocy zastrzyków fenolu. Fenol to był najczęściej używany środek.

Przewodniczący: Jak sobie świadek to tłumaczył, że jednych wysyłali do krematoriów, a drugich uśmiercali zastrzykami? Jakie było kryterium stosowania tego rodzaju metody?

Świadek: Myślę, że jeżeli chodzi o obóz oświęcimski, to należy rozróżnić tam jak gdyby dwutorowość. Jedne zagadnienia załatwiano schematycznie, jak np. sprawy transportów RSHA, kierując ludzi wprost do gazu, i inne zagadnienia, obejmujące więźniów, którzy byli ewidencjonowani. Ci więźniowie już podlegali normalnemu rygorowi obozowemu, a więc musieli przejść przez wszystkie stadia, które się kończyły w krematorium. Sam Fritzsch przyjmując transport mówił do jeńców, że nie przychodzą do sanatorium tylko do obozu i mają prawo żyć tylko trzy miesiące. A więc chodziło o wyniszczenie. Jeżeli więzień był wyniszczony, a jeńcy sowieccy i nasi podlegali tym samym rygorom, szedł do krematorium. Około 20 tys. tzw. „tyfuśników”, a więc ozdrowieńców, podlegało temu losowi, bo chodziło o „oczyszczenie” obozu z zarazków tyfusu. Tych nieszczęśników więc wywieziono do Brzezinki do gazu.

Przewodniczący: A więc był rodzaj selekcji, tej selekcji podlegali wszyscy bez względu na narodowość?

Świadek: Tak, wszyscy, którzy byli zaewidencjonowani musieli jej podlegać, bo chorzy musieli zgłosić się do szpitala.

Przewodniczący: Oskarżony powiedział, że zasadniczo tylko Żydów gazowano i palono w krematorium.

Świadek: Mój kolega z mojej sprawy uległ temu losowi. Był to kierownik szkoły, kolega Jarzębowski.

Przewodniczący: Świadek wspomniał o transportach z Zamojszczyzny, ile dzieci mogło być w obozie Oświęcimskim?

Świadek: Na to nie umiem odpowiedzieć dokładnie, bo jeżeli chodzi o te transporty z dziećmi, to były one bezpośrednio kierowane do Brzezinki. Jeśli chodziło o niektóre transporty, to wiedzieliśmy o nich na podstawie obserwacji w Brzezince, przez naszych kolegów, którzy mieli tam dojście, względnie z rozmów zasłyszanych od SS-manów.

Przewodniczący: Czy świadek mógłby powiedzieć, na jakiej podstawie dzieci były kierowane do Oświęcimia?

Świadek: Mnie się zdaje, że jeżeli chodzi o Zamojszczyznę, to wiemy, że właśnie ten teren był specjalnie „oczyszczany” jako Lebensraum dla Niemców. Stworzono tu kolonię wybitnie niemiecką, żeby uszczuplić teren Polski, więc było to swego rodzaju także planowanie RSHA. Było to podejście z góry przewidziane.

Przewodniczący: Czy są jeszcze pytania do świadka?

Sędzia Tarczewski: Mam pytanie do świadka. Czy świadek mógłby powiedzieć, ilu na terenie obozu było Niemców?

Świadek: Kilka tysięcy.

Sędzia Tarczewski: Jaki to był element?

Świadek: Jeżeli chodzi o to zagadnienie, to jest dla mnie ono dość kłopotliwe. Będę mówił raczej personalnie i nie chciałbym, żeby to było generalizowane.

W pierwszym rzędzie element zbrodniczy. 14 maja 1940 r. do Oświęcimia przyszło 30 kapo z Sachsenhausen. To byli ludzie, którzy się utrzymali przy życiu poprzez zdarcie z siebie wszelkich obsłonek ludzkich, doszli do całkowitego zezwierzęcenia przez system szkolenia zapoczątkowany w Dachau. Zabili w sobie całkowitą duszę ludzką, stali się tylko zwierzętami. Takich zwyrodnialców dostał Oświęcim jako władzę. Jeżeli chodzi o urzędy obozu, to przedstawiały się one w ten sposób, że przede wszystkim były władze SS, ze swoją ekspozyturą gestapo w Wydziale Politycznym, a z drugiej strony władze samego obozu, to jest Alteste – więzień, Blockalteste – starszy więzień. Tą władzą więźnia byli ci zwyrodniali zbrodniarze, którzy uważali, że poprzez trupy bliźniego, poprzez wybicie więźniów będą mogli dojść w końcu do tego, że się utrzymają i przeżyją obóz, mając nadzieję, że wyjdą kiedyś na wolność. Byłem świadkiem, że właśnie taki kapo z bloku 11. po prostu utrzymał się w ten okropny sposób. W pierwszym komandzie było 300 osób, pracowali na Bauhofie, gdzie trzeba było plantować ziemię, pierwotnie również ja tam byłem. Otóż z tego komanda w ciągu miesiąca zostało 60 żywych, 240 zginęło i ten właśnie więzień został zwolniony. Ale zasadniczo, jeżeli chodzi o tych zbrodniarzy z winklami zielonymi, to oni nie wychodzili z obozu. Dopiero wyszli później, poprzez wciągnięcie do oddziałów partyzanckich Dirlewangera, ale nie wszyscy. Ta grupa była najgorsza. Poza tym byli jeszcze Niemcy Aso, Arbeitscheu, z czarnymi winklami, leniwi do pracy, niechcący pracować. Część ich wyszła na wolność.

Jeżeli chodzi o politycznych Niemców, muszę podkreślić, że ich stosunek do nas w 1940 r. był wybitnie zły. Dość wspomnieć krwawego Alojzego, kata. Z czasem ten stosunek się zmienił, jeżeli chodzi o podejście ludzkie, że człowiek coś powinien sobą reprezentować. Spotkaliśmy takich wśród komunistów, politycznych Austriaków. Ci zawsze szli z nami w parze i dali temu wyraz w pracy podziemnej zorganizowanej w grupie oświęcimskiej.

Jeżeli chodzi o Niemców, ich z trudem można byłoby podciągając pod nazwę ludzi. Po tym czasie, kiedy zmieniła się sytuacja, w okresie Stalingradu, taki Verbrecher mówił, że właściwie jesteśmy ludzie, że i ty jesteś człowiekiem, który chce żyć.

Sędzia Tarczewski: W jaki sposób odnosiła się komenda obozu do H äflingów-Niemców? Czy był taki sam stosunek jak do Polaków, czy też inny?

Świadek: Jeżeli chodzi o stosunek komendy, to był on wybitnie pozytywny. Byli oni traktowani jako swoi ludzie. Tym niemniej, jeżeli dopuścili się uchybień w postaci nie dość gorliwego wypełniania swoich obowiązków albo też zwłaszcza w pierwszym okresie, np. pili wódkę, (było tak – że ci właśnie blokowi więźniowie zabierali pieniądze przeznaczone dla więźniów, potem organizowali sobie przez SS-manów wódkę), to ci byli surowo karani. Jeżeli więzień kapo nie dość gorliwie wypełniał rozkazy, był karany. W moim pojęciu, pojęciu naszym, którzy oglądaliśmy ten system, to był dalszy ciąg tego systemu.

Sędzia Tarczewski: Czy chorzy i niezdolni do pracy Niemcy byli wycofywani?

Świadek: Oczywiście.

Prokurator Siewierski: Może świadek zechce na podstawie znanych sobie faktów scharakteryzować udział oskarżonego Hößa w tym systemie, w szczególności rolę, jaką odgrywał? Czy to był tylko nominalny komendant, czy też wglądał we wszystkie szczegóły, czy czuć było jego rękę w obozie, w szczególności, jaki był jego stosunek zarówno do więźniów jak i do załogi oświęcimskiej?

Świadek: Uważam, że dałem temu wyraz. Właściwie chciałbym tutaj w tym oskarżeniu połączyć dwa fakty: przede wszystkim system, a następnie człowieka. Jeżeli ten człowiek był komendantem Oświęcimia, a więc tym najwyższym człowiekiem, bo proszę Najwyższego Trybunału, oskarżony Rudolf Höß na terenie Oświęcimia był bogiem, był człowiekiem, na którego zwyczajny H äftling nie mógł podnieść oczu – bał się, jako komendant oskarżony był niesłychanie czynny. Ciągle myśmy go wszędzie widzieli. Brał udział w czasie wymarszów komand do pracy, był także podczas marszu komand do obozu. To najbardziej świadczy, że interesowały go sprawy obozu, że bezpośrednio tej rozbudowie oddawał się. Jeżeli chodzi o pewne zarządzenia, o jego udział w mordowaniu ludzi – to tylko tyle mogę powiedzieć, na podstawie oświadczeń naszych kolegów, którzy mieli dostęp do tych akt, że na tych aktach widniał podpis komendanta Rudolfa Hößa. Sam nie widziałem tego aktu.

Jeżeli chodzi o nazwisko kolegi, który może poświadczyć to, że oskarżony podpisywał pewne zarządzenia, których wynikiem była śmierć ludzi, bo nazwisko tego kolegi zdaje się, że figuruje między świadkami.

Prokurator Siewierski: Czy znane były wypadki jakiegoś osobistego, czyli przez Hößa, znęcania się – ten czynnik ściśle osobisty?

Świadek: Tego nie mogę powiedzieć, bo zasadniczo nasz oddział pracy nie wychodził na zewnątrz. Höß był raczej tym majestatem; zachowywał się jako ta najwyższa władza, przed którą wszyscy drżeli.

Prokurator Siewierski: Co do stosunku załogi niemieckiej – czy oni się go bali, czy on był dla nich autorytetem?

Świadek: Był wielkim autorytetem i bardzo go się bali. Nawet ci dość odważni.

Prokurator Siewierski: Mówił świadek o tym, że przybywającym więźniom komunikowano w przemówieniu, że mogą żyć w Oświęcimiu najwyżej trzy miesiące. Mam takie pytanie: kto tego rodzaju przemówienia wygłaszał i w jakich okolicznościach i czy w ogóle zamiar zagłady to było coś utrzymywanego w tajemnicy wobec więźniów, czy też przeciwnie, coś co stale powtarzano, żeby złamać psychicznie więźnia.

Świadek: Sądzę, że te wszystkie momenty, które wymieniłem, dają na to odpowiedź. Jeżeli chodzi o te wypowiedzi, że więzień ma prawo żyć najwyżej trzy miesiące, to te wypowiedzi słyszeliśmy z ust Lagerf ührera Fritzscha. On właśnie pouczał wszystkich więźniów nowych, jak mają się zachowywać w obozie i właśnie sens tych pouczeń był taki, że masz prawo żyć tylko trzy miesiące. Jeżeli chodzi o „nasze władze”, to były po prostu przeświadczone, że więzień, który przeżył dłużej, był po prostu nieuczciwy, on nie miał prawa żyć, wyraźnie się mówiło, że to było przestępstwo.

Prokurator Siewierski: Ostatnie pytanie. Może nam świadek bliżej wyjaśnić, co to była praca w biegu?

Świadek: W 1940 r. nie wolno było wykonywać pracy normalnie, to znaczy, że trzeba było pracować w galopie, w pełnym biegu. Np. jeżeli się pracowało przy paczkach – oczywiście nie można było tak prędko biec, o ile taczki były naładowane – ale w każdym razie trzeba było, o ile możności w pełnym biegu z tymi taczkami biec do pracy. Jeżeli chodziło o przejście przez plac apelowy, także nie można było przejść normalnie tylko w pozycji zasadniczej, ręce po bokach i galopem. Oczywiście, że tego rodzaju praca była rzeczą niemożliwą do wykonania i niemożliwym było życie człowieka, który dostał się do tego rodzaju oddziału, gdzie specjalnie i SS-mani i kapo pilnowali, żeby więźniów, którzy nie nadążają za tym tempem, wykończyć. Z tego oddziału pracy, w którym ja pracowałem w ciągu pierwszego miesiąca, wydostałem się także przypadkiem, bo pierwszego dnia dano mi łopatę, kazano kopać i zaraz pierwszego dnia ten kapo taki okropny, który bił moich kolegów, bił także i mnie. Tego samego dnia SS-man, dozorca pracy, wezwał mnie do siebie, zapytał: kim jesteś? – nauczycielem. Powiedziałem, że uczę łaciny, chociaż jestem polonistą. Zaczął się popisywać Owidiuszem. Pochwaliłem go za to, był bardzo dumny, a jeżeli kapo zainteresował się więźniem, to ten więzień nie podlegał już represji, bo kapo mógł go sobie przypomnieć i zapytać, co się z nim stało. Więc musiałem pracować w tempie, ale już nie byłem bity.

Prokurator Cyprian: Świadek wspomniał, że transporty, przeznaczone do zagazowania miały specjalną numerację, że ta numeracja była jasna, oczywiście z innymi cyframi dla transportów żydowskich, cygańskich, a na końcu polskich.

Świadek: Mówiłem o transportach żydowskich i polskich, natomiast dla transportów cygańskich było zupełnie inne oznaczenie.

Prokurator: W każdym czasie transporty polskie, przeznaczone na gazowanie bez ewidencji miały ten sam sposób numerowania, co transporty żydowskie?

Świadek: Tak jest.

Prokurator: Czy one dotyczyły tylko Zamojszczyzny, czy i innych?

Świadek: Nie tylko. Bo normalnie, jeżeli chodzi o transporty, które przychodziły z GG [Generalnego Gubernatorstwa], były kierowane przez tych zarządców, natomiast właśnie te były raczej transportami RSHA. Zresztą taki transport aryjski pierwszy przyszedł już w 1942 r. z Francji. Miał znak RSHA, tylko że ci Francuzi jeszcze do gazu nie poszli, oni wyginęli przez złe warunki w Brzezince, ale już mieli ten znak RSHA.

Prokurator: Czy te transporty polskie znaczone RSHA poszły do gazu?

Świadek: O ile chodzi o Zamojszczyznę, to tak.

Prokurator: A warszawskie?

Świadek: Warszawskie nie. One były zaraz kierowane dalej w głąb Rzeszy.

Adwokat Umbreit: Świadek zeznawał, że były wypadki, że byli karani także kapo, względnie SS-mani. Czy takie wypadki były skutkiem niesubordynacji w stosunku do władz przełożonych, czy też były to wypadki na skutek złego zachowania się w stosunku do więźniów?

Świadek: Tylko na skutek niesubordynacji w stosunku do władz, na skutek kiepskiego wykonywania poleceń. W stosunku do władz kapo zachowywali się przyzwoicie, to po prostu był specjalny dryl, oni zawsze byli w postawie zasadniczej, która wyraźnie wskazywała, że ci ludzie są przeszkoleni i wiedzą, że jedno złe spojrzenie SS-mana, a już może ich spotkać niełaska i mogą przejść na stanowisko zwykłego więźnia.

Adwokat Umbreit: Mnie chodziło specjalnie o to, bo oskarżony bronił się tym, że jednak w wypadkach, kiedy dowiedział się o niewłaściwym zachowaniu się w stosunku do więźnia, że były wyciągane konsekwencje w stosunku czy to do SS-mana, czy do kapo. Czy świadkowi były wiadome takie wypadki?

Świadek: Nie wyobrażam sobie, żeby na terenie Oświęcimia mógł ktoś zwrócić się na skargę na SS-mana, czy kapo za kapowanie. Zostałby zabity z punktu.

Przewodniczący: Świadek jest wolny.

Zarządzam pięciominutową przerwę.