EUGENIUSZ CYBA

Dnia 13 grudnia 1946 r. w Gliwicach, sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Gliwicach, z siedzibą w Gliwicach, w osobie sędziego Zygmunta Świtalskiego, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Eugeniusz Cyba
Wiek 25 lat
Imiona rodziców Roman i Aniela
Miejsce zamieszkania Gliwice, ul. Jaskółcza 2a m. 5
Zajęcie urzędnik
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu przybyłem 14 czerwca 1940 r. pierwszym transportem, jaki był skierowany z Tarnowa. W Oświęcimiu zostałem oznaczony jako więzień nr 140, przy czym przebywałem w tym obozie do 24 października 1944 r. i po tej dacie zostałem przewieziony do obozu w Ravensbrück.

Jeżeli chodzi o osobę Rudolfa Hößa, to nie mogę stwierdzić, aby własnoręcznie znęcał się nad więźniami, albowiem nigdy nie widziałem, aby nawet sam uderzył więźnia. Jednak choć sam tego nie czynił, to wiedział dobrze o wszystkich sposobach znęcania się nad więźniami, gdyż to on wydawał wszelkie polecenia i rozkazy. Gdy w 1943 r. uciekło z obozu dwóch więźniów, to wówczas dziesięciu za karę zostało publicznie powieszonych na belce, przy czym Höß był obecny przy tej egzekucji i odczytał w obecności więźniów zebranych na miejscu egzekucji wyrok wydany w imieniu Himmlera. Po odczytaniu tego wyroku Höß dodał od siebie, że gdy zdarzy się kolejna ucieczka, to on się postara, aby powieszono nie dziesięciu, ale stu więźniów.

W 1944 r., gdy wchodziłem do ustępu, to nieraz czytałem sobie stare druki, które były przeznaczone jako papier klozetowy, i z nich dowiedziałem się, że gdy w 1943 r. przywieziono do obozu Żydów holenderskich i belgijskich, to Höß podpisał rozkaz zagazowania ich, ponieważ na tych papierach widniał jego podpis. Nadmieniam, że Żydzi ci byli przywożeni wprost na rampę, skąd od razu wędrowali do komór gazowych. Na jednym z takich papierów widziałem wypisaną liczbę 2000 ludzi przeznaczonych na śmierć. Muszę podkreślić, że jeśli chodzi o system niszczenia ludzi za pomocą gazu, to oficjalnie nazywało się to Aktion Höß. W obozie w Oświęcimiu niszczono ludzi za pomocą naukowych eksperymentów (blok nr 10), zastrzykami (szpital-rewir), gazowaniem (w tym miejscu pragnę zaznaczyć, że w lipcu 1941 r. widziałem we wczesnych godzinach rannych, jak ok. 700 jeńców sowieckich w obecności Hößi jego sztabu zostało wyładowanych z wagonów, mniej więcej po stu ludzi z każdego wagonu, następnie byli bici, rozebrani do naga i skierowani na blok 11. do zagazowania. Był to pierwszy przypadek gazowania).

Więźniów niszczono również głodem i jako przykład tego podaję fakt, że gdy na przełomie października i listopada 1941 r. stworzono na terenie obozu tzw. Kriegsgefangenen Arbeitslager i przywieziono ok. 12 tys. jeńców sowieckich, to na skutek polecenia Höß jeńców tych głodzono i niszczono ciężką pracą. W wyniku tego po upływie około trzech do czterech miesięcy z 12 tys. ludzi pozostało przy życiu ok. 150. Raz widziałem, jak jeńcy sowieccy z głodu jedli smar służący do numerowania wozów. Widziałem też pewnego razu, gdy udałem się do obozu jeńców, aby zawołać obsługę do podjęcia herbaty na kolację, Höß oraz Fritscha [Fritzscha] i Palitscha [Palitzscha], jak obserwowali ładowanie całych setek trupów zmarłych z głodu na auta ciężarowe. Słyszałem, że na terenie tego obozu podobno były wypadki ludożerstwa. Ponieważ w tym czasie było tylko jedno krematorium, w którym można było na dobę spalić tylko kilkaset osób, jeńców sowieckich zaczęto grzebać w jednym wspólnym wielkim grobie, a ponieważ było to w okresie zimowym, byli grzebani bardzo płytko. Gdy ociepliło się i z grobów zaczął się wydobywać odór gnijących ciał, to wtedy groby te rozkopano i ciała w liczbie kilku tysięcy spalono na specjalnym stosie.

Topienie więźniów polegało na tym, że np. przy budowie nowych bloków w kałuży kazano więźniowi zanurzyć głowę, a następnie kapo, nieznanego mi nazwiska (opisuję wypadek, który sam widziałem), postawił nogę na głowie delikwenta i trzymał go pod wodą tak długo, aż ofiara skonała. Słyszałem też, że przy budowie mostu na Sole tego rodzaju wypadki miały się zdarzać, a czynili to SS-mani i kapo, których nazwisk nie znam.

Przypominam sobie też wypadek, do jakiego doszło w kuchni obozowej, gdzie byłem zatrudniony. W wigilię Bożego Narodzenia w 1940 r. więźniowie pracujący w kuchni śpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła” i gdy jeden z Polaków chciał donieść o tym władzom obozowym, to starszy obozowy Bruno Brodniewicz nr 1, wykończył donosiciela w ten sposób, że zabrał go do umywalni, włożył mu węża gumowego do ust i puściwszy wodę, pozbawił go życia. W ten sposób Brodniewicz postępował później i z innymi więźniami zupełnie niewinnymi. To samo robił również i Wierzbica, który był blokowym.

W lecie 1940 r. w obecności Hößa, w czasie naprawy dróg oraz ich budowania, księża i Żydzi musieli ciągnąć biegiem ciężki walec, na którym siedział kapo Krenkenmann, który w czasie tej pracy zabijał więźniów kijem. Z opowiadań więźniów wiem, że Rapportführer Palitzsch zawodowo rozstrzeliwał więźniów i były pogłoski, że mu płacono pięć marek od każdej zastrzelonej ofiary. Palitzsch miał specjalny sportowy karabinek z tłumikiem, przy czym miał system strzelania ofiarom w tył głowy. Muszę nadmienić, że Palitzsch był postrachem całego obozu i znęcał się nad więźniami, bijąc ich i kopiąc. Sam za złe zameldowanie się zostałem przez niego pobity i skopany. Co do Arbeitsdienstführera Emerika [Emmericha], to widziałem niejednokrotnie, jak bił więźniów bez żadnego powodu, kopał ich i szczuł psem.

Te wypadki były znane Hößowi, który często był ich naocznym świadkiem. Gdy w zimie na przełomie 1940 i 1941 r. więźniowie z powodu silnych mrozów pracowali w rękawiczkach i Höß zauważył, że rękawiczki niszczą się, wówczas polecił on, by więźniowie pracowali bez nich, co spowodowało liczne wypadki odmrożenia rąk. W lecie 1940 r. zaraz po ucieczce więźnia Wiejowskiego Höß zarządził za karę stójkę więźniów, która trwała ok. 20 godzin, i w tym czasie więźniom nie wolno było nawet załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych, wobec czego każdy załatwiał się na miejscu.

Przypominam sobie wypadek, że gdy więzień hr. Baworowski załatwił swoją potrzebę fizjologiczną na miejscu, to Palitzsch w obecności Hößa, Fritzscha i innych SS-manów kazał mu wziąć kał do ust i tak trzymał go przez parę godzin. Kilka dni po tym wypadku ktoś oskarżył więźnia Szatkowskiego, że zamierza uciec. Wobec czego z rozkazu Hößa i w jego obecności Szatkowski publicznie otrzymał ponad sto kijów, przy czym osobiście bili delikwenta Palitzsch, Mayer, kapo i blokowi, lecz ostatni bili na rozkaz.

W 1943 r. Höß wydał zarządzenie, że więźniowie, którzy zaniedbują się w pracy, będą otrzymywali publicznie karę chłosty i to stosował. Wiem, że wszelkie kary miał nakładać Berlin i o tym Höß powinien był wysyłać odpowiednie raporty. W praktyce jednak więzień często już otrzymał swoje kije na polecenie Hößa, a nakaz ukarania przychodził znacznie później. Wiem również, że delikwent powinien był być zbadany przed chłostą i po jej wykonaniu przez lekarza, lecz Höß tego nigdy nie stosował.

[Höß] wprowadził [też] tego rodzaju system, iż za ucieczkę więźnia polecał sprowadzać do obozu członków rodziny zbiegłego, których wystawiał na widok publiczny z napisem, że dana osoba stoi za ucieczkę swego krewnego, przy czym pod takim napisem był wydrukowany podpis komendanta (Der Lagerkomendant Höß).

Na zakończenie podnoszę, że obóz w Oświęcimiu był obozem śmierci, gdzie zniszczono całe tysiące istnień ludzkich.

Odczytano.