WALTER GOJNY

Czwarty dzień rozprawy, 15 marca 1947 r

Świadek podał co do swej osoby:

Walter Gojny, 41 lat, wyznanie rzymskokatolickie, urzędnik, w stosunku do stron obcy

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Cyprian: Zwalniamy z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy z przysięgi.

Przewodniczący: Za zgodą stron Trybunał postanowił zwolnić świadka od przysięgi. Upominam świadka o obowiązku mówienia prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Co świadek może powiedzieć w tej sprawie?

Świadek: Zostałem aresztowany na rozkaz gestapo w Katowicach 18 grudnia 1940 r. i tego samego dnia przewieziony do Oświęcimia. Po załatwieniu formalności ze spisaniem personaliów, otrzymałem nr 7448, z kolei cała grupa, składająca się z 495 aresztowanych, przeprowadzona została do łaźni, gdzie poddano nas kąpieli w zimnej wodzie. Tego dnia panował mróz ok. 26–28 stopni. Po wykąpaniu w zimnej wodzie żadnemu nie pozwolono się osuszyć, lecz całą grupą wypędzono z łaźni, nagich i bosych, i przepędzono biegiem na blok 14., odległy od łaźni o ok. 20 m. Skutki tego nastąpiły od razu następnej nocy. Dwóch kolegów zmarło w nocy w bloku na zapalenie płuc; jeden z Piotrowic, drugi prawdopodobnie z Bielska. Mógłbym podać jeszcze drugiego świadka Bernarda Czardybona z Katowic, który również był w tej grupie.

Jednym z najokropniejszych sposobów dręczenia więźniów w obozie oświęcimskim w 1940 i 1941 r. był walec Krankemanna – walec do ubijania ulic, do którego zaprzęgano niezdolnych do cięższej pracy więźniów z Strafkommanda. Na walcu siadał starszy blokowy Krankenmann z biczem i poganiał więźniów, którzy ciągnęli walec. Jeżeli ktoś upadł z wyczerpania, wpadał pod walec i zostawał przygnieciony. Sam widziałem, będąc w komandzie Platforma nr 3 w styczniu 1941 r., gdy przewoziliśmy materiał budowlany z tzw. Industriehof I do obozu głównego Oświęcim I i kiedy staliśmy blisko kuchni, ówczesny Lagerkommandant Höß stał oddalony od tego walca może 30 kroków i przyglądał się, jak Krankemann biczem poganiał więźniów. W tej grupie byli przeważnie duchowni wszystkich wyznań oraz Żydzi, tzw. niezdolni do cięższej pracy.

W styczniu 1941 r. zdarzył się wypadek, że przy południowym raporcie stan się nie zgadzał. Zauważyliśmy to, bo blokowi i SS-mani zaczęli biegać wśród szeregów. Rapportführerem był Oberscharführer Palitzsch, raport odbierał Höß. Na skutek niezgodności Höß zarządził tzw. stójkę, to znaczy, że wszyscy więźniowie w obozie musieli tak długo stać, aż stan obozu się zgadzał. Po pewnym czasie część więźniów, kapo Niemców oraz paru SS-manów zostało odkomenderowanych do poszukiwania brakującego więźnia na Industriehof. Po jakichś trzech godzinach więźnia tego niestety odnaleziono. Okazał się nim Jan Hajduga, z Nowej Wsi Krakowskiej, kapral Wojska Polskiego. Po przyprowadzeniu [go] do obozu postawiono go koło kuchni, przyczepiono do niego bęben [wzięty] z orkiestry, wpakowano mu białą czapkę na głowę, a za kołnierz tablicę z napisem: „Hurra, hurra, ich bin wieder da”, kazano mu obchodzić blok, wołać te słowa i bić w bęben. Z kolei Lagerführer Fritzsch odczytał rozkaz po niemiecku, który ze względu na to, że większość więźniów stanowili Polacy, został z kolei przetłumaczony na język polski przez tłumacza obozowego Baworowskiego, również więźnia. Początek brzmiał: „Na rozkaz komendanta obozu więzień Jan Hajduga został skazany na 25 uderzeń batem oraz na 42 dni bunkra”. Höß wówczas stał obok Lagerführera Fritzscha i temu rozkazowi się również przysłuchiwał. Więźnia przymocowano do tzw. kozła i Blockführer komanda karnego wymierzył mu przy całym obozie 25 batów. Z kolei przy pomocy dwóch innych więźniów odprowadzono go do bunkra w SK [Strafkompanie]. Na drugi czy trzeci dzień rozeszła się po obozie wieść, że Hajduga zakończył w SK swój żywot.

W drugiej połowie stycznia 1941 r. prace na terenie obozu zostały zakończone wieczorem pół godziny wcześniej. To była oznaka, że odbędzie się egzekucja w obozie. Gdyśmy wkraczali przez bramę obozową po prawej stronie już znajdowała się grupa 14 osób, bosych, z rękoma skrępowanymi drutem kolczastym. To ci, którzy mieli być tego dnia rozstrzelani. Była to grupa 14 powstańców śląskich z Chorzowa. Po apelu zarządzono Blocksperre i wyprowadzono w międzyczasie grupę skazańców do tzw. Kiesgrube – dołu, skąd wydobywano żwir – i tam rozstrzelano. Ponieważ Platforma nr 3, w której pełniłem służbę, była tego dnia wyznaczona do odwożenia trupów do krematorium, widziałem, że na egzekucję udali się Höß jako komendant obozu, Blockführer Fritzsch, jego zastępca Seidler, Palitzsch oraz grupa SS-manów z pistoletami maszynowymi. Rozległy się strzały, a przez druty kolczaste widzieliśmy, jak Arbeitsdienstführer Emmerich z pistoletu strzelał jeszcze w kierunku rozstrzelanych. Potem Emmerich zstąpił do dołu, umoczył ręce we krwi, pomazał sobie nią twarz i tak chodził po obozie. Z kolei Platforma nr 3 otrzymała rozkaz załadowania trupów i wywiezienia ich do krematorium. Potem zostaliśmy zwolnieni na bloki.

Najtragiczniejsza w życiu więźniów w obozie była SK – kompania karna. [Wyznaczeni do niej] ludzie bez względu na pogodę pracowali wszyscy cały dzień bez czapek, bez rękawic, bez płaszczy. Strażnicy SK wydawali więźniom polecenie zaniesienia jakiegoś przedmiotu, narzędzia pracy czy czegoś podobnego poza linię wart, tzw. Postenkette, i wtedy strażnicy strzelali do więźniów jak do celu, przeważnie w serce lub w głowę.

Pewnego dnia, gdy byłem przydzielony do komanda zwanego Heizer, tj. do więźniów obsługujących kotłownię, miałem możność obserwowania ludzi z tej SK. W tym dniu panowała szczególnie przykra pogoda. Wiał ostry wiatr i była wilgoć. Ponieważ SK była gorzej karmiona od reszty więźniów, wyczerpanie było tam większe niż gdzie indziej. Widok tej SK przedstawiał się następująco: po dwóch więźniów ledwo powłóczących nogami prowadziło między sobą trzeciego, który nie mógł sam chodzić. Przed wejściem do obozu stali Rapportführer Palitzsch oraz komendant obozu Höß. Wyraźnie posłyszałem, jak Höß odezwał się, wskazując na kompanię karną – czy Wysoki Trybunał pozwoli, że użyję języka niemieckiego, czy też mam to powiedzieć po polsku?

Przewodniczący: Proszę powiedzieć po niemiecku.

Świadek: Höß powiedział: „Diesen Mist will ich morgen nicht sehen” – „Tego gnoju nie chcę jutro widzieć”. W tym dniu kompania karna liczyła mniej więcej 180 więźniów. Na drugi dzień wyruszyła do pracy w sile 18 więźniów.

Przewodniczący: Czy są pytania do świadka?

Prokurator Cyprian: Czy świadek słyszał, co się stało z częścią tej SK?

Świadek: W jaki sposób tę SK zlikwidowano, tego na własne oczy nie widziałem. Słyszałem tylko, że tego wieczora do budynku SK, to znaczy do późniejszego bloku nr 11., udali się Palitzsch, Fritzsch oraz Höß z grupą SS-manów i tam tych ludzi wykończono.

Przewodniczący: Czy panowie obrońcy mają pytania?

Adwokat Ostaszewski: Chciałbym, żeby może oskarżony zabrał w tej sprawie głos.

Przewodniczący: Jeżeli chce zabrać głos, to proszę. Czy oskarżony chce zabrać głos w tej sprawie?

Oskarżony Höß: Nie.

Przewodniczący: Proszę o wezwanie następnego świadka.