ZYCHER

Prokurator Kurowski: Najwyższy Trybunale, proszę o dopuszczenie w charakterze świadka Zychera, więźnia obozu w Oświęcimiu nr 135 179, który może ustalić okoliczności związane z działalnością i buntem w krematorium III, okoliczności dotyczące wykańczania transportów na rampie w Brzezince.

Przewodniczący: W kwestii wniosku pana prokuratora, czy obrona ma wnioski?

Obrona: Pozostawiamy ocenie Najwyższego Trybunału.

Przewodniczący: Trybunał postanowił dopuścić dowód z przesłuchania świadka. O ile on jest obecny, proszę go wywołać.

Świadek: Zycher, 41 lat, wyznanie mojżeszowe.

Przewodniczący: Przypominam świadkowi o obowiązku mówienia prawdy. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy są wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Obrona: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Przewodniczący: Świadek będzie słuchany bez przysięgi. Ponieważ świadek został wezwany na okoliczności zawnioskowane przez pana prokuratora, prosi się, aby pan prokurator zadał pytanie.

Prokurator Kurowski: W jakim okresie świadek przebywał w Oświęcimiu?

Świadek: Do Oświęcimia przywieziono mnie w czerwcu 1943 r. Przyjechaliśmy na rampę, nie było jeszcze bowiem toru kolejowego do krematorium. Zaraz na miejscu przeprowadzono selekcję. Mężczyznom kazano się ustawić piątkami po jednej stronie, kobietom wraz z dziećmi po drugiej. Przy mężczyznach stali oficerowie SS i segregowali. Wybierano młodych od 18 do 30 lat, niektórzy się pytali, czy jest rzemieślnikiem, inni nie. Wybrano od nas 5 proc.

z mężczyzn i 5 proc. z kobiet. Zajechały autobusy, załadowali na nie dzieci, kobiety, starców. SS-mani bili ludzi na autobusach, które jechały do krematorium. Ludzie nie wiedzieli, dokąd jadą. Potem zabrano nas do sauny, czyli łaźni. Przeszedłem przez krematorium. Widziałem, jak za autobusami jechało auto Czerwonego Krzyża. Znaczyło to, że jak komuś zrobi się niedobrze w drodze, to mu pomogą. Ale tam był gaz. Potem się o tym dowiedzieliśmy. Wszyscy ludzie, których zabrali do sauny, mieli ze sobą złoto, brylanty, nieraz cały majątek. Ludzi tych wypędzili na dwór, gdzie przez całą noc czekali. Potem umieszczono ich w lagrze-A. Tam spaliśmy na gołych deskach, bez przykrycia, jedzenia, picia. Otrzymywaliśmy co dzień bicie od SS-manów, którzy przychodzili na lager. Nie przestawali nas bić, także niektórych z obecnych pamiętam, jak bili. (Tu świadek wskazuje na kilku oskarżonych, którzy bili.) Dostawałem co dzień sto kijów. Bicia tego nie dość im było. Spalili mi ojca, żonę i matkę. Codziennie szły transporty ludzi do krematorium. Wyrzucali ich z autobusów jak węgiel. Byli przy tym Moll, Szulc. Przywozili do krematorium dzieci i kobiety, rabowali ich majątek, ciężkie miliardy, a nikt nie wiedział, gdzie idzie.

Jak czytałem w gazecie, że powiedzieli, że chcieli papierosy, to muszę powiedzieć, że tam nie brakowało ani czekolady, ani winogron – wszystko ludziom zabrali z Holandii, Belgii, Włoch Norwegii, to oni rabowali i wysyłali do domów. Każdy SS-man robił to, co sam chciał. Dla niego zabić człowieka to nie więcej, jak zabić muchę.

Przewodniczący: Ja proszę świadka, żeby streszczał swoje zeznania. Trybunał doskonale sobie uświadamia przejścia świadka i może zrozumieć jego cierpienia, niemniej jednak prosi, aby świadek odpowiadał konkretnie na pytania, jakie stawia pan prokurator. Może świadek zechce powiedzieć, co wie o buncie więźniów?

Świadek: Ja mogę powiedzieć, jakim sposobem bunt nastąpił. Potem się dostałem do kuchni, gdzie pracowałem wraz z bratem. Jak myśmy pracowali w kuchni, ja miałem statystykę w A-lagrze. Każdy mężczyzna, który przyszedł do lagru, musiał przejść przez A-lager. Ja musiałem to wszystko zapisywać. Pewnego razu pytałem się szefa kuchni, jaki procent idzie do lagru, a jaki do krematorium. Powiedział mi, że 5 proc. mężczyzn przychodzi do nas, 5 proc. kobiet na kobiecy lagier, a 95 proc. idzie do krematorium. Codziennie była selekcja. Jak były święta żydowskie, to robili selekcję w lagrze. Ja z bratem wiedziałem, że tak czy tak jesteśmy straceni. Mówiłem do niego: – Ci ludzie, których przywożą, nie wiedzą dokąd idą, a my wiemy. Pracowaliśmy w kuchni, mieliśmy możność jeść więcej; myśmy się zmówili z kobietami z Zagłębia Dąbrowskiego i mówiliśmy do nich, żeby przyniosły proch z fabryki prochu „Union”, gdzie pracowały. Myśmy im za to dawali jedzenie. Braliśmy ten proch na Holzplatz, gdzie było trzech ślusarzy. Wpakowaliśmy proch do rurek od wodociągów, wsadziliśmy palnik do środka, zalutowaliśmy i zrobiliśmy granaty ręczne. Cały czas chcieliśmy zrobić bunt, ale się nie dało, gdyż w Sonderkommando pracowali inni Żydzi, których nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy, czy zechcą z nami robić bunt. Ale Sonderkommando palono co trzy miesiące, tak że kiedyś utworzono je z Zagłębia, z samych naszych chłopców. Było to 4 października 1944 r., w sobotę po południu. Oni chcieli to nasze Sonderkommando też spalić. Zrobiło się bunt i myśmy wtedy rozerwali III krematorium, które poszło w powietrze. Wtedy wystrzelali całe Sonderkommando. Jak zaczęli prowadzić dochodzenie, skąd ten proch się wziął, cztery kobiety: Gärtner, Róża Ickowicz, Esterka spod Warszawy i jeszcze jedna powiedziały, że brat dał im jedzenie, a one nosiły proch, bo były głodne. Wtedy powiesili wszystkie cztery, a mojego brata żywcem spalili, a wcześniej go skatowali. Brat przedtem do mnie powiedział, że jak pojedzie transport, żeby się zapisać. W kilka dni później szedł transport na Bunę, zgłosiłem się jako ślusarz i pojechałem tam. Przed wyjazdem byłem w saunie. Wtedy przyszedł transport z Włoch i ci ludzie prosili, że są zdolni do pracy, że chcą pracować, w drodze byli już dwa tygodnie i nic nie jedli. Mieliśmy nasz chleb i rzuciliśmy im, żeby jedli. Przyszedł wtedy Aumeier i powiedział: – Dostaniecie pracę tam (świadek wskazuje na niebo), lekką pracę tam dostaniecie.

Przewodniczący: Może świadek przedstawi nam, jak to było z tym buntem?

Świadek: To było tak. Wtedy padło dwóch kapo i trzech SS-manów, których rzucili żywcem do pieca. Przyszedł Höß z psami i wywiązała się straszna strzelanina, wystrzelano wszystkie naboje. Siedemdziesięciu uciekło, lecz później ich złapano i wszystkich zniszczono, ale to krematorium później już nie było czynne. Nie było to dobrze zorganizowane, bo myśmy mieli za zadanie rozerwać wszystkie, ale to się nie udało. Powiedziałem sobie wtedy, że godziny nasze są policzone i my nie mamy nic do stracenia. To był wtedy ten bunt.

Prokurator Kurowski: Świadek mówił o tym, że obserwował te transporty, które przybywały do gazowania. To byli ludzie jakich narodowości?

Świadek: Przyprowadzono raz Jugosłowian, bardzo dużo, około 20 tys., na A-lager. To byli partyzanci. Rozebrano ich do naga, lano na nich zimną wodę – a był wtedy mróz – i bito ich kijami tak długo, że leżeli na placu i ani jeden nie pozostał żywy. Później przywieziono dużo Czechów, Holendrów, przywieziono również Polaków w 1943 r. z Pawiaka, około 10 tys. Już byli wykąpani, odebrano im ubrania i wszystko, co mieli, i przyprowadzono ich na nasz lager. Stoją tak na placu, przychodzi Lagerführer z całą świtą, bierze kilku więźniów, wiąże ich i zaczyna bić. Reszta, nie wiedząc, że druty są naelektryzowane, zaczęła biec w kierunku tych drutów, a SS-mani stali z daleka i strzelali do nich jak do zwierząt, a przy tym się śmiali. Masa ludzi wtedy zginęła.

Prokurator Kurowski: Kiedy świadek opuścił Oświęcim?

Świadek: W Oświęcimiu byłem od czerwca 1943 do października 1944 r.

Oskarżony Aumeier: Świadek powiedział w tej chwili, że byłem obecny przy transporcie Żydów włoskich, kiedy to było?

Świadek: W 1944 r.

Oskarżony: To muszę powtórzyć, że świadek musiał się pomylić, ponieważ w 1944 r. opuściłem obóz, mimo że świadek tak stanowczo twierdzi.

Przewodniczący: Może świadek się myli?

Świadek: Nie.

Przewodniczący: Świadek jest wolny.