ZDZISŁAW PAŁASIŃSKI

Piąty dzień rozprawy, 28 listopada 1947 r.

Przewodniczący: Proszę następnego świadka, Zdzisława Pałasińskiego.

(Staje świadek Zdzisław Pałasiński).

Przewodniczący: Proszę podać dane osobowe.

Świadek: Zdzisław Pałasiński, 27 lat, student UJ, zamieszkały w Krakowie, religii rzymskokatolickiej, w stosunku do oskarżonych obcy.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Nie.

Obrona: Nie.

Przewodniczący: Wobec tego zwalniam świadka od przysięgi. Proszę powiedzieć, co świadek wie o samej sprawie, w szczególności, co świadek wie o oskarżonych.

Świadek: Do Oświęcimia przybyłem pierwszym transportem 18 czerwca 1940 r. Zaraz na wstępie zetknąłem się z oskarżonym Plagge, który powitał mnie bardzo po przyjacielsku, a mianowicie silnym ciosem między oczy i kopniakiem w brzuch. Potem stykałem się z nim podczas tak zwanego sportu. Plagge okazał się bardzo dobrym instruktorem wychowania fizycznego. Był to „sport” prowadzony systemem wojskowym. Na czym polegał? Polegał on na skakaniu, padaniu, rolowaniu i Hüpfen. Później maszerowaliśmy i śpiewaliśmy piosenki, które były nawet bardzo wesołe. Trudno było nam śpiewać, gdyż nie znaliśmy dobrze tych piosenek ani języka niemieckiego. Dlatego musieliśmy z powrotem wykonywać ćwiczenia karne, a więc znów bieganie, skakanie, tańczenie, rolowanie itd. Po 10 dniach tych ćwiczeń, kiedy byliśmy zmęczeni, Plagge wpadł jednej nocy na blok pijany, co mu się często zdarzało, zaczął strzelać, ale na szczęście nie ranił nikogo. Skutkiem tego jeden z więźniów, chłopak młody, liczący 17 lat, zwariował. Był on później katowany przez związywanie łańcuchem, oblewanie zimną wodą oraz bity przez Plaggego i kapo, których było 30. Następnie z Plaggem zetknąłem się osobiście, gdy raz zmęczony upadłem na ziemię. Obok mnie upadł także profesor z Tarnowa, którego nazwiska nie znam, oraz jego ojciec. [Plagge] wypożyczył nas sobie wszystkich do sztuby Lagerälteste Wieczorka i tam przeżywaliśmy gehennę. Profesora bił rękojeścią rewolweru, ja byłem bity inaczej, lecz ślady i tak zostały, na skutek zdolności bokserskich i piłkarskich Plaggego. Następnie widziałem go jako Rapportführera na bloku 11, dokonującego rozstrzeliwań, co stwierdziłem sam naocznie z bloku 20, gdyż mogłem tam znajdować się na poddaszu lub na dachu, pełniąc funkcje kominiarza.

Oskarżony Kirschner – „Żaba” lub „Kaczka” – tutaj musimy się cofnąć do czasów kwarantanny − po pierwszej ucieczce, niejakiego Wiejowskiego, władze obozowe nakazały stójkę tak długo, dopóki się uciekinier nie znajdzie. To był początek czerwca lub lipca, dokładnie nie pamiętam. Po ciężkim „sporcie” wróciliśmy na blok i już częściowo rozebrani zostaliśmy wywołani na plac apelowy. Zaczęło się przeliczanie stanu bloków. U nas nikogo nie brakowało, ale mimo to mieliśmy stać tak długo, aż uciekinier się znajdzie. Tak staliśmy od 5 względnie 6 wieczór bez koszul, o głodzie, przez całą noc, przy czym dawały się nam bardzo we znaki komary i chłód nocny. Przez cały czas „Żaba” popisywał się swoją siłą i trafnością ciosu. Celował tylko w okolice ucha, aby uszkodzić małżowinę uszną. Pobitych w ten sposób były setki. Tak staliśmy do następnego dnia, do 3 czy 4 godziny, kiedy na interwencję lekarza Papieża [Popiersch] (którego potem wysłali na front, gdyż był za dobry) zostaliśmy zwolnieni. Chcę tutaj wspomnieć jeszcze o pewnym charakterystycznym triku Kirschnera. Lubił on przychodzić podczas ćwiczeń lub w porze obiadowej, wypalał wtedy papierosa do połowy, a resztę rzucał w tył, za siebie. Więźniowie, którzy siedzieli już jakiś czas w obozie, byli spragnieni chociażby dymu z papierosów i rzucali się na niedopałek. Wtedy Kirschner odwracał się i następnie „wypożyczał” sobie tych więźniów na „sport” i popisywanie się swoją ciężką dłonią.

Z siedzących tu na ławie oskarżonych poznaję Gehringa. Pełnił on służbę na bloku 11. Był tak zwanym Blockältesterem. Osobiście zetknąłem się z Gehringiem, kiedy przenosiłem dla blokowego listy od kobiet. Przyłapał mnie na tym i zapytał, co ja tu robię, czy wiem, że wstęp tu jest wzbroniony. Oczywiście, że wiedziałem. Przyszedłem jednak, gdyż trzeba było z blokowym żyć w zgodzie, aby móc pomóc kolegom. Wtedy Gehring spytał, kto mnie wpuścił. Oczywiście, mogłem wejść tylko przez bramę. Kazał więc zawołać więźnia, który pilnował tej bramy. Był to młody chłopak. Na zapytanie, czy mnie wpuścił, powiedział, że tak. Gehring dał mi wtedy do ręki bykowiec i kazał go bić. Nie mogłem tego zrobić i dałem chłopcu bykowiec do ręki, żeby on mnie bił. Bił wprawdzie, ale nie tak, jak Gehring chciał. Wtedy sam wziął bykowiec i własnoręcznie pokazał, jak należy bić. Dostałem około 15 batów, lecz na tym jeszcze nie koniec. Potem pytał mnie, w jakim celu przybyłem. Tłumaczyłem się, jak tylko mogłem, że jestem kominiarzem, że chciałem spytać blokowego, czy trzeba oczyścić kominy. Gehring jednak zorientował się, że kłamię i zaczął mnie w dalszym ciągu bić. Wszystkie uderzenia padały w okolicę ucha, wskutek czego cierpiałem przez długi czas na pęknięcie małżowiny i musiałem się leczyć.

Następny z oskarżonych, którego poznaję, to Koch. Dużo o nim nie mogę powiedzieć, dla mnie jest wystarczające, że go widziałem kilkakrotnie z puszkami z gazem.

Poznaję też oskarżonego Muhsfeldta [Mussfelda], który był nawet moim Oberschefem. Oczywiście, długo nie pełnił tej funkcji, gdyż nadawał się na lepsze stanowisko Blockführera. Jako Blockführera znam go z własnej obserwacji i z opowiadania. W kwietniu 1945 r., gdzieś około 14, zetknąłem się znów z moim Oberschefem na stacji w Dachau, gdzie odbierał transport ewakuowanych z obozu Buchenwald. Tam wyładowaliśmy masę trupów więźniów, którzy poginęli. Wtedy jeden z więźniów z tego transportu wyskoczył z wagonu i biegł wprost na strażnika. Ten SS-man nie strzelił do niego, lecz Muhsfeldt wyjął natychmiast pistolet i zastrzelił go, krzycząc oprócz tego na SS-mana, jak on go mógł puścić. Był w asyście innych SS-manów i Ausichtów, to znaczy więźniów, którzy byli zawodowymi przestępcami.

Rozpoznaję dobrze oskarżonego Jostena. Nie widziałem go bijącego, ale widziałem, kiedy prowadził długie kompanie egzekucyjne. To było w roku 1941 na 42. Poza tym wiem, choć nie byłem naocznym świadkiem, że był kierownikiem obozu w Nordhausen, tego obozu w którym przy stanie 3 tys. ludzi, 250 więźniów dziennie ginęło.

Poznaję oskarżonego Müllera. Z początku był dość łagodny, myśleliśmy nawet, że to pastor. Nie przeszkadzało mu to jednak w biciu ani w noszeniu przy sobie narzędzi bicia. We znaki dał się nam specjalnie wtedy, gdy został Arbeitsdienstführerem. Wtenczas ten „mnich” pokazał swoje rogi: znęcał się, kiedy komanda szły do pracy i ludzie słabi upadali już przed bramą, wyciągał ich, kopał, bił, poniewierał.

Następny to Götze, też bardzo cichy Blockführer, jeśli chodzi o Oświęcim. Nigdy tam specjalnie niebijący, aczkolwiek, jak na boku spotkał kogoś, to też go odpowiednio skarcił za co bądź.

Zawsze chodził w odwiedziny do blokowego, zjadał u niego paczki więźniów, kazał sobie robić Bratkartoffeln, a później, gdy byłem w Buchenwaldzie, gdy nie chcieliśmy wyjść z obozu na skutek ewakuacji, Blockführerzy i SS-mani wyrzucali nas z bloków i strzelali, wtedy widziałem także oskarżonego z rewolwerem w ręce, którego lufę na pewno przeczyścił.

Następny to Breitwieser. Przykro mi, że muszę zeznać na niego, mimo że dał mi parę razy mydło lub ręcznik, ale nie mogę zapomnieć, kiedy na skutek kradzieży jednego z kolegów z Unterkunfkammer złożył raport i chłopiec ten momentalnie został wyrzucony z komanda, swoją porcję otrzymał na miejscu, a potem zgłosił się do Lagerführera (przypuszczam, że Aumeiera, bo to było w 1943 r.) i dostał za karę przypuszczalnie 25. Później chłopiec ten załamał się, od tego czasu chorował, poszedł na Krankenbau, nabawił się tyfusu plamistego i zmarł.

Następny to oskarżony z Chorzowa – Szczurek. Oczywiście, odznaczał się także zaletami dobrego boksera, ale to jeszcze mało ważne, bo wszyscy bili. Ale kiedy prowadził komanda żeńskie, widziałem, jak znęcał się nad więźniarkami, bijąc i kopiąc.

Oskarżoną Mandel [Mandl] znam z obozu kobiecego, gdzie przychodziłem pod różnymi pozorami, żeby dostarczyć lekarstwa czy widzieć się ze znajomymi. Przypominam sobie, gdy raz wchodziłem do obozu ze swoim szefem, który był w porównaniu do tych 40 aniołem, sama Mandel doszła do nas, pytała o tzw. Ausweis zettel i przeprowadziła rewizję u nas, czy przypadkiem nie niesiemy jakichś lekarstw lub czego do jedzenia. Widziałem ją kilkakrotnie w towarzystwie Rapportführerki Drechsler, która goniła po obozie, po blokach i obie znęcały się nad więźniarkami, wyrywając im odrastające włosy, kopiąc po piersiach, depcząc leżące na ziemi. Widziałem ją w innych akcjach. Kiedy przy odwszeniu kobiety stały nago, pozwoliła na to, aby przechodzący SS-mani mogli oglądać nagie kobiety, a one stały ze spuszczonymi głowami, pełne wstydu. Ale to dla Mandel niczym nie było, ona nie musiała się wstydzić.

Dalsza współtowarzyszka Mandel, to Brandl. Tę panią widziałem kilkakrotnie w towarzystwie jej ulubieńca wilczura, którego szczuła na więźniarki, zostające w tyle, gdyż nie mogły nadążyć gleichschrättowi.

Jedna z głównych postaci oskarżonych to nasz kierownik obozu, Aumeier. Odznaczał się on swoją ruchliwością i tendencją bicia, katowania i znęcania się. Dawał ciężkie kary za najmniejsze przewinienia, jak chłostę, słupek, karną kompanię, stojący bunkier. Brał on udział w wybiórkach po każdej ucieczce z bloku. Oczywiście, wyszukiwał ludzi starszych i słabszych. My, silniejsi, zawsze mieliśmy lepsze szczęście. Zawsze więcej znęcano się nad słabszymi i starszymi. Aumeier uczestniczył w każdym rozstrzelaniu. Jedynie, gdy był wzywany służbowo do Berlina, jak się to często słyszało, lub wyjeżdżał na urlop, zastępował go kto inny. Chciałbym wspomnieć jedno rozstrzelanie, z transportu lubelskiego, kiedy zginęło około 300 naszych kolegów, którzy byli w obozie już około dziewięciu miesięcy. Oczywiście, egzekucję tę wykonywał sam [Aumeier] i jego współtowarzysz Rapportführer Palitsch. Sam on rozstrzeliwał z karabinu małokalibrowego w tył głowy. Oczywiście, nie wszyscy padli trupem na miejscu, niektórzy konali po drodze, niektórych jeszcze dających znaki życia spalono w krematorium. Po tym rozstrzelaniu płynął potok krwi z 11 bloku.

Widziałem Aumeiera, powracającego (była tzw. Blocksperre, ja jednak miałem przywilej i mogłem chodzić po obozie). Widziałem też i Grabnera, widziałem jednego z więźniów z 11 bloku, jak wybiegł, wyjął chusteczkę, namoczoną we krwi. Może padł jego ojciec, może przyjaciel, może najbliższy kolega.

Tak samo Aumeier rozstrzeliwał, widziałem to z 21 bloku, ze strychu.

Nie przypominam sobie dokładnie, w którym roku, zdaje się 1942/43 była specjalna akcja wykańczania wszystkich Żydów, ponieważ spodziewali się nowego transportu. Na czym polegała ta akcja? Wszyscy Żydzi byli w kompanii karnej, pod specjalną opieką kapów i SS-manów. Brano ich do pracy w Kiesgrube, tuż za drutami lub obok starego teatru. Tam kapowie i SS-mani bili kolbami, mordowali i zabijali. Przypominam sobie walczącego o życie Żyda, dość wielkiej tuszy, bo około 100 kg, silnego fizycznie, którego zabijano cały dzień. Oczywiście komenda obozu przyglądała się i śmiała Juden sind vernichtet. Akcja polegała na tym, że SS-mani lub kapowie brali czapkę i rzucali ją w stronę drutów, a nie wolno się było zbliżać do nich, więc patrole urządzały sobie polowanie.

Chciałbym powiedzieć nie tylko o Aumeierze, ale i jego żonie. Przekonałem się o tym jako kominiarz (powiedziałem, że jestem już 10 lat kominiarzem, mimo że wtedy liczyłem 19 lat). Wezwano mnie do czyszczenia pieca, który ogrzewał kaloryfery w jego willi. Była to willa Polaka, którego wyrzuciły władze obozowe, a udoskonalili ją ślusarze i stolarze polscy.

Zdobiły ją zrabowane rzeczy, bogate dywany, które przywiozły transporty żydowskie z Czech i innych krajów. Ja miałem do czynienia z sadzą, trudno. Kiedy troszkę naprószyłem, wtenczas żona Aumeiera zwróciła się do mnie ze słowami, co to za świństwo i uderzyła mnie w twarz. Świadkiem tego była pełniąca służbę sprzątaczka – jedna z więźniarek. Spotkałem się z nią później w szpitalu SS-mańskim. Zamieniliśmy kilka słów ze sobą. Żaliła się, jak żona Aumeiera znęcała się nad nią.

Może Aumeier, kiwając głową, przypomni sobie, jak wyjeżdżał do Rygi zakładać nowy obóz wraz z pomocnikiem Stilzem?

Czytałem w gazecie, że oskarżony Grabner prosił więźniów, żeby nie mówili głośno o jego dobroci. Prośba ta była właściwa w obozie. Grabner wybierał z kartoteki na rozstrzelanie, brał pierwszą lepszą kartotekę, a później więźniowie szli na rozstrzelanie. To jest fakt, który może potwierdzić więzień Tadeusz Szymański zatrudniony w muzeum oświęcimskim. Rozstrzeliwali także na bloku 11, nie wnikając w to, za co ludzie są więzieni.

Wybierał, która twarz mu się spodobała lub nie. Miał szpicla w osobie Kowalskiego z bloku 15 i wielu innych. Wybranych na rozstrzelanie więźniów rozstrzeliwano w dni świąt narodowych Polski. Przypominam sobie rocznicę powstania śląskiego, kiedy zginął jeden z najlepszych synów śląskich z liczby 30, imieniem Alfons. Zginął więzień Józef Moroń, który pracował w aptece SS-manów i dostarczał lekarstw dla szpitala więziennego, mieszkałem z nim razem na bloku 34.

Za urzędowania oskarżonego Grabnera wybudowano specjalny barak, który stał za starym krematorium. Barak ten był wyposażony przede wszystkim w salę do przesłuchań. Tam to znajdował się instrument do przesłuchiwania, tak zwana huśtawka, o której przeznaczeniu przekonałem się na własnym ciele. Znajdowało się tam kilkanaście bykowców, kajdanki amerykańskie i inne zbrodnicze urządzenia. Chcę opowiedzieć, na czym polegała huśtawka, gdyż sam otrzymałem na niej około 10 batów, a może więcej, gdyż dokładnie nie pamiętam, od pięciu bowiem już nie mogłem liczyć. Dostałem się tam za to, że nosiłem różne listy od więźniów do więźniarek, trochę kiełbasy oraz kawałek ciasta wypiekanego w kuchni SS-manów. Razem z moim kolegą odprowadzono nas do oddziału politycznego i tam przesłuchano najpierw mojego kolegę K. Pękałę (nr 776), który dostał od Grabnera kilka razy po twarzy, [został] pokopany i wzięty do pokoju, gdzie była huśtawka. Stamtąd słyszałem tylko wycie, mimo że prawie zawsze przy chłoście więźniowie zachowywali się bardzo cicho. Jeden więzień z kuchni otrzymał 105 batów chłosty, licząc każdy raz po niemiecku. Po przesłuchaniu Pękały, który całą winę wziął na siebie, byłem wezwany ja. Mnie bił już kto inny, Sturmmann, który miał być pochodzenia amerykańskiego, drugim był znany szpicel Grabnera, którego nazwiska jednak nie pamiętam. W każdym razie pochodził ze Śląska i mówił po polsku. W pokoju, gdzie znajdowała się huśtawka, wsadzono mi sztangę między kolana, pod nią ręce, zapięto kajdankami, wsadzono między dwa stoły i zaczęto huśtać. Nie bił wtenczas jeden SS-man, lecz dwóch, a jeden lewą ręką. Jeden bił raz, drugi dwa razy, to znaczy trzy uderzenia, lecz liczyło się za jedno. Poza tym rozpoznałem jeszcze kilku SS-manów, których nazwisk nie pamiętam. Jeden z nich siedzi w drugim rzędzie na ławie oskarżonych.

Przewodniczący: Czy to oskarżony Lechner?

Świadek: Tak jest. O ile się nie mylę, to był w bloku Unterkunftu i zachowywał się nieodpowiednio. Przypominam sobie, jak bił więźnia oraz wyzywał go od polskich świń, bandytów itd. Następny to Schumacher. Jako szef magazynu więziennego zarządzał on tzw. Rollwage. Więźniowie przeznaczeni do tych funkcji byli często budzeni w nocy i musieli udawać się do kanady, gdzie zwoziło się rzeczy wszystkich więźniów. Lepsze rzeczy były oddawane do SS-magazynu. Blockführer Ludwig nie był też spokojnym SS-manem, jednak musiał on czasem bić więźniów i kopać, gdyż inaczej nie byłby Blockführerem. Aumeier wybierał tylko tych, którzy mieli inklinacje do bicia, znęcania się nad więźniami.

Chciałem jeszcze zapytać oskarżonego Breitswiesera, czy on, o ile się nie mylę, był szefem komanda Entwesungskammer?

Oskarżony Breitwieser: Byłem w magazynie odzieżowym.

Świadek: Ja wiem, że w odzieżowym, ale później był w Entwesungskammer. Tam kapem był mój kolega, student AG Zdzisław Michalik. Muszę wspomnieć również o kanadzie, gdzie znajdowały się rzeczy więźniów zagazowanych. Scharführer Dülle odznaczał się tym, że po ukończeniu pracy więźniarki musiały rozbierać się do naga celem sprawdzenia, czy nie zabrały czegoś.

Przewodniczący: Czy świadek ma jeszcze coś do powiedzenia?

Świadek: O innych oskarżonych specjalnie nie mogę powiedzieć.

Przewodniczący: Czy są pytania?

Prokuratorzy: Nie mamy pytań.

Obrona: Nie mamy pytań.