TADEUSZ CYBULSKI

Trzynasty dzień rozprawy, 23 stycznia 1947 r.

(Po przerwie).

Przewodniczący: Wznawiam rozprawę. Proszę poprosić świadka Cybulskiego.

Świadek Tadeusz Cybulski, lat 46, zamieszkały w Warszawie, wiceprokurator Sądu Apelacyjnego, obcy dla stron, zwolniony od przysięgi.

Przewodniczący: Pan prokurator jest wezwany w charakterze świadka. Proszę przedstawić Trybunałowi, jak wyglądał policyjny sąd doraźny, z którym świadek miał osobiście do czynienia.

Świadek: Aresztowany zostałem 12 listopada 1943 r. przypadkowo na schodach domu, w którym mieszkałem. Wtedy zostali aresztowani niektórzy z listy imiennej oraz dużo osób z przypadku, a między nimi ja – z pytań, jakie mi zadawano, przypuszczam, że z przypadku. Parę dni po aresztowaniu na Pawiaku całą grupę 132 osób (bo ustawiono nas w szeregach i przeliczono) wezwali na górę do kaplicy. Byliśmy ustawieni w czwórki na korytarzu. Kaplica była urządzona w ten sposób, że stały cztery stoły, jeden przy ołtarzu, jeden przy wejściu i dwa naprzeciwko okien, przy których siedzieli członkowie gestapo, dwaj umundurowani i dwaj cywilni, i każdy z delikwentów wywoływany po nazwisku podchodził do stołu. Na stole leżały już akta, to jest kartka papieru, zielony druk, koperta z czarnymi obwódkami, do której zostało wepchnięte wszystko, co znaleziono przy aresztowaniu z wyjątkiem chustki do nosa. Każdy z aresztowanych trafił do swego stołu. Zadawano jedno pytanie. Na stole leżały dla dekoracji guma do bicia, rewolwer i te dokumenty, o których mówiłem.

Jak się później zorientowałem, pytania zadawane wszystkim współtowarzyszom były stereotypowe: czy się przyznaje do najrozmaitszych czynów popełnionych na terenie Warszawy, czy do rozrywania torów kolejowych w obrębie Warszawy (jednak bez podania miejsca), do posiadania broni, do przechowania ulotek, do czytania ulotek. Cała masa tego rodzaju pytań. Został sporządzony protokół, od razu notowany po niemiecku, kazano mi go podpisać. Nie chciałem [tego zrobić] z uwagi na to, że wielu rzeczy nie rozumiałem. Kiedy odmówiłem, zaczęto rozmawiać ze mną najczystszą polszczyzną, przetłumaczono i nic tam ważnego poza odpowiedziami na pytania nie było. Podpisałem. Wtedy na zielonym druku zaczął Niemiec pisać. Nie zdawałem sobie sprawy, że to jest niemiecki sąd policyjny. Kiedy nachyliłem się bliżej, pół kroku postąpiłem naprzód, krzyknięto: „Mordą do ściany!”. Musiałem się odwrócić. Po kilku minutach powiedziano mi: „Aresztować”. Nic więcej. Na korytarzu dowiedziałem się od Ukraińców, którzy pełnili wartę przy drzwiach, że to jest policyjny sąd niemiecki. Wszyscy byli badani w ten sam sposób, z tym może wyjątkiem, że niektórzy byli bici. Żadnych konkretnych zarzutów nie stawiano. Zadawano stereotypowe, ogólne pytania, czy się przyznaję do najrozmaitszych czynów. Wyroków nie ogłaszano. Wszyscy potem się dowiedzieli, że są skazani na śmierć. Strażnicy, którzy wychodzili na miasto i czytali afisze, trzy czy cztery dni potem powiedzieli mi nawet, że jestem na 15. miejscu na rozplakatowanych afiszach.

Przewodniczący: Co spowodowało, że uniknął pan śmierci?

Świadek: To jest wielka zagadka dla mnie do dziś. Były czynione starania przez rodzinę i przyjaciół, ale dokładnie nie mogę sobie zdać sprawy dlaczego.

Prokurator Siewierski: Czy świadek pamięta, pod jaką datą na tych ogłoszeniach figurował jako skazany na śmierć?

Świadek: Nie pamiętam, ale zaraz obliczę: 18 lub 17 listopada.

Prokurator: Czy świadek, podpisując ten zielony druk, zdawał sobie sprawę, że jest to wyrok śmierci?

Świadek: Nie.

Prokurator: Czy z rozmów, jakie świadek prowadził w celi więziennej, wynikało, że inni byli sądzeni w ten sam sposób?

Świadek: Wszyscy jednakowo.

Prokurator: Czy w stosunku do niektórych była rozprawa sądowa, czy niektórym ogłaszano na miejscu wyrok?

Świadek: Absolutnie nie. W poszczególnych celach, w których siedziałem – bo przerzucano nas z celi do celi – nie mieliśmy nic do roboty tylko rozmawiać. Nie zdarzyło mi się od nikogo usłyszeć, aby kogokolwiek sądzono w inny sposób.

Prokurator: Proszę o wyjaśnienie, czy ci, którzy z całą pewnością wezwani zostali z cel na rozstrzelanie, również mieli zastosowaną do siebie podobną procedurę sądową?

Świadek: Tylko taką. To były cele wyłącznie skazanych na karę śmieci. Może z wyjątkiem pospolitych bandytów, którzy w każdej z cel się znajdowali – [takich] sądzono poprzednio gdzie indziej, a nie na Pawiaku. Przywożono ich z różnych stron Polski, sądzeni byli przez inne sądy.

Sędzia Grudziński: Czy widział pan, jak wyglądał ten wyrok?

Świadek: To było pisane gotykiem. To nie był normalny arkusz papieru, tylko najwyżej pół arkusza, kartka zielonego koloru.

Sędzia: Czy pan to widział z bliska?

Świadek: Nie było możności, zaraz był krzyk: „Twarzą do ściany”. Widziałem protokół na białym arkuszu i kartkę zielonego koloru, na której po zakończeniu badania [Niemiec] zaraz zaczął pisać. Niewątpliwie nadruk u góry był.

Sędzia: Czy komplet sądzący był jednoosobowy?

Świadek: Jednoosobowy.

Sędzia: Czy był tłumacz?

Świadek: Tłumacza nie było. W moim wypadku przesłuchujący sam był tłumaczem, bo doskonale mówił po polsku. Przypuszczam, że w ogóle nie używano tłumaczy.

Przewodniczący: Czy była możność kontroli?

Świadek: Wykluczone. On odczytał, ale przecież tego do ręki nie dał.

Przewodniczący: Powiedział pan, że pan podpisał.

Świadek: Podpisałem. On odczytał, ale do ręki nie dał. Wszędzie było napisane: nie, nie, nie przyznaję się. Poza tym chcę podać pewien szczegół, mianowicie wielu zatrzymanym w mojej grupie były podrzucane ulotki. Z chwilą zatrzymania odbierano wszystkie dokumenty i rzeczy, wielu ze współwięźniów mówiło mi, że nie mieli żadnych ulotek, a tymczasem na tej rozprawie sądowej były znalezione w kopercie, do której były włożone wszystkie dokumenty. Jeden z więźniów mówił, że ulotka była włożona do koperty nawet nie złożona na pół, to był arkusz papieru prosto spod prasy.