TADEUSZ SKRZEK

Dnia 15 sierpnia 1947 r. w Staszowie Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Radomiu, ekspozytura w Staszowie, w osobie Albina Walkiewicza, adwokata w Staszowie, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Tadeusz Skrzek
Wiek 23 lata
Imiona rodziców Józef i Agnieszka
Miejsce zamieszkania Zdzieci, gm. Połaniec, pow. sandomierski
Zajęcie rolnik
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Przez okres okupacji niemieckiej zamieszkiwałem we wsi Zdzieci, gm. Połaniec. Na wiosnę 1943 r. zaalarmowano naszą wieś, że zbliżają się do niej Niemcy. Ponieważ powszechnie wiadomo było, że Niemcy przybywają na wsie albo celem urządzenia łapanki na roboty do Niemiec, albo w związku z kontyngentami lub dochodzeniami i poszukiwaniem partyzantów, a w każdym takim wypadku przybycia do wsi bić będą, a nawet zabijać ludzi, którzy z ich punktu widzenia jakoś zawinili lub nawet nie zawinili wcale, więc ludność zawsze uciekała na pola, ilekroć zbliżali się Niemcy.

Stało się to i w tym wypadku. Do uciekających ludzi Niemcy poczęli strzelać, nie trafili jednak nikogo. Po przybyciu do wsi udali się do zagrody Stanisława Fecka, mającego ok. 70 lat, i poczęli go bić, [co] widziała moja matka. Fecek był głuchy. Niemcy żądali, żeby wydał im, gdzie są Żydzi i partyzanci. Stary ten człowiek nie mógł wiedzieć, gdzie są Żydzi lub kto należy do partyzantki, gdyż nie brał udziału w normalnym wówczas życiu okolicy jako stary i głuchy. Masakrowano jego ciało bez miłosierdzia. Z Niemcami tymi był wójt z Łubnicy, pow. stopnickiego, też starszy człowiek, dobrze znający Fecka. Fecek rzucił mu się do nóg (wójt ten był Niemcem kolonistą) i prosił o wytłumaczenie bijącym, że on przecież nic nie wie. Nic nie pomogło – zbitego i nieprzytomnego Fecka dobili strzałami.

W tym samym dniu matka wysłała 12letniego chłopca, Podsiadłego, do innej wsi do córki. Chłopiec szedł dość szybko, zobaczyli to ci Niemcy, poczęli do niego strzelać i trafili, następnie doszli do niego, ponieważ jeszcze żył, strzelili mu w głowę, jednak i to nie pozbawiło go życia, męczył się kilkanaście godzin aż skonał.

W tym dniu Niemcy pobili dotkliwie szereg osób, po prostu kogo spotkali i schwytali, tego bili. Co to była za formacja, nie wiem. Był z nimi Rösler, kolonista z Sielca, później – jak słyszałem – zastrzelony przez partyzantów. Rösler był mordercą i wielu Polaków zabił.

W związku z kontyngentami przybywali Niemcy, to jest żandarmeria, kilkakrotnie. Raz zjawili się, [robiąc] niespodziewany nalot, i zabrali kilkadziesiąt krów za nieodstawienie kontyngentów. Zabierali krowy nawet tym, którzy zalegali choćby z najmniejszą ilością kontyngentu, który swoją drogą oddać musieli. Każdy taki przyjazd sprowadzał się tylko do bicia ludzi. Bili grubymi pałkami, bili po twarzach, gdzie popadło. Pobici nieraz tygodniami nie mogli wrócić do zdrowia, jak np. Piotr Podsiadły. Podsiadłego pobili tak za to, że jego ojciec stawał w obronie mieszkańców wsi, gdy Niemcy robili im krzywdę – domagał się on, by władze postępowały zgodnie z wydanymi przez nie, a więc z ich własnymi, przepisami.

Gleba u nas jest bardzo licha. Kontyngent był tak wyznaczony, że trzeba było oddać cały zbiór z pola, nie było więc, z czego żyć, i to było raczej przyczyną zalegania z kontyngentami. Ludność żyła tylko z tego, co udało się ukryć i Niemcom nie oddać, względnie zarobkowano i nielegalnie nabywano środki żywności, gdzie się dało. Tak żyli ci, którzy zmuszeni byli oddać cały wyznaczony kontyngent. Niektórych gospodarzy, jak Łabidowskiego, Kaczmarskiego, Podsiadłego, za nieoddanie kontyngentu Niemcy wysiedlili z ich zagród i oddali [je] innym.

Gdy wyznaczeni z naszej wsi do wyjazdu do Niemiec nie pojechali, zjechała [się] żandarmeria i siłą zabierała nie tylko wyznaczonych, lecz i po kilku członków jego rodziny. Nazwisk niemieckich zbrodniarzy nie znam. Więcej nic nie wiem.

Odczytano.