BRONISŁAW TOMASZEWSKI

Dnia 9 marca 1946 r. sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała od niego przysięgę, poczym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Bronisław Tomaszewski
Data urodzenia 9 stycznia 1891 r.
Imiona rodziców Tomasz i Florentyna z d. Szczepańska
Zajęcie kupiec
Wykształcenie IV-klasowa szkoła powszechna
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Stanisławowska 75 m. 56
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Przed wojną byłem członkiem komisji rewizyjnej w Związku Drobnych Kupców w Warszawie, od roku 1940 zostałem wiceprezesem tego związku.

W czasie okupacji niemieckiej mieszkałem przy ul. Grzybowskiej 69 razem z żoną Anielą i matką żony. Córka moja Zofia Narcyza z Tomaszewskich Smardzewska (ur. 3 listopada 1917) mieszkała wtedy przy ul. Prostej 50. Razem z nią mieszkał syn mój Zbigniew Hubert Tomaszewski (ur. 29 października 1920). Córka moja przed wojną uczęszczała do szkoły nauk politycznych, syn do wyższej szkoły handlowej. W czasie okupacji córka zajmowała się – po zamążpójściu – gospodarstwem, syn pracował w Związku Drobnych Kupców „W jedności siła” jako sekretarz. Ja, syn i córka należeliśmy do organizacji podziemnej, wszyscy pracowaliśmy w innych grupach.

3 lutego 1943 roku o godzinie 22.45 przybyło do mego mieszkania dwóch gestapowców w mundurach i jeden po cywilnemu i aresztowali mnie. Pytając o mnie, sprawdzili moje personalia, które mieli zapisane. Rewizja dokonana w mieszkaniu nie wykazała nic, co by interesowało gestapowców. Przewieziono mnie samochodem do więzienia na Pawiaku.

Osadzono mnie w celi, w VII oddziale w piwnicy, cela nr 225. W celi spotkałem mego syna Zbigniewa Huberta, prezesa Związku Kupców „W jedności siła” Stefana Szczepaniaka, który współpracował ze mną w konspiracji, dwóch braci Dzięgielewskich – Tadeusza i Henryka, z których jeden pracował jako technik w fabryce, drugi jako urzędnik (gdzie, nie pamiętam) przy czym obaj współpracowali z synem w organizacji podziemnej. Obecnie obaj Dzięgielewscy pracują w polskiej YMCA na terenie Warszawy. Był tam jeszcze profesor matematyki, asystent politechniki Józef Wąsik, który w roku 1943 zmarł w Oświęcimiu, a który przed aresztowaniem współpracował z moim synem w organizacji podziemnej. Wszyscy byliśmy aresztowani w jednym czasie przez gestapo z domów.

Syn mi opowiadał szczegółowo o swoim aresztowaniu oraz o aresztowaniu córki mojej Zofii Narcyzy Smardzewskiej. O godzinie 23 w dniu 3 lutego 1943 przybyło do mieszkania przy ul. Prostej 50 trzech gestapowców i zapytali o syna i o córkę, przy czym mieli zanotowane ich personalia. Synowi kazali od razu podnieść ręce do góry i stanąć twarzą do ściany, tak stojącego przeszukali. Rewizja na razie nie dała rezultatów, gestapowcy oddali syna i córkę oczekującym w samochodzie, poczym oboje byli odwiezieni do więzienia na Pawiak.

Sublokator Niewęgłowski opowiadał później, iż po zabraniu syna i córki, jego usunięto z mieszkania, a gestapowcy przez całą noc przeszukiwali mieszkanie. Po kilku miesiącach gestapo kazało Niewęgłowskiemu wyprowadzić się, a mieszkanie zostało zarekwirowane, przy czym luksusowe meble z trzech pokoi wywieziono samochodami. Żona moja była świadkiem, jak ładowano rzeczy na samochody.

4 lutego syn mój po raz pierwszy był wzięty na przesłuchanie, na które przewieziono go do gmachu gestapo (al. Szucha 25). Wzięty był przed południem, wrócił około 18.00. Był ciężko pobity, na plecach i siedzeniu miał sine pręgi od uderzeń, był zdenerwowany. Opowiadał, iż w czasie przesłuchania zarzucano mu kierownictwo organizacji wojskowej, czego on się wyparł, w odpowiedzi na co zbito go gumą. Po pobiciu pokazano mu dokumenty, które były przechowywane w skrytce w mieszkaniu przy ul. Prostej (najwidoczniej wykryto skrytkę w czasie rewizji). Między innymi okazano mu spis konfidentów gestapo w Warszawie i plany rozlokowania wojsk niemieckich w mieście, komendy miasta. Wiem, iż syn sam robił plan komendy miasta, ponieważ z kolegą dostawał się tam jako robotnik przy okazji remontu. Mimo to syn nie przyznał się do zarzucanych mu czynów.

Ja i wszyscy wyżej wymienieni, którzy zostali aresztowani z nami w tym samym czasie, byliśmy badani w alei Szucha na te same okoliczności. Mnie wożono cztery razy (w czasie trzech i pół miesiąca pobytu w więzieniu) na Szucha. Badano mnie na okoliczności, kto u mnie mieszkał i, że należałem do organizacji, której syn był kierownikiem. Nie przyznałem się do niczego. Wszyscy z naszej grupy nie przyznawali się do winy i żaden z nas nikogo nie wydał.

W tym czasie w Warszawie na ul. Długiej zabito kilku gestapowców. W odwet za to wybrano z Pawiaka 72 mężczyzn (w tej liczbie i mego syna) i 12 lutego 1943 roku wywieziono ich pod Piaseczno do Lasów Chojnowskich, gdzie zostali rozstrzelani w miejscowości Stefanów. Ofiary tej egzekucji zostały zakopane w zbiorowej mogile. Już 9 maja 1945 na własną rękę żona moja odkopała mogiłę i odnalazła zwłoki syna, które zostały pochowane na Powązkach. Przy odkopaniu zwłok żona sprawdziła, iż syn był rozebrany z palta i butów. Rozstrzelani przy odkopaniu trzymali jeden drugiego za nogi, robiło to wrażenie, iż byli rozstrzeliwani kolejno nad grobem, i padając jeszcze żywi, chwytali już leżących. Oprócz syna był ekshumowany z tej mogiły także były prezydent Warszawy Słomiński (imienia nie pamiętam) i Tadeusz Sobieszczański (jakiś uczeń).Słyszałem, iż był tam pochowany Frenkiel, syn znanego aktora, jakiś lekarz (nazwiska nie pamiętam), kilku policjantów mundurowych.

Od 3 lutego do 13 maja 1943 roku przebywałem w więzieniu na Pawiaku, poczym wywieziono mnie do obozu w Oświęcimiu. W tym samym transporcie wywieziono moją córkę, także do Oświęcimia. Około 12 maja, gdy ta sprawa w gestapo była wyjaśniona, zostali zwolnieni Szczepaniak – prezes związku kupców i Wacław Müller – urzędnik. Szczepaniak zamieszkuje obecnie w Radości, gdzie ma swoją willę. Müller zginął w czasie powstania. Wypuszczony był również Władysław Jankowski (obecnie zam. w Pruszkowie), który pełni funkcję kierownika biura związku kupców w Warszawie, przy ul. Brzeskiej 18 i Gustaw Wirt (zam. obecnie w Radości, ul. 3 Maja 31).

Razem ze mną, oprócz córki, byli wywiezieni do Oświęcimia Leszek Rymsza (zam. obecnie Bródno, ul. Sądowielska 5), Deplewski, imienia nie pamiętam, który dotąd nie wrócił do Warszawy, [Czytażguski?] (imienia nie pamiętam), z którym rozstałem się w Oświęcimiu w końcu 1944 roku. Innych nazwisk nie pamiętam.

Częściowo przebywając na Pawiaku, częściowo już po powrocie do Warszawy w 1945 dowiedziałem się, iż przyczyną aresztowania mego, moich dzieci i innych naszych współpracowników był konfident gestapo, który dostał się do organizacji podziemnej i pracował w piątce mego syna, Jan Kudryński. W kwietniu 1943 z wyroku organizacji podziemnej był zamach na życie tego konfidenta, w czasie którego miał paść. Obecnie ktoś mi mówił, iż widział go na ulicy. Przypomniałem sobie, mówiła mi o tym Helena Dangel (zam. ul. Czerwonego Krzyża 13). Helena Dangel była w konspiracji i była lekarką na Pawiaku. Jej mąż Stanisław w kwietniu 1943, przed wykonaniem wyroku na Kudryńskim) był aresztowany przez gestapo, na skutek tego, iż Kudryński go okazał gestapowcom. Dangel został zamordowany zdaje się na Pawiaku. Wiem, iż w czasie badań w alei Szucha przez 24 godziny był bity przez gestapo.

W czasie mego pobytu na Pawiaku muszę wskazać dentystkę więzienia Borusiewicz (adresu obecnego nie znam), do której wszyscy więźniowie przychodzili po informacje, radę i pomoc. Na oddziale kobiecym strażniczkami więziennymi były Polki mieszkające poza więzieniem, a zatem przez nie więźniarki miały lepszy kontakt z rodzinami niż mężczyźni. Nie wiem, czy dr Borusiewicz przeżyła, za to wiem, iż jej mąż zginął w Oświęcimiu. Dużo usług więźniom oddawał okulista doktor Szczepan Wacko, który do więzienia przychodził z miasta. Obecnego adresu jego nie znam i zdaje się nie ma go w Warszawie. Również muszę wymienić jako uczynną kobietę strażniczkę Łapińską, zwaną „Mateczką”, która mi przynosiła grypsy od córki i innym więźniom ułatwiała kontakty z rodziną. Słyszałem, iż była ona aresztowana i wywieziona do jakiegoś obozu, ale podobno wróciła teraz do Warszawy, adresu nie znam.

Wracając do poprzednich zeznań dotyczących aresztowania grupy osób w sprawie organizacji wojskowej, w której ja i dzieci byliśmy aresztowani, dodaję jeszcze, iż oprócz wymienionych w zeznaniu i aresztowanych 3 lutego 1943 roku, byli aresztowani w tej samej sprawie w dwa tygodnie później Władysław Jankowski, Gustaw Wirt, Leszek Rymsza, Deplewski i Wacław Müller.

W obozie w Oświęcimiu przebywałem od 13 maja 1943 do 29 października1944 roku. 2 sierpnia 1943 w Oświęcimiu zmarła na tyfus plamisty moja córka. Przebywała w Birkenau.

Raz jeden rozmawiałem z moją córką, z daleka mówiła mi wtedy: „musimy wytrzymać, musimy wrócić”. Dostałem się wówczas do obozu żeńskiego do roboty z okazji kopania kanału. Kobiety chodziły wtedy do robót polnych.

W obozie kobiecym warunki higieniczne były straszne, woda była zakażona, nie można jej było pić, a na mycie się wody nie było i nie myto się tygodniami. Ja przebywałem w Birkenau sześć tygodni, potem przydzielono mnie do Oświęcimia.

W czasie mego pobytu w obozie bito z reguły za najdrobniejsze przekroczenia, za to że ktoś źle szedł w marszu i przy pracy znajdowały się okazje. W końcu czerwca 1943 zachorowałem na tyfus plamisty i przez kilka tygodni przebywałem w szpitalu obozowym. Doktor, więzień Stanisław Kłodziński z Krakowa, człowiek niesłychanie szlachetny, zaopiekował się mną.

Kilkakrotnie w mojej obecności wybierano ze szpitala chorych Żydów na transport do krematoriów. Słyszałem, iż poprzednio brano i aryjczyków. Wybierano po 600 osób na transport do krematorium. Żydów greckich widziałem, jak prosto z pociągów kierowano ich do krematorium. Zginęło ich tak tysiące.

29 października 1944 razem z transportem 2 tys. mężczyzn wyjechałem do obozu w Oranienburgu, gdzie przebywałem do 5 lutego 1945 roku. Centralny obóz nazywał się Sachsenhausen, był to obóz o kilkudziesięciu barakach i miał przybudówki: klinkiernia, w której najwięcej byłem (fabryka cegieł i granatów), Heinkel i jeszcze więcej przybudówek, nazw nie pamiętam. Tutaj praca była wyczerpująca, a warunki higieniczne straszne. Przez cały czas pobytu od października do lutego nie zmieniono mi koszuli.

Z Oranienburga 5 lutego 1945 z transportem słabszych i starszych wyjechałem do obozu w Mauthausen. Jechaliśmy trzy doby. Na dobę dostawaliśmy 15 dkg chleba i z 5 dkg margaryny, bez picia. Po przybyciu do Mauthausen w wagonach było po kilka trupów. Gdy nas pędzono od stacji pod górę do obozu, wielu więźniów padało, koledzy nie mogli ich nieść, popędzani przez SS-manów. Po przybyciu do obozu widziałem, jak przybyła platforma wysłana dla zebrania trupów tych, którzy padli po drodze, a która zwiozła trupy do krematorium. Na platformie zobaczyłem porozbijane drągami głowy, na podstawie czego zrozumiałem, iż SS-mani dobijali więźniów, którzy nie mieli sił iść z osłabienia.

Dopiero piątego dnia pobytu w obozie wieczorem nasz transport otrzymał jedzenie: zupę i kawałek chleba. W dniu przyjazdu do obozu, zdaje się 5 lutego, oficerowie SS posegregowali więźniów na silniejszych i słabszych, następnie partię słabszych skierowali do kąpieli. Ja należałem do tej grupy. Około 11.00 na placu apelowym kazano 400 mężczyznom zdjąć ubranie i czekać na kąpiel. Szczęśliwie nie należałem do tej grupy 400. Grupa ta czekała na kąpiel nago przez całą noc. Było bardzo zimno, był mróz i wiatr. Po kilku godzinach rozebrani wyli, wołając ratunku. SS-mani otoczyli ich i dobijali, gdy któryś padł. W nocy wpuścili ich do kąpieli, poczym nagich po zimnej kąpieli wyrzucili z powrotem na mróz. Tak robili kilka razy przez noc. Dopiero nazajutrz tych ludzi, już w liczbie tylko 100 osób, wykąpali w ciepłej wodzie i chorych z gorączką skierowali na blok. Żaden z tych chorych nie zgłaszał się do szpitala, obawiając się, iż skierują stamtąd do krematorium.

W obozie w Mauthausen warunki były straszne. Raz w dzień dawano ¾ litra zupy jarzynowej, chleb był z reguły spleśniały, przy czym był widocznie pieczony z domieszkami, ponieważ rozsypywał się na papkę. Przez kilka dni (w lutym!) chodziłem w krótkich spodniach i koszulce bez rękawów. W blokach, gdzie były łóżka, na każdym spało czterech mężczyzn, w innych blokach spano na podłodze, jeden na drugim. Przy układaniu się, więźniowie Niemcy, kryminaliści, bili i kopali. Sam przy układaniu wielokrotnie byłem pobity.

Byłem na III lagrze, tzw. lagrze śmierci. Kierownik bloku nr 30 (nazwiska nie znam), gdy weszły wojska amerykańskie, został powieszony przez więźniów. W kwietniu 1945 było zarządzenie, by z lagru śmierci wycofać wszystkich aryjczyków. Wtedy przeniesiono mnie na inny lager. W lagrze śmierci było pięć bloków, gdzie SS-mani kierowali więźniów na wykończenie. Stąd prowadzono grupy zupełnie osłabionych do krematoriów.

Nazwisk katów niemieckich nie pamiętam. Polacy na funkcjach zachowywali się dobrze. Niemieccy więźniowie byli okrutni i raczej solidaryzowali się z SS-manami.

Odczytano.