HENRYK JANION


Bombardier Henryk Janion, ur. 17 lipca 1921 r. w Grodnie, zamieszkały w [nieczytelne], bez zawodu (uczeń), kawaler.


Aresztowany [zostałem] 14 grudnia 1939 r. w Dolinie (k. Stryja) za zamiar przekroczenia granicy węgierskiej.

W więzieniu przebywałem w Dolinie, Stanisławowie i Dniepropietrowsku na Ukrainie.

W więzieniach na terenach polskich większość stanowili urzędnicy państwowi, policjanci (tych było mniej, ponieważ ich wcześniej wywieziono), właściciele chociażby najdrobniejszych sklepów, domów itp. Dużo Ukraińców z Bukowiny i Besarabii [było] na bardzo niskim poziomie intelektualnym, współżycie z nimi było niemożliwe.

Warunki higieniczne – straszne, najgorsze były wszy, z którymi walka była wprost beznadziejna. Ubrania – te, które każdy posiadał, z tym że wszystkie cenniejsze rzeczy przepadły (zegarki, pierścionki). Bieliznę, o ile kto posiadał więcej, wydostawali np. pod pozorem prania i właściciel jej więcej nie widział.

Stosunek NKWD – wrogi, na każdym miejscu starali się obrażać nie tylko uczucia osobiste, ale religijne i narodowe. W śledztwach bicie było rzeczą normalną, stosowano karcer: bez ubrania [przebywało się] w chłodnym lochu, pełno [było] wody.

W celach więziennych [było] straszne przepełnienie. Niejednokrotnie w nocy część więźniów stała, druga część spała, nie było miejsca na to, żeby wszyscy się położyli. Warunki przewozów z więzienia do więzienia: w wagonach towarowych, w 20-tonowym jechało 60 ludzi przez 12 dni (Stanisławów – Dniepropietrowsk). Pokarm: 600 g chleba, łyżka cukru i słony śledź. Wody nie było w ogóle albo [dawali] jedno wiadro na dzień (o myciu nie było mowy). W więzieniach jedzenie [było] bardzo słabe – przeważnie kasza bez jakiegokolwiek tłuszczu czy mięsa. Spaliśmy na podłogach betonowych lub asfaltowych (spałem na betonie osiem miesięcy).

Po zasądzeniu 10 grudnia 1940 r. przybyłem do obozu, gdzie miałem odbyć karę. Jercewo, okolice Archangielska (Ерцево, aрхангелъской области). Ze stacji kolejowej pędzili nas (ok. 200 ludzi) przez śnieg 20 km. Na drodze jeden zmarł, jeden został, nie wiem, co się z nim stało, nazwisk nie znam. Byli to ludzie starsi. Pracy było 11 godzin [dziennie], później 12, następnie 14, a wreszcie (na tym się utrzymało) 13 na dobę. Jedzenie przed i po pracy, dwa razy dziennie. Mowy o wyrabianiu norm nie było. Polacy, których większość miała własne ubrania, wymieniali je na łagrowe i dostawali dopłatę. W ten sposób dawano ruskiemu więźniowi, brygadierowi, np. koszulę i można było przez pewien czas żyć, gdyż ten wypisywał, że wyrobiło się normę i dostawało się wtedy 900 g chleba i znośną zupę. Nie było mowy o wyrobieniu normy uczciwym sposobem, a mimo to na papierze była bardzo często zrobiona. Zaczynając od najgorszego więźnia, a kończąc na naczelnikach – na każdym kroku [było] łapownictwo.

Większość sowieckich więźniów siedziała za przestępstwa tzw. polityczne. [Był to] więc szereg przedstawicieli dawnej inteligencji (przeważnie starsi ludzie), następnie ludzie podejrzani o nastroje antysowieckie aresztowani w 1937 r., szczególnie dużo Uzbeków, Tadżyków, no i wreszcie grupa żulików – młodych chłopców (17–24 lata), ostatnich szumowin społecznych. Kwestia ubrania dla większości była katastrofalna, w 40-stopniowe mrozy trzeba było iść pracować, mając na nogach szmaty.

Pomoc lekarska była, lecz liczba zwolnionych od pracy była ograniczona, tak że nieraz nawet ciężko chory musiał iść do pracy. Do szpitala dostać się [było] bardzo ciężko. Warunki w szpitalu możliwe.

Na każdym miejscu prowadzono agitację i propagandę – dość nieudolnie, na bardzo niskim poziomie umysłowym, posługując się zamiast argumentacji przekleństwami i dosadnymi porównaniami.

W więzieniach nie można było utrzymywać żadnego kontaktu z krajem, w obozie pisałem listy i otrzymywałem odpowiedzi. Od wybuchu wojny korespondencja się urwała.

Zwolniono mnie 28 sierpnia 1941 r., nie dając żadnej informacji o wojsku.

Z przedstawicielami Polski zetknąłem się w Taszkencie. Nie było mowy o przyjęciu do wojska, skierowano wszystkich na pewien czas do kołchozów. W końcu lutego 1942 r. przyjęty zostałem do wojska i 28 marca znalazłem się w Persji. Z młodych ludzi, z którymi się stykałem, większość spotkałem w wojsku. Z pozostałych w Rosji nazwisk nie pamiętam, z wyjątkiem Andrzejewskiego z Kobrynia, który wraz z żoną i córką pozostał w Barnaule (Ałtajski Kraj), bardzo wybitnie pomagał Polakom przebywającym tam, dopomagał w wyjazdach na południe, sam wyjechać prawdopodobnie nie zdążył.

Marcel Gramza z Brześcia przebywał ostatnio w Oszy (Oш, Kиргизкая CCP), dwakroć okradł kilkuset Polaków przebywających w tym rejonie z pieniędzy przeznaczonych dla nich przez przedstawiciela władz polskich. Złodziej i szuja ostatniego gatunku (możliwe, że też już opuścił ZSRR).