TADEUSZ PAULO

Kanonier Tadeusz Paulo, ur. 12 października 1913 r., student Politechniki Lwowskiej, kawaler.

W nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1940 r. wpadłszy na patrol NKWD (służba graniczna) sto czy też 200 m przed Dniestrem w Okopach św. Trójcy (zamierzałem przedostać się do Rumunii), zostałem przytrzymany i autem przewieziony do najbliższej strażnicy (naszego Korpusu Ochrony Pogranicza). Mam moralną pewność i na podstawie faktów zaistniałych w czasie marszu do granicy mogę już dzisiaj stwierdzić, że zostałem zadenuncjowany przez osobę, która mi pomagała w przejściu. Nazwiska tej osoby nie znam, w każdym razie prawdopodobnie Polak, oficer rezerwy. Nazwisko to z łatwością zdobędę w Polsce.

Po przeprowadzonej dokładnej rewizji i wstępnych przesłuchaniach, umieszczony w ciemnej celi, otrzymałem możliwy posiłek i następnie przeniesiono mnie z szeregiem innych osób do więzienia w Czortkowie. Więzienie znajdowało się w naszych stajniach wojskowych dla koni. Przez kilka dni byłem w celi sam, skąd prowadzono mnie na badania śledcze. Przeniesiono mnie po kilku dniach do celi ogólnej, po miesiącu odesłano do więzienia centralnego w Czortkowie.

Warunki w więzieniu – mimo tego, że [mieliśmy] twarze koloru wosku i zejście ze schodów na kilkuminutową przechadzkę po powietrzu raz na tydzień, a czasami raz na dwa tygodnie, było wielkim wysiłkiem – w stosunku do tego, co później obserwowałem, były możliwe. Spało się na podłodze – pod głową kułak, pod grzbietem parkiet – i synonimem Rosji [były] wszy. Odżywianie [było] bardzo złe. Mniej więcej w połowie września 1940 r., załadowani nocą do wagonów (typowych przy organizacji zsyłki), odjechaliśmy w nieznane. Zestaw kilkudziesięciu wagonów wypełnionych ludźmi w beznadziejnym ścisku i upale, odżywianych jakby dla ironii słonym śledziem, kawałkiem chleba i wodą (nie zawsze), mknął przez Ukrainę.

Wyładowano nas w Starobielsku. Wynędzniałych, zmęczonych ludzi, którzy po raz pierwszy od kilkunastu dni wyprostowali nogi, przywitała uśmiechnięta twarz „kamiennego” Stalina. Gnani w skwarze południa do baraków punktu rozdzielczego w Starobielsku, ludzie gasili pragnienie po kilkunastodniowym poście śledziowym wodą z przydrożnych kałuż, bajor i kolein.

Znaleźliśmy się w barakach więziennych w Starobielsku skupionych wokół cerkwi i kaplicy. [Zastaliśmy] drewniane, sięgające pułapu prycze piętrowe, znaczone nazwiskami naszych oficerów. Byli tutaj przed nami. Co się tyczy warunków, to [były], jak zwyczajnie, typowe dla przeważającej ilości więzień w Rosji: ścisk, brud, wszy, głód. Zespół ludzi [był] różnorodny pod względem wykształcenia, zawodu i wieku. Tutaj zetknąłem się bliżej z osobami, których nazwiska podam: komandor inż. Lilienstern, korespondent „Kuriera Warszawskiego” Damian Fajans, dyrektor Szpitala Powszechnego w Czortkowie dr Zawadzki. Podobno zmarli na terenie Rosji, o czym dowiedziałem się już poza granicami Rosji.

Po wysłuchaniu wyroku, w grudniu odtransportowano mnie do obozu pracy w Wołoszce (rejon Niandoma, [obwód] archangielski). Była to największa zmora, jeśli idzie o warunki transportu, bowiem do dotychczasowych przyjemności doszły mróz i zimno.

W Wołoszce budowali [rękami] tysięcy aresztowanych ludzi miasto. Przede mną aresztowani wybudowali fabrykę celulozy pracującą dla przemysłu wojennego. Skład osobowy obozu [był] różnorodny pod względem narodowości, wykształcenia i wieku. Warunki pracy [były] bardzo ciężkie, odżywianie – bardzo złe. Za maksimum wysiłku, tzn. normę, [dostawaliśmy] kilogram chleba i dwa razy dziennie zupę. Opieka lekarska [była] względna. Brakowało lekarstw. Ubranie [było] typowe dla całej Rosji bolszewickiej, tzn. łachmany. Zwykły robotnik zarabiał w miesiącu od dwóch do ośmiu rubli. Wszystkie niemal bardziej odpowiedzialne stanowiska, tak przy budowie miasta, jak i w fabryce, zajmowali nie-Rosjanie. Naczelne stanowiska inżynierów, majstrów, mechaników zajmowane [były] przez Polaków urodzonych w Rosji, Niemców, Łotyszów.

Po wybuchu wojny niemiecko-bolszewickiej warunki wybitnie się pogorszyły. Czas pracy w dzień podniesiono do 14 godzin z jednogodzinnym odpoczynkiem w obiad. Wyżywienie [było] wybitnie gorsze. Jeśli dotychczas ludzie jednak z pewnym hartem znosili trudy dnia, od chwili wybuchu wojny niemiecko-bolszewickiej pojawił się głód. Jak dalej układały się stosunki w tym obozie mogę jedynie przypuszczać, gdyż wkrótce zostałem zwolniony.

W czasie swego pobytu w Wołoszce dwukrotnie otrzymałem list z domu ze Lwowa.

Zwolniony 15 października 1941 r. wyjechałem przez Wołogdę do miasta Niżnyj Nowogród, stamtąd Wołgą do Saratowa (odesłany przez naszego kierownika placówki wojskowej). Odtąd [pozostawałem] stale pod opieką naszych władz wojskowych i 3 lutego 1942 r. po komisji lekarskiej stacji zbornej w Ługowoj, [zostałem] przydzielony do 10 Pułku Artylerii Lekkiej.