ALFRED KOZICZYŃSKI

[Przewodniczący]: Świadek został wezwany na wniosek obrony oskarżonego. Może panowie obrońcy postawią świadkowi konkretne pytania.

Obrońca: W czasie okupacji spotkała pana na terenie Radomia przykrość [w związku] z zarzutem, że przechowywał pan Żydówkę. Czy tak?

Świadek Koziczyński: Po przeżyciu Powstania Warszawskiego przez jakiś czas byłem w Pruszkowie, gdzie zostałem uznany za niezdolnego do pracy i miałem być wywieziony do Włoszczowej, lecz uciekłem i przyjechałem do Radomia. W Radomiu zostałem oskarżony o przechowywanie Żydówki.

Obrońca: Może opowie pan, jak się ta akcja rozwijała?

Świadek: W tym mieście byłem całkiem obcy. Wiedziałem, że taki zarzut to jest walka o życie. Zwracałem się do adwokatów Polaków, ci mówili mi, że są bezsilni. Jeden z adwokatów powiedział mi, że w takiej sprawie mogą stawać tylko adwokaci Niemcy. Dał mi kilka adresów. Trzech z [poleconych adwokatów] przyjęło mnie ze śmiechem i szyderstwem. Jeden z nich, 70-letni staruszek, Filinger przyjął mnie po ludzku. Widziałem u niego współczucie. Spytałem go, co mam robić. Odpowiedział mi: „Sprawa nie jest dobra, ale musi pan iść, bo jeżeli pan nie pójdzie, to taka osoba jest stracona”. Poszedłem na gestapo i byłem badany. Kazali mi przyjść powtórnie.

W tym czasie jeden z Niemców, którego znałem w Warszawie i który był tam moim pacjentem, przysłał do mnie jednego wojskowego, mjr. Dinkla, aby mu zrobić przyrząd. Na razie między nami był luźny stosunek. Kiedy odbierał gotowy już przyrząd, powiedział mi, że jestem artystą w swoim fachu. Pomyślałem, że dobrze byłoby zdobyć jego poparcie i odrzekłem mu wtedy: „Tak, ale nieszczęśliwym artystą”. Zainteresował się, o co chodzi. Opowiedziałem mu całą sprawę. Nie wyjawiając prawdy, powiedziałem, że jedna z moich zaufanych pracownic została oskarżona o bycie Żydówką. Odrzekł mi, że postara się coś w tej sprawie zrobić. Po pewnym czasie adwokat Filinger dał mi znać, że mogę napisać podanie. On do tej sprawy podchodził ostrożnie, bał się bowiem – nie wiedział, jak zachowa się osoba, która została zamknięta. Jeżeli się przyzna, to nie będzie wyjścia. Podanie zostało doręczone „an dem Herrn Kommandeur [der] Waffen-SS und Polizei beim Chef des Distrikts Radom”.

Wydawało mi się, że sprawa trwa zbyt długo. Starałem się poruszyć wszystkie możliwe sprężyny. Dinkiel powiedział mi, że interweniował w tej sprawie, ale to nie zależy od nikogo w Radomiu i sprawa idzie do Krakowa, a następnie do Himmlera i stamtąd przyjdzie odpowiedź. Opłaciłem nawet macherów, którzy ułatwiliby ucieczkę mojej pupilce, a obecnie mojej żonie, lecz ona nie chciała uciekać. Została wypuszczona na kilka tygodni przed wkroczeniem Armii Czerwonej.

Przewodniczący: Może powtórzy pan, jak było zaadresowane podanie o zwolnienie pana żony.

Świadek: An dem Herrn Kommandeur [der] Waffen-SS und Polizei beim Chef des Distrikts Radom.

Przewodniczący: Czy w związku z pańską sprawą były wymieniane jakieś nazwiska?

Świadek: Sprawą kierował adwokat Filinger. Ja na tym terenie byłem obcy.

Przewodniczący: Czy w czasie rozmowy z adwokatem wymieniono jakieś nazwisko, od którego zależała ta sprawa?

Świadek: W kancelarii adwokata Filingera był pan Wołna, dokładnie nazwiska nie pamiętam, który powiedział, że podanie należy wnieść do komendanta policji.

Przewodniczący: Ale czy padło nazwisko?

Świadek: To było w ten sposób, że oni rozmawiali między sobą, do mnie nie mówili. Moja pupilka była w międzyczasie badana i nie przyznawała się, że jest Żydówką. To była bardzo poważna sprawa, bo gdyby się przyznała, to wszystko by przepadło. Ja również byłem przesłuchiwany i mówiono mi, że ona jest na pewno Żydówką, bo widać to po nosie. Badany byłem trzy razy.

Przewodniczący: Jak długo to trwało, nim sprawa się wyjaśniła?

Świadek: Od dwóch tygodni do miesiąca.

Przewodniczący: Mówił pan, że to była walka o życie – o czyje życie?

Świadek: O moje i jej. Wtedy bowiem za udzielanie pomocy, schronienia Żydom, groziła kara śmierci i to było przestrzegane z całą surowością.

Przewodniczący: Czy podczas rozmowy z tymi osobami, które pan wymieniał, traktowały one sprawę poważnie?

Świadek: Raczej tak.

Przewodniczący: Ostatecznie, jak pan może skonkludować, komu zawdzięcza pan szczęśliwe załatwienie sprawy?

Świadek: Przede wszystkim mojej kuzynce, obecnie mojej żonie. Gdyby się załamała przy badaniach, nie pomogłoby jej dziesięciu führerów. Gdyby się przyznała, nikt by jej nie mógł pomóc.

Przewodniczący: Ostatecznie, komu z władz niemieckich zawdzięcza pan to szczęśliwe załatwienie sprawy?

Świadek: Jak adwokat powiedział – komendantowi.

Obrońca: Powiedział pan, że mjr Dinkiel miał u kogoś interweniować.

Świadek: Dinkel miał interweniować u oskarżonego. Dowiedziałem się wtedy, że odnośnie [do] zwolnienia poszedł wniosek przychylny. Decyzja o zwolnieniu przyszła dopiero z Krakowa.

Przewodniczący: A gdyby w tej sprawie nie interweniowano, to czy na miejscu sprawa byłaby [zamknięta]?

Świadek: Nie wiem. W każdym razie moja żona mówiła, że siedzieli w piwnicy w ciągłym strachu. Myśleli, że jeżeli przyjedzie ciężarówka z łopatami, to wszystkich wywiozą na Firlej.

Prokurator: Z tego, co pan zeznawał, wynika, że w dużej mierze zawdzięcza pan załatwienie sprawy Niemcowi, dla którego robił pan protezę.

Świadek: To był punkt [zaczepienia].

Prokurator: A kto panu mówił, że w tej sprawie nie decyduje Böttcher?

Świadek: [Tak mi powiedziano] w kancelarii adwokata Filingera.

Prokurator: Jeżeli [ktoś] w jakiejś sprawie nie decyduje, to dlaczego się pisze do niego podanie? Czy to jest tylko formułka? Przecież zawsze się pisze podanie do tego, kto decyduje w danej sprawie, np. analogicznie żołnierzowi nie wolno stawać do szefa kompanii, musi być zachowana pewna droga służbowa.

Świadek: Nie miałem wtedy czasu nad tym się zastanawiać, nie byłem wtedy skłonny do snucia refleksji.

Prokurator: Czy po zwolnieniu żony rozmawiał pan z którymś z tych Niemców?

Świadek: Nie. Dwa czy trzy tygodnie później weszła Armia Czerwona.

Prokurator: Czy ci, z którymi pan rozmawiał w tym okresie, nie mówili panu, że z Böttcherem nie można nic załatwić, bo go nie ma?

Świadek: Nie przypominam sobie. Kiedy przechodziłem raz z żoną koło kościoła Mariackiego, w pewnym punkcie na ul. Sienkiewicza, gdzieś w okolicach parku, po drugiej stronie spotkałem komendanta z drugim Niemcem. Było to już po zwolnieniu żony. Pokazywali sobie mnie i żonę.

Prokurator: Czy pan go poznał? Jakie odznaki miał na czapce?

Świadek: Coś w rodzaju palmy.

Prokurator: Czy pan rozróżnia mundur generalski?

Świadek: Nie.

Prokurator: Jaki ten komendant miał wtedy mundur?

Świadek: Nie wiem. W każdym razie nie taki z blachami.