ZYGMUNT JAWORSKI

Kpr. pchor. Zygmunt Jaworski, 30 lat, inspektor samorządowy pow. buczackiego, żonaty.

W krótki czas po wkroczeniu wojsk bolszewickich do Buczacza, 27 września 1939 r. zostałem aresztowany na ulicy przez milicjanta Żyda nazwiskiem Goldberg, z zawodu dorożkarza, i osadzony w więzieniu w Buczaczu. Po dwóch dniach pobytu w Buczaczu i wstępnym śledztwie [przeprowadzonym] przez organa NKWD przewieziono mnie do więzienia w Czortkowie.

W Czortkowie mieszkałem we wspólnej celi z radcą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Leonem Garatowskim, sędzią grodzkim Hennerem, emerytowanym kapitanem Wojska Polskiego Stanisławem Janickim, adwokatem Marianem Kozakiewiczem, pracownikiem Urzędu Skarbowego Józefem Grabowskim, referentem karnym starostwa Aleksandrem Brzezińskim, podporucznikiem rezerwy Mieczysławem Rutkowskim i Leonem Muryką oraz kolonistą Pająkiem.

Wszyscy wymienieni pochodzą z Buczacza i okolic. Ponadto równocześnie przebywali w tymże więzieniu prof. Stanisław Matuszewski (burmistrz Buczacza) i Wincenty Urbański (nauczyciel).

Wiadomo mi, że Stanisław Matuszewski i Henner zmarli w obozie gdzieś na Północy, o losie pozostałych nie mam żadnych wiadomości do chwili obecnej. Rodziny wymienionych zostały przesiedlone do Rosji w kwietniu 1941 r. Obecny ich los również nie jest mi znany.

W pierwszych tygodniach okupacji bolszewickiej na ziemiach polskich byli aresztowani wyłącznie Polacy zajmujący kierownicze stanowiska państwowe oraz sędziowie i prokuratorzy. W miesiącach zimowych 1940 r. więzienie w Czortkowie poczęło się zapełniać Polakami usiłującymi przekroczyć granicę rumuńską, względnie węgierską. Przebieg śledztwa w stosunku do tej kategorii ludzi zależny był od stopnia ich przyznania się do chęci przekroczenia granicy. Specjalnych wypadków wymuszania zeznań siłą fizyczną nie znam.

Warunki mieszkaniowe były jeszcze w tym czasie na ogół znośne. Raz w miesiącu można było otrzymać paczkę od rodziny o zawartości ograniczonej do papierosów, bielizny i cukru – były wypadki, że nie dopuszczano zapałek (a o otrzymaniu ognia do papierosa od któregokolwiek ze straży więziennej nie było nawet mowy). Pisanie listów do rodziny z więzienia, czy też wydanie pozwolenia na widzenie się było wykluczone. Wprawdzie – w myśl regulaminu więziennego – po zakończeniu śledztwa i osądzeniu można było wydać zezwolenie na napisanie listu, względnie widzenie z rodziną, jednak prawie nikt z tego nie mógł skorzystać, a jeżeli nawet ktoś otrzymał zezwolenie, to listy nigdy do adresatów nie trafiały, ponieważ zarząd więzienia ich nie wysyłał.

W stosunku do aresztowanych po 21 stycznia 1940 r. podejrzanych o próbę wywołania powstania zbrojnego organa NKWD zastosowały specjalne metody śledztwa. Byli to przeważnie młodzi chłopcy z liceum czortkowskiego. Z tych, którzy przez krótki czas przebywali ze mną w celi, badani w ciągu doby kilkakrotnie i bici w ohydny barbarzyński sposób, byli: Tomaszewski i Kamiński – uczniowie liceum, Włodzimierz Jurków – podoficer rezerwy, młynarz z zawodu; wszyscy z Czortkowa. Nadto podejrzani o przynależność do organizacji antykomunistycznej i w identyczny sposób zmuszani do przyznania się, byli Jan Biedroń – powiatowy instruktor Ochotniczej Straży Pożarnej z Buczacza oraz Żyms – uczeń korpusu kadetów ze Lwowa.

Na wiosnę 1940 r. zaczęli napływać do więzienia Ukraińcy i Żydzi, ci ostatni przeważnie za spekulację.

Polacy stanowili zawsze w celi grupę najliczniejszą, odseparowując się od współżycia z Ukraińcami i Żydami. Często też między tymi grupami wynikały spory na tle politycznym. Powodem były powodzenia niemieckie i radość z tego powodu Ukraińców. Jeżeli chodzi o Żydów, to z nimi dochodziło do zatargów na tle krytyki kampanii wrześniowej z ich strony polegającej na ośmieszaniu polskiej armii. Z tych, którzy specjalnie starali się zniesławić imię żołnierza polskiego, byli Dodyk – rolnik z Mielnicy, pow. Borszczów oraz [nieczytelne] z Nowego Sącza.

Opieka lekarska nad uwięzionymi – zdawałoby się – była zorganizowana i była jako taka dotąd, aż wyczerpały się zapasy środków leczniczych pozostawionych w apteczce więziennej przez Polaków. Po tym okresie nawet najbardziej prymitywnych środków leczniczych nie było i to do tego stopnia, że mnie po operacji bandażowano brudnymi opatrunkami, od czego dostałem zakażenia, z którego z trudnością się uratowałem.

W październiku 1941 r. odczytano mi wyrok zaoczny skazujący mnie na pięć lat pracy w obozach pod strażą, po czym przesiedlenie na tereny rosyjskie. Motywy wyroku: społecznie niebezpieczny element. Zarzuty, jakie mi stawiano w czasie śledztwa, były: organizacja Kół Szlachty Zagrodowej na terenie powiatu buczackiego, organizacja polskich spółdzielni mleczarskich i przeprowadzanie wyborów do samorządów. Działalność moja była skierowana przeciw życiu gospodarczemu i politycznemu Żydów i Ukraińców.

Na moje oświadczenie, że przecież stowarzyszanie się pod względem gospodarczym i ekonomicznym było w Polsce dozwolone wszystkim grupom obywateli, a zatem Polakom jako gospodarzom chyba przede wszystkim, odpowiadano mi, że moja praca polegała na wyeliminowaniu Żydów z życia gospodarczego wsi, a Ukraińców z udziału w życiu politycznym. Na dowód pokazywano mi jakiś papier z nazwiskami osób, które potwierdzały moją w tym kierunku działalność. Kiedy zażądałem odczytania mi nazwisk osób oskarżających – odmówiono.

Po ośmiodniowej podróży 8 grudnia 1941 r. znalazłem się w Charkowie, skąd po kilku dniach zawieziono mnie wespół z wielu innymi do Jarcewa, woj. [obłast] Archangielsk, następnie w grupie trzydziestu kilku osób pod konwojem psów i striełkow pieszo przybyliśmy do Aleksiejówki [Aleksiejewskaja], karnej kolonii pracy nr 1.

W następnym dniu, 5 stycznia 1941 r., rozpoczęliśmy pracę przy ścinaniu drzew w lesie, oczywiście we własnych ubraniach. Kiedy upominaliśmy się o odpowiednie ubranie do pracy, odpowiadano nam, że ubrania otrzymają tylko ci, którzy będą wyrabiać wyznaczone normy. Przy ścinaniu drzewa normy wynosiły w granicach od trzech do sześciu metrów sześciennych, w zależności od przydatności materiałowej ściętych drzew. Przy tego rodzaju warunkach jak pomieszczenie w brudnych barakach, bez żadnego okrycia do spania, marne wyżywienie, wycieńczenie więzienne – nie było nawet mowy, żeby którykolwiek z nas, Polaków zgrupowanych w poszczególnych zespołach, zwanych brygadami – mógł wykonać wyznaczoną normę.

Wynagrodzenie za pełną normę wynosiło początkowo 900 g chleba i posiłek dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Od chwili wybuchu wojny z Niemcami za tę naszą normę dawano już tylko 700 g chleba i dwa razy dziennie marne, bez żadnego tłuszczu, ciepłe pożywienie. Oczywista, że nikt z nas ponad 50 proc. narzuconej normy nie wykonywał, przeto wszyscy otrzymywaliśmy po 500 g chleba i dziennie razem półtora litra dosłownie wody, gdyż zupą tego nie można było nazwać. Poczytywano to za niechęć pracy i osadzano nas w zimnym izolatorze, gdzie nie można było nawet – mimo całodziennego zmęczenia – zasnąć, nie było bowiem miejsca: pomieszczenie ciasne, nie większe jak dwa na trzy metry, a osób w nim umieszczano 20–30. Jeżeli chodzi o wynagrodzenie pieniężne za wykonywaną pracę, to było ono w kopiejkach za miesiąc, a niejednokrotnie wykazywano, że wartość otrzymanej strawy przewyższa zarobek.

W obozie otrzymywaliśmy już listy od rodzin z Polski oraz paczki żywnościowe, wydawane nam na specjalne zezwolenie naczelnika obozu, który niejednokrotnie je przetrzymywał, motywując to słabym wynikiem pracy. Nie znam jednak wypadków, żeby ich w ogóle nie doręczano. Listy mogliśmy pisać, jednak [obowiązywało] ograniczenie do jednego w miesiącu i to w języku ruskim. Oczywiście nie zawsze je wysyłano. Na wysłanie telegramu trzeba było otrzymać specjalne zezwolenie od politruka. Mimo moich kilkakrotnych próśb, zezwolenia nie otrzymałem, motywów odmowy nigdy mi nie podano.

Polaków w kolonii było ok. 120, na 800–900 różnej kategorii przestępców rosyjskich, przeważnie bandytów i złodziei; polityczni przestępcy byli nieliczni.

Zwolnienie od pracy można było uzyskać tylko w wypadku podwyższonej temperatury i to tylko pewien ograniczony procent na ogólny stan uwięzionych mógł być zwolniony od pracy, tak że lżej – w pojęciu lekarza – chorzy musieli źle ubrani i głodni iść do pracy. Odmowa pracy była karana umieszczeniem w izolatorze i racją 300 g chleba dziennie, nadto grożono sądem i ponownym wyrokiem.

W tym obozie zmarł Tadeusz Tenerowicz – student Akademii Sztuk Pięknych z Krakowa, który mimo temperatury 38 stopni nie uzyskał zwolnienia od pracy, a gdy już stan jego był tego rodzaju, że dosłownie nie mógł chodzić, został umieszczony w szpitalu, a w niedługi czas po tym zmarł na gangrenę rozpadową płuc.

Jak przestawiano nam sytuację Polski? Tzw. politrucy starali się w nas wmówić, że marzenia nasze o Polsce są zupełnie bezpodstawne, gdyż nie ma mowy, żeby kiedykolwiek Polska powstać mogła. Nawet już po podpisaniu umowy polsko-sowieckiej mówiono nam, że obecnie Polska będzie jedną z republik ZSRR. Oczywista, tego rodzaju zapatrywań nikt z nas nie podzielał. Warunki pracy po podpisaniu umowy polsko-sowieckiej – odmiennie niż można by się spodziewać – uległy pogorszeniu, gdyż nie tylko w tym czasie podwyższono normy pracy przy z dnia na dzień pogarszającym się wyżywieniu, ale nadto zaostrzono w stosunku do nas konwój, gdyż normalnie nadzorował nas jeden strzelec, a w tym okresie aż dwu, niejednokrotnie i trzech.

Zwolnienie odbywało się ślamazarnie, po parę osób na tydzień, a nawet i mniej. Ponadto straszono nas, że w razie odmowy pracy w ogóle zwolnieni nie będziemy, a będziemy sądzeni jako wrogowie ZSRR. Ich przyjacielem, poza nielicznymi wyjątkami, nikt nie starał się być.

1 października 1941 r. wszyscy Polacy odmówili pracy, motywując swoje postępowanie tym, że przecież na mocy amnestii jesteśmy wolnymi ludźmi i pracować nie musimy. Rozdzielono nas wówczas po paru na kilka obozów i jeszcze bardziej zaostrzono w stosunku do nas postępowanie.

Ostatecznie zwolniony zostałem z obozu 18 listopada 1941 r. i po miesięcznej przeszło podróży przyjechałem do Tatiszczewa, gdzie 30 grudnia na komisji poborowej otrzymałem kategorię A, z przydziałem do 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty [?].