BOLESŁAW JEMIELITY


Kanonier Bolesław Jemielity, ur. 16 kwietnia 1919 r. we wsi Konopki, gmina Śniadowo, pow. Łomża, syn rolnika.


4 maja 1941 r. zostałem powołany jako poborowy do armii sowieckiej. Z mojej gminy było wziętych ok. 60 osób. Trzech, którzy zamierzali się ukrywać przed pójściem do wojska rosyjskiego, zostało schwytanych i rozstrzelanych, jak potem się dowiedziałem z listu od rodziców. Za niepójście do armii poborowemu groziła śmierć, a jego rodzinie wywiezienie w głąb Rosji.

W szeregach rosyjskich byłem od 16 maja do 28 czerwca 1941 r., w piechocie, przy obsłudze karabinu maszynowego w mieście Lipieck. Odnoszono się do Polaków bardzo srogo, po polsku mówić wzbraniano, a gdy kto zaśpiewał polską piosenkę, zaraz go aresztowano. Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej, mając podejrzenia co do Polaków, wszystkich podejrzanych rozmundurowali i z Lipiecka przewieźli do Orła, gdzie potem zwrócili wszystkich Polaków z wojska rosyjskiego. Tam zgrupowali nas ok. dwóch tysięcy Polaków. Każdy chodził w porwanej odzieży, gdyż zaginęło jego własne ubranie. Jedzenie dawali bardzo słabe i w ogóle już zaczęli mówić, że jesteśmy wredni dla Sowieckiego Sojuza. Po zgrupowaniu wszystkich przydzielili nas do roboczego batalionu i gdy wojska niemieckie zaczęły bombardować Orzeł, przewieźli nas pod Kirów [Kirow] na lotnisko, gdzie użyli nas do robót. Tu zaczęło się krytyczne położenie Polaków – życie bardzo słabe, a z początku kilka dni w ogóle nic nie dali [jeść]. Chłopcy chodzili na pola kołchoźne i wyrywali młode kartofle, które dopiero kwitły, to gotowali i jedli. Pomieszczenia na spanie nie było, tośmy miesiąc spali w lesie, w krzakach jałowca, jedynym ratunkiem było drzewo na ogień, który ratował nas od zimna nocą. Dopiero w sierpniu, gdy zaczęło się bardzo zimno, pozwolono wybudować ziemlanki. O ubraniu nie było mowy, każdy w czym chodził, w tym spał i w tym hodował wszy, bo o praniu nie było mowy, każdy musiał iść do roboty od rana aż do wieczora. Kto nie poszedł na robotę, został oddany w ręce NKWD-zistów. Trzech zamierzyło uciekać do Polski – gdy ich złapali, przywieźli z powrotem i w obliczu naszym odbył się sąd, który skazał ich na rozstrzelanie.

Gdy nadeszła zima, na lotnisku robić nie można było, przewieźli nas do Niżnego Taigiłu [Niżnij Tagił] we wrześniu. Tu mieszkaliśmy w ziemlankach po 90 ludzi, spanie było na deskach przy żadnej pościeli, chociaż mróz dochodził do 50 stopni. Zamiast butów dostali[śmy] łapcie łykowe, życie słabe, tak że chłopcy chodzili po śmietnikach i zbierali odpadki jedzenia – głowy rybie – i tym żyli. Do roboty chodzili[śmy] na fabrykę do rozgrużania drzewa, węgla, piasku, cementu i żelaza, od rana do nocy, w tym tylko godzina przerwy obiadowej.

Wskutek słabego życia, dużych mrozów, ciągłej pracy i brudu wielu popadło w choroby, których w ogóle nie leczono, toteż zaczęło dużo umierać. Kilka wypadków było, że jak położył się spać, to nie wstał, a gdy politruk wypędzał do roboty, to on był sztywny. W ten sposób swoje krytyczne położenie zakończyło 15 procent z dwóch tysięcy Polaków w Niżnym Taigile [Niżnij Tagił]. Dużo dostało się do więzienia za niepójście do pracy. Między nimi był mój kolega Aleksander Bagiński.

18 lutego [1942 r.] przyjechała polska komisja, która zrobiła spis wszystkich Polaków, którzy się zgłosili, że chcą pójść w szeregi armii polskiej.

Dnia 8 marca 1943 r.