WŁADYSŁAW GĄSIOROWICZ

Warszawa, 17 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Władysław Gąsiorowicz
Imiona rodziców Jan i Józefa
Data urodzenia 19 września 1899 r.
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wykształcenie trzy klasy szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bieniewicka 4 m. 8
Zawód tramwajarz, motorniczy

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w moim mieszkaniu w Warszawie przy ul. Marii Kazimiery 21 – Dembińskiego 2/4 w domu Rogalskiego wychodzącym na ulicę Dembińskiego.

1 sierpnia około godziny 15.00 widziałem grupę powstańców biegnących pojedynczo ogródkami, równolegle do ulicy Marii Kazimiery, w kierunku koszar przy ul. Gdańskiej zajmowanych przez oddziały niemieckie. Wkrótce posłyszałem strzelaninę, która trwała do wieczora.

W ciągu następnych dni Niemcy stopniowo wybudowali przy koszarach, na ul. Dembińskiego, Potockiej, Gdańskiej i Marii Kazimiery bunkry, z których ostrzeliwali pozycje powstańców i wszystkich przechodzących ludzi. Rozpoczęli także palenie drewnianych domów przyległych do koszar przy ul. Rymkiewicza, Skotnickiej, Marii Kazimiery i innych. Palenie wtedy nie było masowe. W pierwszych dniach powstania koszary były okrążone przez powstańców i odcięte od Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego.

Daty nie pamiętam, około 7 września oddział niemiecki opuścił koszary, które zostały uprzednio zniszczone. Na początku września (daty nie pamiętam) słyszałem, iż na ul. Kamedułów było ogłoszone, że ludność cywilna ma opuścić Marymont, były także podobno jakieś ulotki o tym.

14 września po przygotowaniu artyleryjskim rozpoczął się atak niemiecki od strony CIWF-u i Lasu Bielańskiego. Słyszałem nasiloną strzelaninę od godziny 10.00. W tym dniu powstańcy z tego domu nie strzelali. Około godziny 14.00 do naszego domu dotarły oddziały ukraińskie od strony ul. Rymkiewicza i Dembińskiego. Znajdowałem się wtedy w piwnicy domu razem z około 150 osobami, w tym kobiety, dzieci, lokatorzy domów sąsiednich zapalonych pociskami. Do piwnicy tej zostały najpierw wrzucone granaty, które poraniły wiele osób i spowodowały zawalenie się schodów, następnie usłyszeliśmy rozkaz wychodzenia w języku ukraińskim (wychodi!). Ludzie zaczęli wychodzić. Razem z rodziną wyszedłem w ostatniej grupie.

Po wyjściu na ulicę Dembińskiego zobaczyłem, iż od strony ul. Marii Kazimiery stoją szpalerem żołnierze w mundurach niemieckich, sądząc z okrzyków, Ukraińcy. Za rogiem naszego domu od strony Dembińskiego stał karabin maszynowy na podstawkach, obsługiwany przez kilku żołnierzy. Na ulicy Rogalskiego w kierunku i na ulicy Dembińskiego zobaczyłem leżące zwłoki. Kiedy zrobiliśmy parę kroków, padła do nas salwa z karabinu maszynowego ustawionego za rogiem domu. Upadłem natychmiast na zwłoki, nie będąc rannym, po chwili podniosłem się i zacząłem uciekać ulicą Dembińskiego. Kiedy wpadłem w Dembińskiego, zobaczyłem, iż na rogu ul. Dembińskiego i Rogalskiego przy składzie drzewa stoi na podstawkach drugi karabin maszynowy. Zacząłem uciekać w prawo ulicą Dembińskiego, strzelano za mną z karabinu maszynowego, kula trafiła mnie w lewy bok, przeszła na wylot, potem ranę leczyłem w ciągu sześciu tygodni. Na czworakach dostałem się do domku przy ulicy Dembińskiego (numeru nie pamiętam).

Po chwili zobaczyłem, iż ulicą Dembińskiego w kierunku stawów żołnierze w mundurach niemieckich prowadzą grupę ludności cywilnej z rękami podniesionymi w górę. Rozpoznałem żonę i księdza, który był z nami w piwnicy. Przyłączyłem się do grupy. Zaprowadzono nas nad stawy, kazali klęknąć, księdza postawili osobno. Naprzeciwko nas ustawili karabin maszynowy na podstawkach. Do grupy naszej dołączono ludność cywilną, która już tam była obecna. Oddzielono przy tym mężczyzn od kobiet i naprzeciwko kobiet także ustawiono karabin maszynowy. Ukraińcy zaczęli odbierać od nas biżuterię i bardziej wartościowe przedmioty. Z grupy mężczyzn zabrał kolejno młody Ukrainiec trzy czy cztery czwórki mężczyzn i za każdym razem odprowadzał za wzgórze, skąd słyszałem odgłosy strzałów z karabinu, następnie Ukrainiec wracał sam. Po zabraniu tych mężczyzn Ukrainiec wrócił do nas i zaczął odliczać następną czwórkę, m.in. wskazał na mnie. W tej chwili odwołał go oficer, coś mu na stronie powiedział, po czym nie zabierano już więcej mężczyzn.

Nas wszystkich zabrano pod eskortą do Lasu Bielańskiego, stąd wieczorem do CIWF-u. Nocą w sali, gdzie nas umieszczono, byli strażnikami Ukraińcy. Widziałem, jak strażnicy, oświetlając tłum latarką elektryczną, wybierali i wyciągali młode kobiety. Nazajutrz, jak słyszałem, wszystkie kobiety wróciły, lecz mówiły, że były ofiarami gwałtu.

Doprowadzono nas potem do klasztoru o.o. marianów, gdzie dołączono nas do większej grupy ludności cywilnej z Marymontu tu zebranej. Nastąpiła segregacja, w czasie której odłączono i wysłano do obozu w Pruszkowie ludzi młodych i zdrowych. Ja, jako ranny, pozostałem wśród niezdolnych do pracy, przy czym grupie z domu przy ul. Dembińskiego udało się prawie w całości pozostać.

15 września po bombardowaniu obcych samolotów pozwolono mi w grupie niezdolnych do pracy wyjść z Warszawy w kierunku Młocin i Wawrzyszewa. Razem ze mną wyszli wtedy z Warszawy następujący lokatorzy naszego domu, którzy uszli z życiem po mordach w dniu 14 września: moja żona Janina Rogalska, Pietruchowa z córką i szwagierką i jeszcze jedna kobieta, której nazwiska nie pamiętam. Prócz tego było z nami kilka osób, których nazwisk nie znam, ale o których wiem, że były razem z nami w piwnicy.

Później dowiedziałem się, iż Jan Rogalski, Maria Arkita z córką i jeszcze kilka osób, które przebywały w naszej piwnicy, uratowało się, ukrywając się w terenie. Później słyszałem, że 14 września oddziały niemieckie rozstrzeliwały także przy wyprowadzaniu z domu ludność z domu przy ul. Marii Kazimiery 3, pod koszarami od strony ul. Marii Kazimiery.

W toku akcji ekshumacyjnej PCK przeprowadzono w 1945 roku ekshumację grobów na Marymoncie i odkopano wtedy dwie mogiły koło naszego domu. Żona moja rozpoznała wtedy zwłoki naszych krewnych: małżeństwo Gąsiorowiczów, Mieczysława i Janinę, i wielu innych. W mogile przy ul. Opalińskiego znaleziono zwłoki księdza, który przebywał w naszej piwnicy. Przy ekshumacji ludzie mówili, iż 14 września zostało zamordowanych ok. 70 osób, które wyszły wtedy z piwnicy naszego domu.

Na tym protokół zakończono i odczytano.