EUGENIA BUKATEWICZ

Warszawa, 20 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Eugenia Bukatewicz
Imiona rodziców Jan i Maria z Taranów
Data urodzenia 13 września 1927 r.
Wyznanie prawosławne
Przynależność państwowa i narodowość polska
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bieniewicka 4 m. 22
Wykształcenie liceum ogólnokształcące
Zawód urzędniczka

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w mieszkaniu przy ul. Marii Kazimiery 23. Mieszkałam razem z rodzicami, ojcem Janem w wieku około 49 lat, matką Marią (42 lata) i bratem Włodzimierzem (18 lat). W okresie przedpowstaniowym oddziały niemieckie stacjonowały w koszarach przy ul. Gdańskiej. W czasie powstania pozostały w koszarach i stąd ostrzeliwały w sierpniu okoliczne ulice, strzelając do wszystkich przechodniów. W ten sposób został w końcu sierpnia postrzelony w nogę mój kuzyn Ryszard Ślusarek, któremu potem amputowano ją. Powstańców na naszym terenie widziałam tylko raz.

1 września Niemcy usuwali się z koszar, które uprzednio wysadzili – słyszałam wybuchy. Tego dnia już nie ostrzeliwali ludności cywilnej. Widziałam ze strychu szkoły przy ul. Marii Kazimiery 21, jak żołnierze z koszar odjeżdżali samochodami. Niedługo potem rozpoczął się ostrzał naszej ulicy ze szkoły na ul. Kolektorskiej.

Około 5 września, daty dokładnie nie pamiętam, słyszałam, że była odczytywana pomiędzy ludnością cywilną ulotka niemiecka wzywająca mieszkańców Marymontu do opuszczenia mieszkań i udania się na punkt zborny w „Blaszance” celem wyjścia z Warszawy. Nikt z moich znajomych nie zastosował się do tego wezwania.

Począwszy od 1 września ostrzał od strony ul. Kolektorskiej stał się bardzo intensywny, ludność cywilna chroniła się po piwnicach, byli zabici i ranni.

14 września znajdowałam się wraz z ojcem i bratem w piwnicy domu Rogalskich przy ul. Dembińskiego 2/4, matka moja pozostała w schronie przy Marii Kazimiery 23. Od rana słyszałam odgłosy jakichś pojazdów mechanicznych – jak teraz myślę – czołgów. O godzinie 13.00 – 14.00 pociski zaczęły trafiać w nasz dom; schroniliśmy się w piwnicy. Była zapełniona: przebywali tam lokatorzy tego domu oraz domów okolicznych; przeważały matki z dziećmi. Razem było ponad sto osób. Usłyszeliśmy huki, jakby od wybuchu granatów. Drzwi zostały wyważone, schody zburzone i granaty zaczęły padać do piwnicy. W pewnej chwili zobaczyłam u wylotu piwnicy okrwawioną kobietę, która wołała, że Niemcy każą obecnym wychodzić z piwnicy. Ludzie poczęli wychodzić. Zaczęłam iść do wyjścia, za mną szedł brat i ojciec. Przy wyjściu zobaczyłam dwóch żołnierzy w mundurach niemieckich uzbrojonych w broń automatyczną (pistolety maszynowe lub erkaemy). Cofnęłam się instynktownie i wtedy jeden z nich krzyknął: Los!

Wyszłam przed dom i zobaczyłam wtedy na ul. Rogalskiego, na odcinku między wejściem a ul. Dembińskiego leżące obok siebie zwłoki. Mogło ich być kilkanaście. Od strony ul. Marii Kazimiery stali szpalerem żołnierze w mundurach niemieckich pod bronią. Zobaczyłam, że idąca przede mną kobieta z dzieckiem padła trafiona kulą od strony, w której stali owi żołnierze. Wtedy upadłam, nie będąc ranną, a zaraz po tym kula drasnęła mi lewy bok. Ojca i brata koło siebie już nie widziałam. Leżąc niedaleko rogu domu, widziałam, iż kręcili się tam żołnierze w mundurach niemieckich i słyszałam wciąż strzały.

Po pewnym czasie usłyszałam, iż przechodzi koło mnie jakaś grupa osób (strzałów nie było). Wstałam wtedy i dołączyłam się do idących. Była to ostatnia grupa z piwnicy, ponad 15 osób: 90-letni Rogalski, Stefan Ostrowski (lat 15) i pięciu innych mężczyzn oraz grupa kobiet z dziećmi. Wszyscy, wychodząc z piwnicy, mieliśmy w ręku białe chusteczki. Szliśmy ulicą Dembińskiego, koło nas kręcili się żołnierze w mundurach niemieckich, słyszałam, iż kilku z nich wołało po niemiecku. Zaprowadzono nas drogą koło stawów na teren posesji ogrodnika Wolańskiego przy ul. Marii Kazimiery 79. Widziałam tam stojące czołgi. Na wzgórku od strony ulicy skierowany na ogród stał karabin maszynowy na podstawkach. Kazano nam oddać biżuterię, cenne przedmioty i dowody. Dowodów nikt nie sprawdzał. Kazano nam uklęknąć i wtedy do stojących przy karabinie maszynowym żołnierzy podszedł oficer i coś im powiedział. Zaraz po tym żołnierze zbliżyli się do naszej grupy, po czym jedna z kobiet przetłumaczyła rozkaz, że mężczyźni mają wystąpić. Kilku żołnierzy zabrało siedmiu mężczyzn z naszej grupy, odprowadziło za wzgórze, po czym posłyszałam strzały, a zza wzgórza wrócili tylko żołnierze niemieccy. Do ogrodu doprowadzono nowe grupy ludności cywilnej, jednakże byłam zbyt przygnębiona, by zauważyć, czy kogoś jeszcze odprowadzono na bok.

Po jakimś czasie ustawiono nas czwórkami i odprowadzono przez Las Bielański do Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego. Pomieszczono nas w dużej sali, gdzie w nocy straż trzymali Ukraińcy. W nocy widziałam jak Ukraińcy świecili w oczy latarkami i wyprowadzili kilka kobiet.

Nazajutrz rano wyprowadzono nas do Lasu Bielańskiego. Tu spotkałam swoją babcię Zofię Taran i od niej dowiedziałam się, iż 14 września Niemcy mordowali ludność cywilną także w schronie przy ul. Marii Kazimiery 23. Słyszałam również od 5-letniej Wiesi Tkaczyk, że mordy miały miejsce przy Marii Kazimiery 29. W Lesie Niemcy przeprowadzili segregację, oddzielając mężczyzn, kobiety zdolne do pracy i kobiety z dziećmi. Znalazłam się razem z babcią i dwojgiem obcych dzieci, którymi się zaopiekowałam, w grupie kobiet z dziećmi. Zdolnych do pracy zabrali, a nam pozwolili wyjść z Warszawy na własną rękę, podając kierunek na Wawrzyszew i Łomianki.

W czasie akcji ekshumacyjnej przeprowadzonej w roku 1945 na terenie Marymontu odnalazłam i rozpoznałam zwłoki mego ojca i brata. Były odkopane z dużej mogiły naprzeciwko wejścia do domu Rogalskich. Widziałam wtedy, iż rozkopywano pojedyncze mogiły przy ulicy Dembińskiego i w ogrodzie Rogalskich.

Na tym protokół zakończono i odczytano.