JAN PRZEŁOMSKI

Warszawa, 14 stycznia 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Ignacy Przełomski
Imiona rodziców Ludwik i Ernestyna z d. Nentwig
Data urodzenia 15 maja 1897 r. w Zagórzu, pow. Sanok
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wykształcenie magister prawa
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Lindleya 14 m. 4
Zawód kierownik oddziału w Izbie Skarbowej

W chwili wybuchu powstania warszawskiego mieszkałem przy ulicy Inflanckiej 1 w Warszawie. Od 1 do 14 sierpnia 1944 roku dom nasz stanowił punkt oporu małego oddziału powstańców (około 20 osób), był ostrzeliwany przez stronę niemiecką od strony Dworca Gdańskiego i Cytadeli. W tym czasie razem z ludnością cywilną przebywałem w piwnicy.

14 sierpnia (daty nie jestem pewien) powstańcy wycofali się. Około godziny 16.00 tego dnia, od strony ulicy Stawki wkroczyły na nasz teren oddziały niemieckie, których rodzaju broni i formacji nie rozróżniłem. Zajmując teren, żołnierze rzucili granat do piwnic (bocznego schronu), co spowodowało śmierć Wiśniewskiej i poranienie kilku osób. Padł rozkaz, by wszyscy opuścili dom (rano). Przyprowadzono grupę około 30 mieszkańców naszego domu do składów miejskich przylegających do podwórza. Następnie wysłano kilka osób, w tym mnie i żonę, do kamienicy na rogu Inflanckiej i Bonifraterskiej z rozkazem powiadomienia mieszkańców, iż Niemcy żądają, by ludność cywilna wyszła. W domu tym przebywali jeszcze powstańcy, jednakże część mieszkańców – do 30 osób – wyszła. Dom przeważnie zajmowali urzędnicy banku.

Całą grupę, liczącą do 60 osób, żołnierze odprowadzili do magazynów przy ulicy Stawki. Przy wejściu do bramy żołnierz niemiecki (formacji nie rozpoznałem) sprawdził dowody osobiste. Oddzielono kobiety od mężczyzn. Kobiety skierowano na lewo od wejścia, mężczyzn na prawo. Przy ścianie budynku równoległego do ulicy Stawki kazano nam położyć się twarzą do ziemi.

Leżąc, odniosłem wrażenie, iż żołnierze przygotowują egzekucję. Mój sąsiad schował jakieś nielegalne pisma do puszki od konserw, którą odsunął w moim kierunku. Idąc za impulsem samoobrony zawołałem strażnika, mówiąc, iż chcę mu coś zakomunikować. Wbrew oczekiwaniom po chwili strażnik kazał mi iść za sobą i zaprowadził do budynku magazynów. Znalazłem się naprzeciwko kilku wojskowych, sądząc z zachowania się i postawy – strażnika oficerów. Na rangach się nie znam. Mieli mundury szarozielone i czarne wyłogi na kołnierzach. Oświadczyłem, iż jestem naczelnikiem wydziału karnego w urzędzie celnym, że ja i koledzy z podwórza nie jesteśmy powstańcami. Zażądałem wylegitymowania mężczyzn i zwolnienia. Oficer wymyślał mi od bandytów i na to wszedł mój sąsiad Kułyniak, naczelnik wydziału Monopolu Tytoniowego (obecnie w Czechach), narodowości ukraińskiej i potwierdził, iż jest tak, jak mówię. Wówczas wyprowadzono mnie na podwórze i ustawiono w głębi, naprzeciw leżących mężczyzn. Widziałem, jak żołnierze kolejno wprowadzali leżących do budynków, gdzie zapewne ich legitymowano. Pięciu mężczyzn, między innymi Piotrowicza (na Zachodzie) i Rudnickiego (zamieszkałego obecnie w Józefowie, ul. Leśna), postawiono koło mnie i innych i kazano znowu leżeć twarzą do ziemi pod ścianą.

Gdy zmrok już zapadł, odprowadzono naszą grupę sześciu mężczyzn do grupy kobiet zgromadzonych przy (…) innej ścianie budynku. Noc spędziłem już z kobietami. Strzałów nie słyszałem, lecz nocy tej był nalot, poza tym strażnicy „Ukraińcy” uprowadzali kobiety i robili pijackie awantury. Z mego najbliższego otoczenia zostały uprowadzone dwie kobiety (obydwie powróciły). Słyszałem wołania matki, która wołała, iż jej córka ma dopiero 11 lat. Mimo obrony matki córka została uprowadzona i zgwałcona.

Nazwisk tych osób nie znam.

Około godziny drugiej w nocy nastąpiła zmiana warty, przybyli teraz Kozacy (mieli okrągłe czapki z otokiem z baranka) i ponownie zaczęli wyciągać z grupy kobiety, a następnie je gwałcić.

Nazwisk ofiar gwałtów nie znam.

Noc była zimna, kobiety prosiły o okrycie. Jeden ze strażników przyniósł wtedy kilka płaszczy, w których Delęgowa, Bartelerska i inne rozpoznały okrycia ich mężów.

Nazajutrz rano zobaczyłem, iż na podwórzu nie ma już grupy mężczyzn i odtąd nie ma o nich żadnych wiadomości. Naszą grupę odprowadzono do kościoła św. Wojciecha na Woli.

Na tym protokół zakończono i odczytano.