TERESA TYRAWSKA

Teresa Tyrawska
kl. V
Szkoła Powszechna w Krzczonowie

Moje przeżycia podczas wojny

Byłam jeszcze mała, gdy rozpoczęła się wojna. Pamiętam tylko, jak uciekaliśmy do lasu. W lesie siedzieliśmy w piwnicy. Później widziałam dużo wojska, auta i motocykle jadące szosą – mówili wszyscy, że to wojska niemieckie. Pierwszy raz zobaczyłam Niemców i zapamiętałam ich wygląd, gdy 1 kwietnia 1940 r. wpadli do naszego domu i chcieli zabierać tatusia.

Jak się okazało, w wiosce leśnej Szałas pojawiło się wojsko polskie, które przez zimę kryło się w Górach Świętokrzyskich. Wtedy przyjechało dużo wojska niemieckiego i stoczyło potyczkę z wojskiem polskim.

Niemcy strasznie zemścili się na mieszkańcach wsi Szałas. Zgromadzili wszystkich mężczyzn od lat 16 w szkole, rozstrzeliwali ich i ciała rzucali do palących się domów. Następnego dnia znów przyjechali i kazali mieszkańcom innych wsi niedopalone ciała i kości w różnych dołach zakopywać i nawet nie wolno było krzyżyka na tych miejscach postawić. Po zgliszczach błąkały się żony i matki, a płacz ich mieszał się z rykiem bezdomnego bydła. Wszyscy ludzie chodzili wtedy smutni i bladzi, a nawet nam, dzieciom, które to wszystko słyszały i widziały łzy w oczach starszych, nie chciało się zabaw i śmiechów.

Odtąd było coraz gorzej. Coraz częściej przyjeżdżali żandarmi, robili egzekucje, łapali ludzi i wywozili. Dużo wtedy naszych znajomych zginęło, a zwłaszcza młodych chłopców i dziewcząt, których Niemcy zastrzelili.

Zaczęłam też chodzić do szkoły, ale nie mieliśmy książek i nie wolno nam było śpiewać piosenek polskich, więc nie było w szkole przyjemnie. Święta obchodziliśmy zawsze uroczyście i przy opłatku i jajku życzyliśmy sobie, ażeby się doczekać wolnej Polski.

Wtedy już rozumiałam, że jest wojna na świecie. Widziałam transporty jadących na front żołnierzy, olbrzymie działa, czołgi i samoloty, które dzień i noc zdążały na wschód.

W sierpniu 1944 r. przeżywałam walkę partyzantów z Niemcami. Strasznie było, gdy pociski rozrywały się koło naszego domu, ale szczęśliwie wyszliśmy cało z tej biedy.

13 września 1944 r. przeżyłam też straszny dzień. W dniu tym wpadli do naszego domu Kałmucy. Byli to straszni ludzie. Mieli wąskie, skośne oczy i szerokie, dzikie twarze. Zabierali wszystkich mężczyzn i krowy, u nas też wzięli mego brata i cały nasz dobytek. Najbardziej żal mi było mojej jałóweczki. Wszyscy wtedy uciekali i kryli się po norach jak zwierzęta.

W miesiąc później wysiedlili nas Niemcy z domu, gdzie mieszkaliśmy dziesięć lat. Przez pół roku mieszkaliśmy 30 km od frontu. Słychać było huki dział i często przylatywały samoloty sowieckie.

Najgroźniejsze chwile przeżywałam, gdy przez Zagnańsk przechodził front. Wojska niemieckie dzień i noc cofały się w popłochu, a samoloty je bombardowały. Wreszcie front tak się zbliżył, że pociski padały do naszego ogrodu. Musieliśmy schronić się w piwnicy i tam przeżywałam straszne chwile. 15 stycznia 1945 r. rozpoczął się bój, który trwał dwa dni. Sowieci nacierali, a Niemcy bronili się zaciekle, tuż koło naszego domu, w ogrodzie. Pociski rwały się raz w raz, potem trochę przycichło, słychać było pistolety. Wreszcie weszli do domu Sowieci. Zdawało nam się, że [to] koniec walki. Teraz dopiero rozpoczęła się walka na nowo.

Niemcy bili w zdobytą przez Sowietów placówkę. Pociski rwały się tak blisko, że szkło i gruz posypały się na nas. Wszyscy uklękli do modlitwy i wśród huku pękających pocisków odmawialiśmy różaniec. Było nas kilkoro dzieci ale żadne nie płakało, nawet czteroletnia Niunia modliła się z przejęciem. Tak trwało kilka godzin. Wieczorem strzały ucichły. Niemcy wycofali się zupełnie.

Gdyśmy wyszli rano do ogrodu, leżały drzewa połamane jak zapałki. A trupy Sowietów i Niemców leżały zamrożone, sine. W domu było wielkie zniszczenie, szkło 17 weneckich okien leżało na podłodze. Wszystko było zniszczone i zrabowane. Przeżyliśmy jeszcze ciężkie chwile, ale byliśmy szczęśliwi i dziękowali[śmy] Bogu, że wojna się skończyła.