JERZY WILKOWSKI

Jerzy Wilkowski
Parczew, 16 czerwca 1946 r.

Moje przeżycie z wojny

Gdy się zaczęła wojna w 1939 r., miałem siedem lat. Pamiętam jeden najstraszniejszy dzień, który przeżyłem. Tatusia mojego już nie było, gdyż wyszedł ze wszystkimi mężczyznami z Warszawy, bo była pogłoska, że gdy wejdą Niemcy, to będą mordowali wszystkich mężczyzn. Więc zostałem z mamusią i z młodszym braciszkiem.

I wtedy, pamiętam, [nadszedł] ten piekielny dzień. Z uderzeniem godz. 8.00 rano nadleciały eskadry samolotów nieprzyjacielskich i zaczęły rzucać bomby na wszystkie obiekty wojskowe i na domy prywatne. Byliśmy w olbrzymim gmachu, gdzie się zgrupowała moc ludzi, nie tylko miejscowych, ale i uchodźców z zachodu, którzy uciekali przed najeźdźcą niemieckim.

I wtedy powstał taki hałas i zamieszanie, wszyscy zaczęli uciekać po schodach w dół, gdyż każdy myślał, że na dole będzie bezpieczniej. Tymczasem po poddaniu się Warszawy widziałem, jak niektóre kamienice były rozpołowione do samych piwnic, gdzie na pewno ludzie nie zostali przy życiu.

W tym gmachu, gdzie myśmy mieszkali, był punkt sanitarny Czerwonego Krzyża, gdzie co chwila przynosili nowych rannych. Między tymi rannymi przynieśli chłopca ok. 16-letniego, był ranny odłamkiem w głowę. Lekarze nie mogli mu nic poradzić i zaraz skonał.

Tak przesiedzieliśmy do godz. 18.00. Gdy ustał wark samolotów, w niedługim czasie zapadł zmierzch i zobaczyliśmy, że cała Warszawa płonie. Był to okropny widok. Takich dni w Warszawie mieliśmy jeszcze kilka.