WITOLD STADNIK

Witold Stadnik
kl. IV
Gimnazjum im. Jana III Sobieskiego w Grudziądzu

Mój udział w tajnym nauczaniu podczas okupacji niemieckiej

Tajne nauczanie to niezbity dowód nieuległości ducha narodu wobec germanizacyjnej propagandy niemieckiej. Tajne nauczanie to reakcja przeciw barbarzyńskiemu zalewowi, to pomnik wystawiony przez polskiego nauczyciela ku czci i pożytkowi Ojczyzny.

Udział w tajnym nauczaniu brałem przez półtora roku, a skończył się on dość smutnymi wypadkami.

Urodziłem się 7 listopada 1927 r. w Lublińcu na Górnym Śląsku. Ukończyłem siedem oddziałów szkoły powszechnej i po przerwanym tajnym nauczaniu – średnią szkołę rolniczą w Mokrzyszowie k. Tarnobrzega.

Gdy po wkroczeniu wojsk niemieckich w 1939 r. i wypadkach zaszłych na terenie Grudziądza i powiatu zostaliśmy wyrzuceni ze swego w pocie czoła zarobionego majątku za to, że byliśmy Polakami, udaliśmy się do miejsca urodzenia mego ojca, tj. do Grębowa, pow. Tarnobrzeg (sami, ponieważ ojciec mój jako dowódca kompani brał udział w obronie Sochaczewa). Tam też zacząłem uczęszczać na tajne lekcje zorganizowane przez prof. Bąka. W lecie uczyliśmy się w kaplicy cmentarnej państwa Dolańskich. Z nastaniem zimy przenieśliśmy się do ochronki wybudowanej z funduszów tych państwa.

Nauka szła bardzo trudno z powodu braku podręczników, a także z powodu obawy przed wykryciem. Obawa ta była słuszna, ponieważ poza przychylnymi jednostkami ze strony społeczeństwa, reszta – nie wiem dlaczego, prawdopodobnie z powodu nieuświadomienia – utrudniała nam [naukę] na każdym kroku.

Komplet nasz składał się z 28 osób (w tym 10 panienek), z których 13 przerabiało klasę pierwszą gimnazjalną, 5 – drugą, 7 – trzecią i 3 – czwartą.

Brak podręczników, zeszytów, pomocy naukowych itd. był po prostu [niczym w porównaniu] z „pomocą” społeczeństwa. Niedobór podręczników i pomocy naukowych państwo profesorowie starali się ograniczyć do minimum, zamiast zeszytów służyła odwrotna strona plakatów i druków niemieckich, jednakowoż trudności czynionych ze strony społeczeństwa nie dało się niczym zrekompensować.

Na tajne nauczanie uczęszczałem od 1 stycznia 1940 r. do 27 sierpnia 1942 r. i przerabiałem materiał pierwszej klasy gimnazjalnej i początku drugiej.

Podkreślić należy bezinteresowność państwa profesorów: dr. Bąka, prof. Ganowiczowej, ks. Czecha, kierownika szkoły powszechnej Źródłowskiego, państwa Dolańskich oraz sióstr miłosierdzia, albowiem za tajne lekcje nie przyjęli dosłownie ani grosza, ani deka mąki. [Dowodem] poświęcenia profesorów jest taki fakt: dr Bąk przychodził z zasady boso, z podwiniętymi spodniami, z cepami lub kosą w ręce w celu zamaskowania się przed polskimi konfidentami, inni profesorowie także przychodzili doskonale zamaskowani.

Stosunek między profesorami a uczniami był bardzo miły, ale i karny. Uczniowie po wyjściu z lekcji – pojedynczo, każdy w inną stronę – w ogóle się „nie znali”.

I może wszystko szłoby w porządku, gdyby nie „pomocna” sąsiadka (wiadomo: kobieta, paskarka), chcąc wyrobić sobie „oko” u żandarmów [sic!], wypaplała o naszym istnieniu. I właśnie kiedy zajechały auta niemieckiego gestapo przed posterunek policji, dr Bąk wpadł zdyszany i kazał rozejść się natychmiast. Od tego czasu byliśmy bardzo pilnie śledzeni i lekcje nasze zostały przerwane. Jednakowoż polski nauczyciel pracował ideowo. Profesorowie zorganizowali znowu tajne lekcje w Sandomierzu.

Fakty te są jasnym dowodem poświęcenia się polskiego nauczyciela, dlatego też do końca życia zostanie dla nich w sercach naszych wdzięczność; w sercach, które oni urabiali z surowego materiału, pragnąc, by biły one zawsze dla Polski. Podzięką naszą będzie ślub: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród!”.