ELŻBIETA ŻUBER

Elżbieta Żuberówna
kl. Vb
Szkoła Powszechna nr 2 w Hrubieszowie

Moje przeżycia wojenne

1 września 1939 r. wybuchła wojna polsko-niemiecka. W tym czasie mieszkałam z rodzicami w Warszawie. Smutna wieść o wojnie rozeszła się szybko po całej Polsce, gdyż nieprzyjaciel ruszył całą siłą. Przygotowywał się do niej prawie przez 20 lat. Serce moje kochało wówczas już gorąco Polskę, a na wieść o klęsce nie mogłam pojąć tej okrutnej grozy, jaką jest wojna.

Po paru tygodniach wojska niemieckie stanęły pod Warszawą. Oblężenie stolicy trwało kilka tygodni. Bohaterska Warszawa – bombardowana, palona – broniła się, aż do ostatniej kuli, aż wreszcie została zdobyta po trupach bohaterskich Polaków.

Nastała okupacja niemiecka. Tysiące Polaków zaczęto aresztować, napełniły się więzienia, jak Pawiak, Treblinka i inne miejsca mąk i kaźni. Wywożono do Prus i Niemiec ludność polską ze wszystkich okolic. Okupacja niemiecka trwała przez pięć lat, w czasie których ginęli Polacy w rozmaity sposób: w więzieniach, z głodu i nędzy, zabijani, wieszani i niszczeni w bestialski sposób przez okupanta. Z roku na rok liczba Polaków stawała się znacznie mniejsza, aż nadeszła chwila Powstania w stolicy. Rosłam i uczyłam się pod bacznym okiem swych rodziców, mając nadzieję, że jednak dzisiaj czy jutro Polska powstanie; że taka, jaka była, taka być musi – wolna, niepodległa Rzeczpospolita.

1 sierpnia 1944 r. w godzinach popołudniowych wybuchło Powstanie. Wojsko, młodzież, jak również dzieci brały udział w powstańczych szeregach. Ja wówczas mieszkałam z rodzicami parę kilometrów od centrum Warszawy. Pierwsze walki powstańcze zaczęły się równocześnie we wszystkich dzielnicach miasta. Po kilkunastu minutach wojna rozgorzała w całej pełni. Słychać było strzały – pojedyncze i z karabinów maszynowych, całe serie strzałów z ckm, huk armat, warkot samolotów, przeraźliwy świst zniżających się samolotów rzucających bomby na kościoły, domy, bezbronną ludność i dzieci. Huk, dym, kurz, płonące słupy palących się składów, fabryk benzyny lub czarny dym ropy, a potem wybuch ognia dopełniały grozy, jaką przedstawiał widok płonącej Warszawy. Ogromne, kilkupiętrowe domy, całe bloki tworzące ulice waliły się w gruzy jak domki z kart za podmuchem wiatru. Zamieniały się momentalnie w góry tynku i zmielonej cegły pod uderzeniem bomb sznurowych rzuconych przez wroga z niskiej [wysokości], a przez to celnie. Od dnia Powstania Warszawa paliła się nieustannie przez parę tygodni. Ludność zaczęto aresztować, zabijać po dziesięć, pięćdziesiąt lub sto [osób], wywozić do Prus i w głąb Niemiec.

W parę dni po rozpoczęciu walk powstańczych, tj. 9 sierpnia 1944 r., rano, ok. godz. 7.00, z okolicy, w której mieszkałam, wybrali wszystkich mężczyzn i młodzież męską i pędzili na Okęcie, a stamtąd do Pruszkowa, a potem w głąb Niemiec.

Był to dzień najsmutniejszy w moim życiu, gdyż mój tatuś był również w tych szeregach pognanych w świat, odłączony od rodziny i swych najukochańszych, porzucający swój dom rodzinny i swą ukochaną Ojczyznę. Oczekiwałyśmy tatusia z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i dotychczas nie ma żadnej wiadomości od mego ukochanego tatusia. Może też zginął, jak tysiące Polaków ginęło z rąk okrutnych oprawców, jakimi byli Niemcy.

Przez prawie miesiąc trwały krwawe walki powstańców – beznadziejne, liczące na pomoc z jakiejkolwiek strony. Warszawiacy i powstańcy ginęli, liczba ofiar tak ludności cywilnej, jak wojskowej wzrastała mimo zwycięskich placówek, których było dużo. Niemcy zwyciężyli powstańców, pędząc ok. 15 tys. w głąb Niemiec.

Straty w ludziach były ogromne, ludność Warszawy okryła się kirem żałoby, gdyż nie było rodziny, która nie dała choć jednej ofiary ze swych najbliższych. Warszawa była już w 35% zniszczona. A teraz pognano resztę mieszkającej w stolicy ludności w świat, paląc i niszcząc wszystko, co tylko można [było] i co się nadawało do zburzenia, spalenia czy wysadzenia w powietrze. Przez całe pół roku, tj. do wejścia wojsk polskich i radzieckich, bombardowano, niszczono, palono, minowano i wysadzano wszystko w powietrze. Pod gruzami domów, bloków cztero- i pięciopiętrowych ginęły setki rodzin, jeden dom był mogiłą od 300 do 500 osób.

Z całej Warszawy, mego rodzinnego miasta, pozostało jedynie kilkadziesiąt całych domów i jeden kościół na Krakowskim Przedmieściu – Wizytek. Z kościoła Zbawiciela pozostały tylko mury zewnętrzne, gdyż cały ołtarz Chrystusa został wysadzony przez rękę kata.

Widok płonącej Warszawy zostanie mi w pamięci na całe życie, gdyż to był największy i najboleśniejszy widok pożaru, jakikolwiek może istnieć. Tyle pamiątek, kościołów, pięknych muzeów, pomników, domów – wszystko to strawił ogień wzniecony przez wroga, Niemca.