TADEUSZ KASZKULSKI

Tadeusz Kaszkulski
kl. I liceum
Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Toruniu

Jak uczyłem się w czasie okupacji

Było to zimą 1942 r., kiedy potęga Niemiec była u szczytu [wielkości]. Zdawało się wszystkim, że już musimy zapomnieć o odzyskaniu niepodległości i pogodzić się z losem. Ale ten stan trwał tylko okamgnienie. Znów u nas, Polaków, podniósł się ten duch, który nie pozwolił się załamać i stał się bodźcem do dalszego wytrwania. Istotnie przetrwał on i dzięki temu nie załamaliśmy się duchowo i czekaliśmy, aż przyszła ta najdroższa dla nas chwila zrzucenia jarzma niemieckiego i zdeptania tej ohydnej bestii. Ta nadzieja lepszego jutra była jedną z przyczyn, że zaczęliśmy patrzeć na świat trzeźwo, ocknąwszy się spod wpływu niedawnego upadku naszego państwa polskiego. Widziało się, że czekanie nic nam nie da i zaczęła się gorączkowa praca. Tworzyły się oddziały partyzanckie po lasach, a my, młodzież, zaczęliśmy się uczyć. Oni walczyli z okupantem orężem, a my, zdobywając wiedzę. Nauka ta była na początku bardzo słabo zorganizowana. Ogół społeczeństwa nie był jeszcze uświadomiony i trwał w oczekiwaniu. Jednak jednostki bardziej energiczne przystąpiły do tej pracy niebezpiecznej, wciągnęły w nią młodzież, tworząc podziemną konspiracyjną naukę. Zaczęły się tworzyć [tajne] komplety, powstawały uczelnie, nawet najwyższe, dzięki umiejętności i niepospolitej odwadze naszych nauczycieli i profesorów. Zawrzała praca na polu nauki mimo strachu i obaw ze strony naszych ciemiężycieli.

Zacząłem przerabiać pierwszą [klasę] gimnazjum od 26 grudnia 1942 r. w miejscowości Łańcut pod Rzeszowem. Dzięki doskonałemu aparatowi [oświatowemu], który w tych stronach dobrze funkcjonował, złożyłem pierwszy egzamin po miesiącu pracy. Praca ta była ponad siły. Nie uczyłem się przeszło dwa lata, a tu naraz przerobić pierwszą [klasę] gimnazjum w ciągu miesiąca było nie lada wyczynem z mojej strony, zwłaszcza że chodziłem do szkoły handlowej.

Drugą klasę przerobiłem już na [tajnym] komplecie złożonym z trzech kolegów. Uczył nas mój wujek, kierownik szkoły powszechnej i członek tajnego nauczania. Uczyliśmy się wszyscy w domu mojej babci, u której przez całą wojnę zamieszkiwałem wraz z rodzicami. Dom nasz stał się wkrótce całą uczelnią, gdyż wujek nigdzie niepracujący zajął się nauczaniem. Jedynie stroną ujemną było to, że wujek sam nas przygotowywał i to ze wszystkich przedmiotów, tak że mieliśmy pewne braki. Dotkliwie dał się nam odczuć, jak i zresztą wszystkim, brak podręczników. Jedna książka musiała wystarczyć dla kilku [osób], tak że nieraz musieliśmy chodzić po nią parę kilometrów. Musieliśmy sobie radzić jakoś, gdyż cena podręczników była bardzo wysoka (np. Mówią wieki część druga [kosztowały] ponad 350 zł), [lecz] i [mimo] to nie można było dostać [książek]. Kiedy zdawałem z klasy drugiej gimnazjum wszystko było już dobrze zorganizowane, egzaminy odbywały się regularnie i planowo.

Wreszcie nadszedł sierpień 1944 r. Wojska polskie i radzieckie po prawie pięcioletniej niewoli wyzwoliły nas. Już złożyliśmy egzaminy z trzeciej [klasy] gimnazjum w wolnej i niepodległej Polsce [i] wstąpiliśmy jednocześnie do czwartej [klasy] gimnazjum. Jakaż to była radość po takim czasie zasiąść w ławkach i to w prawdziwej polskiej szkole, i nie bać się, że za tajne nauczanie można iść na roboty lub do obozu. Pewnej odwagi i sprytu wymagało składanie egzaminów. Było to bardzo niebezpieczne z tego względu, że większa liczba zebranej młodzieży mogła wzbudzić podejrzenia. Przeważnie w niedzielę w sąsiednich wsiach, Albigowej lub Handzlówce, oddalonych nieco o kilka kilometrów, odbywały się egzaminy. Młodzież i profesorowie przybywali do wsi wieczorem, aby rano móc zdawać egzaminy. Muszę tu podkreślić wielką pomoc ze strony społeczeństwa wiejskiego. Wieś dostarczała na ten czas nam furmanek, [dawała] nocleg i żywność. Odpowiedni ludzie pilnowali, aby ostrzec w razie przyjazdu żandarmerii niemieckiej, która często urządzała objazdy, by wykryć taki egzamin. Mieliśmy jakoś szczęście do tych egzaminów, gdyż wszystkie się szczęśliwie udały, chociaż raz było bardzo krytycznie. Tydzień wcześniej Niemcy wykryli taki egzamin w sąsiedniej wsi. Skończyło się wtedy dość tragicznie. Rozstrzelano dwóch młodych profesorów na miejscu, a tych, którzy nie zdążyli uciec, wysłano do Rzeszy na roboty. Jak się później dowiedziałem, ten wypadek nie przerwał tam tajnego nauczania, bo zaraz w następną niedzielę odbył się znowu egzamin. Społeczeństwo nasze było odważne, nie zrażało się tymi represjami. Od tego czasu chodziły specjalne patrole niemieckie, aby węszyć i upatrywać nowej zdobyczy. Pech chciał, że akurat wtedy, kiedy zdawałem egzamin, nadjechało auto z żandarmerią, [aby] zrobić w sąsiednim domu rewizję. Dzięki jednak przytomności i zimnej krwi gospodarzy, u których zdawaliśmy egzamin, wszyscy zdążyli się ukryć. Chwilę później, kiedy żandarmi przyszli do tego domu, nie było już śladu, że w ogóle coś tu się wydarzyło. Mieliśmy wtedy naprawdę szczęście i sama natura przyszła nam z pomocą, gdyż żyto było wysokie i dało wygodne schronienie. Na ileż to niebezpieczeństw musiałem się narazić, żeby złożyć ten egzamin, i jakie były do tego warunki! Nieraz nawet do stu uczniów musiało się pomieścić w jednej wiejskiej chacie. Każdy kąt był zapchany. Przy jednym stoliku zdawało się matematykę, obok słychać było [język] francuski, tam znów ktoś odmieniał „rolo” [?], a jeszcze w innym kącie ktoś zdawał sprawozdanie ze Starej baśni przy beczeniu kóz i ryczeniu krów. Warunki przy takim zdawaniu były dość ciężkie, zarówno dla profesorów, jak i dla nas, młodzieży. Jednak nikt się nie martwił i każdy był zadowolony, że ma możliwości i może się uczyć. Muszę również podkreślić olbrzymią zasługę tamtejszych profesorów tworzących komisję egzaminacyjną. Byli to wyłącznie profesorowie tamtejszego przedwojennego gimnazjum w osobach: śp. dyr. Kozawskiego, dyr. Kuźnisza, prof. Birkenmajera (matematyka, fizyka), prof. Miklasa ([język] niemiecki), prof. Prosobowczy (fizyka, przyroda, geografia), prof. Szustowej ([język] polski), ks. dr. Szpili, dyr. Pawłowskiej (łacina, Historia) i wielu innych zacnych profesorów. Wszyscy oni odznaczyli się, pracując dla dobra kraju z narażeniem własnego życia, a dzisiaj wstąpili do dalszej zaszczytnej służby profesorskiej w wolnej Polsce.

Dzisiaj możemy się wszyscy uczyć, a jednak tego nie doceniamy. Podczas okupacji szczęśliwcem był ten, kto miał możność się uczyć, a jeżeli zdobył ten przywilej, to już oddawał się mu z całym zapałem i energią.

Często wspominam owe ciężkie czasy, ależ jakie pełne uroku. I zdaje mi się, że po raz drugi to przeżywam i staję się bohaterem we własnych oczach. W tych czasach takie „bohaterstwo” było czymś codziennym, bo na każdym kroku czyhała śmierć z ręki najeźdźcy. Jednakże mogę jak wielu innych być dumny [z tego], że mogłem być w tajnej szkole i nie uląkłem się kar, walcząc za Ojczyznę wprawdzie nie orężem, lecz umysłowo.